Trybuna Ludu, maj 1970 (XXII/120-150)

1970-05-31 / nr. 150

Kiepzielä, li maja mo r. — nr iso Zawiodły mechanizmy „amerykańskiej demokracji” Anarchia i represje (OD NASZEGO KORESPONDENTA W USA) D ZIENNIK „Chicago Daily News" zamieścił ry­sunek, który przedstawia tzw. przeciętne ame­rykańskie małżeństwo. „Millie — powiada mqi - mamy wojnę, przestępczość, rasizm, inflację... Rej­­teruję z milczącej większości". „Milcząca większość" jest określeniem prezydenta Nizona. Jesienią ub. roku podczas demonstracji antywojennych stwierdził on, że „milcząca większość” Amerykanów popiera jego polity­kę w Wietnamie, a w związku z tym administracja nie musi się zbytnio liczyć z protestem mniejszości. Po najeździe na Kambodżę pewność ta została zachwiana. Co prawda, Biały Dom kol­portuje przekonanie, że kłopo­ty rozejdą się po kościach: studenci rozjadą się na waka­cje, Amerykanie przyzwyczają się do kampanii w Kambodży, a inflacja i recesja gospodar­cza zostaną przezwyciężone. Nie ulega .jednak wątpliwości, że tym razem kryzys politycz­ny jest poważniejszy niż przy­znaje administracja; poważ­niejszy niż kryzys, który to­warzyszył ostatniej fazie man­datu prezydenta Johnsona Przedstawiciele kół liberal­nych obawiają się, że adminis­tracja zagrożona postępującą polaryzacją opinii publicznej rozprzężeniem społecznym chaosem, odwoła się do naj­i bardziej konserwatywnych elementów, aby uciszyć kry­tyków represją. „New York Times” doniósł, że rząd przy­gotowuje zwiększenie „apara­tu nadzoru” — informatorów, agentów i systemu podsłuchu. Pani Katherine Graham, wy­dawca „Washington Post” jednego z największych dzien­ników amerykańskich stwier­dziła, że St. Zjednoczonym grozi okres reakcji gorszy nli ca sławetnych czasów senato­ra McCarthy’ego w latach pięćdziesiątych. Tradycja prezydentów W ciągu ostatnich 20 lat prezydenci USA wielokrotnie uciekali się do interwencji zbrojnych za granicą bez aprobaty Kongresu. Truman rozpoczął wojnę w Korei, Eisenhower wyekspediował flotę i marines do Libanu, Kennedy usiłował obalić rząd Fidela Castro na Kubie, John­son wysłał do Wietnamu 45 tys. żołnierzy' zanim . wydobył od Senatu rezolucję, która da­ła mu szerokie pełnomocnic­twa wojenne. ^mpotyzulqcv i Białym Domem ko­mentatorzy Roscoe I Geoffrey Drum­mond oświadczyli, że reakcja na wtargniecie do Kambodży zamyka przed prezydentem możliwość powtó­rzenia takiego aambitu adzle indzie); że Nixon ostatni raz móqł sie poważyć na zbroinq Interwencie. Jest to ryzykowne twierdze­nie. Ale w istocie Nixon nat­knął się na trudności, jakich nie przewidywał. Ignorując w sprawie Kambodży zdanie wielu cywilnych doradców, zachowując inwazję w tajem­nicy przed przywódcami Kon­gresu i ulegając namowie ge­­neralicji oraz ambasady USA w Sajgonie, prezydent — zda­niem nawet wielu jego zwo­lenników — rozegrał partię gorzej niż spodziewano się po doświadczonym polityku. Zra­ził on sobie znaczną część es­tablishmentu, który zwykle ule chce zadzierać z Białym Domem, i naraził się na za­rzut głębokiej izolacji prezy­denckiego urzędu od kraju. Na dodatek inwazja Kambodży zbiegła się z sze­w regiem innych wydarzeń, któ­re osłabiły pozycję jego admi­nistracji. Zabójstwo studentów w Kent przeciwstawiło Nixono­­wi ogromną część młodzieży akademickiej i środowisk in­telektualnych. Do Waszyngto­nu ściągnęły delegacje studen­tów, profesorów i intelektuali­stów z caiego kraju, oblega­jąc Kongres i sztabowców 2 Białego Domu. Tym razem protest młodzieży studenckiej i profesury zatoczył znacznie szersze kręgi niż w poprzed­nich fazach wojny indochiń­­skicj Jesienią br. odbywają się wybory do Kongresu, w któ­rych zostanie odnowiony cały skład Izby Reprezentantów i 1/3 Senatu. W ogromnej czę­ści 1500 amerykańskich cołle­­gów i uniwersytetów powsta­ły komitety, które zamierzają włączyć się do procesu wybor­czego na rzecz przeciwników wojny. Tym samym protest studentów przestaje być przedsięwzięciem jednorazo­wym. Kandydujący do Kon­gresu przeciwnicy wojny otrzymają bezpłatną 1 entuz­jastyczną pomoc w kampanii wyborczej- Tak szacowne uniwersytety jak Princeton 1 Johns Hopkins mają przerwać naukę na czas tej kampanii. Objawy businessu Uległ również zaostrzeniu konflikt rasowy. Murzyni nig­dy nie mieli zaufania do ad­ministracji Nixona. Symbolem ich alienacji stało się trzymie­sięczne oczekiwanie 9 mu­rzyńskich kongresmanów na prezydencką audiencję. Teraz rozgoryczenie ludności murzyń­skiej zbliżyło się do punktu krytycznego. Przyczyniło się do tego zastrzelenie przez po­licję 2 studentów w Jackson (stan Mississippi) oraz 6 osób podczas rozruchów w Augusta (stan Georgia). Nawet umiarkowani prrywódcy murzyń scy zarzucili Nlxonowi ! Aqnew, że Ich przemówienia »twarzaja klimat zachę­cający do rozprawy z demonstrującymi Murzynami na Południu. Podczas pro­testacyjnego marszu w Georgii następ­cy dr Martina L Kinga postaw?li znal równania miedzy represjami I eskala­cją wojny w Indochinach. Zai wzros bezrobocia I recesja dotknęły ludność murzyńską więcel niż białą. Zahamowani« aktywności ekonomicznej i stan anarchii spowodowały gwałtowny spa­dek notowań akcji na giełdzie. W ciągu kilkunastu miesięcy wartość akcji spadła o 250 miliardów dolarów — zjawis­ko nie notowane od czasów wielkiej depresji w r. 1929. Niepokój i brak poczucia sta­bilności rozprzestrzeniły się na znaczną część wielkiego businessu. Prezes najwyższego banku USA, Bank of America, Louis Lundborg oświadczył, że „wojna zniekształca amery­kańską gospodarkę, walnie przyczynia się do inflacji oraz odciąga zasoby, które mogłyby być użyte do rozwią­zania pilnych problemów wewnętrznych” Euforia businessu, wvoikafaca * wo­jennej aktywności ekonomicznej tacza­­la topnieć od cza tu. ody zmasowana eskałacia Johnsona — mówiąc słowami komentatora finansoweao Rowena „zamiast zwycięstw na polu wołki w - Wietnamie, przyniosła Inflacje USA. Eskrłocio obecno) administracji * Kambodży ten nieookól aoałebio' Nixon przeprowadził uspokalaiacq rozmowo z przewodniczącym zarzadu giełdy nowojorskie), a prerydenccy do­radcy spotkol) sio w tym samym celu z przedstawicielami flnonsjary. Po spot koniach tych notowania no gieżdzi. nowojorskiej poszły nieco w góro - ale wątpić należy, by pogawędki : businessmanami zmieniły w Istotniej­szy sposób sytuacje. Czy tylko bagnety? Przeciwnicy Nixona nie oczekują, by prezydent, któ­ry nigdzie nie może się po­kazać w obawie przed demon­stracjami, zamierzał zrezygno­wać z władzy. Jego mandat wygasa dopiero za 2,5 roku, zresztą widmo objęcia rządów przez wiceprezydenta Agnew jest najskuteczniejszym so­jusznikiem Nixona. Lecz rów­nież zwolennicy prezydenta nie są pewni, czy indochińska obsesja administracji wyjdzie Ameryce na zdrowie Wojna w Południowo- Wschodniej Azji wywarła de­strukcyjny wpływ na St. Zjednoczone. Zmiana na pre­zydenckim fotelu nie odwróci­ła kursu wojennego, odebrała tylko nadzieję na uporządko­wanie rozgardiaszu, jaki coraz silniej ogarnia USA. Zawiod­ły mechanizmy burżuazyjnei demokracji, którymi bezustan­nie reklamuje się amerykań­ska polityka. Jeżeli włączeńle się ruchu antywojennego do procesu wyborów kongresowych nie da rezultatów a napięcie nie osłabnie, polaryzacja postaw doprowadzi do jeszcze gwał­towniejszych konfrontacji, pogłębienia kryzysu, Z zacho­i wania administracji wynika, że prócz niewielu uspokajają­cych zapewnień, które sama szybko obala, manipuluje ona pobudzaniem nastrojów „ob­rażonej mocarstwowości, i ob­nażonymi bagnetami Gwardii Narodowej”, M. BEREZOWSKI TRYBUNA ŁUPU $ Tuż nad ziemią Dwa dni i jedną noc spędziłem w garnizonie, na lo­tniskach i poligonach jednostki lotnictwa szturmowego w Pomorskim Okręgu Wojskowym. Gościnni gospoda­rze starali się w tym krótkim czasie pokazać możliwie wszechstronnie swoje codzienne życie i codzienną służ­bę, będącą cząstką systemu obronnego naszego kraju. Nie było jakichś specjalnych, wyreżyserowanych poka­zów sprawności pilotów i służby naziemnej. Normalne zajęcia, ćwiczenia techniczne i bojowe. Lotnictwo szturmowe jest to — mówiąc najogólniej — lot­nictwo pola walki, związane najściślej z operacjami fron­towymi na ziemi. Piloci tych formacji startują do zadań bo­jowych z lotnisk przyfronto­wych, a głównym ich zada­niem jest niszczenie nieprzy­jacielskich obiektów (rakiety, stanowiska artylerii, samolo­ty na lotniskach, zgrupowania czołgów itd.ł, bezpośrednio przed natarciem piechoty, je­dnostek pancernych. Oczywi­ście to duży skrót, bo lotnic­two szturmowe ma szereg in­nych zadań, choćby loty roz­poznawcze. Podstawowy zasa­dą wszelkich operacji jest ścisła współpraca z wojskami naziemnymi, a także z Mary­narką Wojenną i lotnictwem desantowym. Szturmowcy W II wojnie światowej lot­nictwo szturmowe staje się jedną z podstawowych for­macji frontowych. Produku­je się specjalne typy samolo­tów, spośród których, wed­ług zgodnej opinii fachow­ców. najlepszy był radziec­ki samolot IŁ-2. Mocno opancerzony silnik, wszech­stronne uzbrojenie — bomby, działka, karabiny maszynowe — oto podstawowy zalety IŁ-2. Nawiasem mówiąc i my przed 1939 rokiem produkowaliśmy samolot „Karaś“, przystoso­wany do działań szturmowych. Polscy piloci uczyli się trud­nej sztuki walki frontowej na radzieckich IŁ-ach. M. in. 2 Brandenburska Dywizja Lo­tnictwa Szturmowego brała aktywny udział w rozbiciu ar­mii gen. Steinera, spieszącej na odsiecz oblężonemu Berli­nowi. Mówiąc o specyfice lotnictwa «ztur­­mowego — trzeba dodać, te »toiowa­­ny tu rodzaj pilotażu wymaga najwyż­szych kwalifikacji lotniczych« Nie cho­dzi o jakieś przetargowe porównania między lotnictwem szturmowym, myś­liwskim ery bombowym - każdo for­macja ma swoją specyfikę. Riecz w tym, że piloci - szturmowcy latają tu* nod ziemią, zadania bojowe wykonu* ją ż wysokości 100, 50, nawet 20 me­trów. Pamiętajmy w dodatku, te sław­ne IŁ-y należą do przeszłości. Dziś szturmowcy latają na szybkich odrzu­towcach, no masrynoch ponaddiwię­­kowych, a operacje bojowe mierzone są sekundami, ułamkami sekund Alarm bojowy Lotnisko. Słoneczny, ale zi­mny dzień. Nieustanny huk odrzutowych silników. Ma­szyny kołują na start, co chwi­la lądują samoloty. Dowódca wyjaśnia — ćwiczymy lądo­wanie w trudnych warun­kach, na prowizorycznym „przyfrontowym“ lotnisku. Tymczasem wdaję się w poga­wędkę z dwoma młodymi pi­lotami — por. Janem Wiktor­ka i por, Stanisławem Hlon­dem. Akurat jedzą śniadanie w „domku pilota“. Jeden chodzi z Kętrzyna, drugi po­z Kłobucka. Na odrzutowcach latają już po kilka lat. się tylko dowiedziałem. Tyle Po­derwał ich alarm bojowy Szybki bieg do maszyn i po niecałej minucie samoloty kołują na start, a później gi­ną w słonecznym niebie. Gi­ną tylko dla mnie. Montonnie obraca się skrzydło radaru i białe punkty na szklanej tar­czy dokładnie pokazują po­zycje obydwu maszyn. Nie tylko tych zresztą. W powie­trzu kilkanaście samolotów Radiotelegrafiści utrzymują stałą łączność z pilotami. tak w huku startujących i lą­! dujących maszyn mija dzień .Nadeszły chmury od pół­nocy, zmierzch skończył się szybko i mamy głęboką noc Wzdłuż pasa startowego za­paliły się rzędy czerwonych i zielonych latarń, a na skra­ju lotniska mruga rytmicznie potężne światło, które pilot dostrzega z odległości 100 ki­lometrów. Lampa pracuje al­fabetem Morse'a. podaje syg­nał swojego lotniska. Maszyny idą w górę, przez chwilę wi­dać ogień pracujących na do­palaczu silników, ale i te is­kierki gasną po Lądują samoloty w sekundach świetle potężnych reflektorów, w ob­ramowaniu wytyczających be­tonowy pas świateł. Widowi­sko efektowne i trochę przera­żające. No dobrze — mówię — sce­neria jest piękna, ale czy w warunkach bojowych nie jest zanadto demaskująca? — „Oczywiście — odpowiada do­wódca jednostki — ale my potrafimy też latać w ciem­ności. Urządzenia te są nie­zbędne dla celów szkolenio­wych. trzeba jednak nabrać i odwagi i doświadczenia. Te­raz nie będzie świateł” Zgasły reflektory, czarna noc nad lotniskiem Z odległości kilkunastu ki­lometrów widać światełka sa­molotu, ale odnosi się wraże­nie, że się on wcale nie przy­bliża. tylko spada. Coraz bli­żej i bliżej, ziemi. Wreszcie własnym reflektorem pilot óś-wietla betonowe pasmo 1 lą duje z najwyższą precyzją. Jak to jest — pytam kapita­nów Jerzego Radeckiego i Mieczysława Kijowskiego — żeście bezbłędnie trafili na beton? — „To już — mówią — zasługa techniki radarowej i naszych kolegów z naziem­nej obsługi. Wprowadzają nas dokładnie .na oś lądowi­ska, podają wszystkie współ­rzędne, a inicjatywę oddają pilotowi w momencie, kiedy jest już całkowicie bezpiecz­ny i czuje się tak, jakby wjeż­dżał furmanką na własne pod­wórko”. Wczesny ranek. Niby koniec maja, a zimno, jak w marcu Ostry wiatr o sile 10 stopni B Stoję na tarasie budynku skąd dowodzi się i kontroluje skuteczność ataków lotnictwa szturmowego na cele naziem­ne nieprzyjaciela. W odległo­ści paru kilometrów widać pochyło ustawione, nacelo­­wane w niebo rakiety, stano­wiska czołgów, samoloty. Poligon Zza ściany lasu nadlatuje 8 samolotów. Zrzucają bomby z opóźnionym zapłonem. Wy­buchną one za kilkanaście se­kund. kiedy maszyny miną Już strefę rażenia własnymi odłamkami. Potężny i widzę przez lornetkę, wybuch wiatr rozpędził chmurę kiedy dy­mu. że z rakiety niewiele zo­stało. Wrak. Samoloty jed­nak wracają Parami. Roz­dzieliły się po ataku bombo­wym i w odstępach kilku se­kund ponownie nadlatują nad, cel. Odpalają serie rakiet, później znowu nadlatują i ni­szczą cel z działek pokłado­wych. Manewr powtarza się czterokrotnie. Zespołem eska dry dowodził mjr Marian Wa­­szczyński Oglądam z kolei solowe ata­ki szturmowców na pozorowa­ne zgrupowania nieprzyja­ciela. Kpt. Stanisław Biela, por. Jan Wiktorko, por. Sta­nisław Lejko demonstrują wielką sztukę pilotażu, precy­zję zrzucania bomb, ataku ra­kietowego, celność strzałów z działek pokładowych. Wszy­stko to robione albo z lotu nurkowego, albo koszącego, tuż nad samą ziemią. Jedy­nym atakiem wykonanym jak gdyby na pokaz (może to tyl­ko odczucie dziennikarza?) była szarża w wykonan.iu ppłk Michała Wolana. Jest to zna­komity pilot, który jako pier­wszy po wojnie otrzymał od­znaczenie bojowe za zestrzele­nie balonu z, fotograficzna aparaturą szpiegowską. W jego podejściach odczu­wało się i brawurę i jednocze­śnie pewność działania bojo­wego. Wychodząc z akroba­tycznej pętli trafił serią nie kierowanych rakiet bezpośre­dnio w głowice pozorowanej wyrzutni rakietowej. Tuż po zakończeniu ćwi­czeń pojechałem na żeby zobaczyć skutki poligon, pilotów - szturmowców. ataku Cele które zaplanowano w tym dniu do zniszczenia — nie ist­niały. W życiu już tak bywa — nie wszyscy są cer dowodzący zadowoleni. Ofi­jednostką na poligonie kwaśno się uśmiech­nął: „Fakt, że celnie strzelają, ale my do jutrzejszego dnia musimy zmontować nowe ma­kiety JERZY OLSZEWSKI Kosztowne kosze ■ _ OŁiORA roku temu, za­­niepokojem spadKiem etts- **­­portu wyrobuw wikimiar­­sniuh, pisaliśmy na tych ła­mach, ze są o„e zoyt ki uchym ..owa. eni, aoy wytrzymać ciążą­cą na nim biurogratyczną nad­­oudowę. Łksporiem zajmowały się uwie centrare handru za­granicznego: „Paged” i „Coope­­.dm . Każda z men wysyła za granicę swoicn przedstawiciea, retorzy oawiedzari tyett samych Klientów, a zabiegając o ich względy licytowali się w u­­nzieiamu lepszych warunków sprzedaży, t-udobme postępowa­­n aubiujący się miejscowi a­­genci tych dwóch central. Przy obrotach sięgających 20 milio­nów złotych dewizowych rocz­nie, koszty handlowe byłj niezwykle wysokie, obniżały rentowność eksportu i stawiały pod znakiem zapytania celowość jego kontynuowania. Rezygnacja z eksportu ozna­czałaby likwidację caiej bran­dy. gdyż na rynki zagraniczne idzie około 80 proc. łącznej pro­­üUKeji. r-oniewaz byio to me do przyjęcia, przyłączyliśmy się do głosów, żądających uzdro­wienia organizacji służby eks­portowej. Po pewnym czasie nastąpiły postulowane przez nas zmiany. Craiy eKs^oi t wiKimy przekaza­no w ręce jednej centrali: SpołdzieiCr. :go Przedsiębior­stwa Handru Zagranicznego „Cepelia”. Wyniki nie dały na siebie długo czekać. Eksport wzrósł w ubiegłym roku do 24 miuonow złotych dewizowych, a w bieżącym wzrośnie do bli­sko 26 mm. Obniżka kosztów handlowych pozwoliła obniżyć marżę dla centrali co automa­tycznie poprawiło rentowność eksportu. Intensyfikacja eksportu u­­jawruła wszystkie siaoości pro­dukcyjne branży wikliniarskiej. jej ooecne formy organizacyj­ne stały się hamulcem dalszegc rozwoju. Jeżeli nie nastąpią ra­dykalne zmiany — to po pew­nym czasie nie będzie co ekspor­tować. Głównie z powodu roz­proszenia produkcji i nadmier­nych kosztów własnych. Wikliną zajmuje się prze­mysł terenowy i spółdzielczość pracy. Częstokroć w jednej miejscowości jak np. w Rudni­ku działają dwie konkurujące firmy. Każda z nich zatrudnia po 12 pracowników umysło­wych, każda posiada własne magazyny i każda skupuje te same wyroby po różnych nie­kiedy cenach. Podobnie dzieje się w wielu innych ośrodkach wikliniarskich. Niezmiernie tru­dne jest w tych warunkach skompletowanie większych transportów, gdyż trzeba goto­­we wyroby wozić ze składu na skład, aż się zbierze dostatecz­na ilość na zapełnienie wagonu. Trudno się więc dziwić nad­miernie wysokim kosztom o­­gólnym, które stanowią około 66 proc. nakładów na robociznę. Jeżeli do tego dodamy spadek zainteresowania wikliną ze stro­ny niektórych rad narodowych — które inspirują przemysł te­renowy do podjęcia rentowniej­­szej produkcji — zaniepokoje­nie przyszłością branży jest zu­pełnie usprawiedliwione, Zainteresowani godzą się na ogół z koncepcją przekazania produkcji w ręce „Cepelii” tej samej organizacji, która zajmu­je się eksportem. Posiada ona wiele doświadczenia w organi­zowaniu produkcji chałupniczej oraz przemysłu ludowego, do którego wikliniarstwo jest bardzo zbliżone. Tego rodzaju koncentracja ułatwi także lep­sze przystosowanie produkcji do wymagań rynków eksporto­wych i — co ważniejsze — zlik­widuje nadmierne koszty ad­­ministracyjne. Jeżeli — oczywiście — dojdzia do takiego porozumienia. BRONISŁAW LEWICKI Fot. Jerzy Tobolski nich pisze sie niezmiernie rzadko, nawet podczas okolicznościowego święta nauczycieli. Bowiem nie są nauczycielami, chociaż ich społeczna rolę trudno przecenić. Mam na myśli wychowawców, opiekujących się świetlicami Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Świetlice te mieszczą się w niewielkich baraczkach lub w budynkach szkolnych przy­garnięte niejako katem. Wi­działem iedna z nicn: majatek świetlicy mieścił sie w dwóch szafach stojących w zwykłych lekcvinych klasach. Przed po­łudniem drzwi szaf zamykały kłódki. dopiero wieczorem otwierano ie szeroko. Oprócz gier. zabawek i skromnego sprzętu sportowego w szafie leżały sterty rysunków wyko­nanych przez podopiecznych TPD Jakie sa dzieci, uczęszczają­ce do świetlic? Bardzo różne. Ale łączy ie jedno — maja dużo wolnego czasu, z którym nie wiedza, co robić. Powo­dem mogą być chociażby kło­poty domowe. W zupełności wystarczy brak elementarne­go zrozumienia lub zaspoko­jenia potrzeb, chęci, zaintere­sowań dzieci lub młodzieży — wówczas przychodzą. Do świetlicy zagladaja i maluchy i 16—17-latki. 8-letnie Mó­wią: — Proszę mnie zapisać. Słyszałem, że tutaj wesoło. Oto {eden z nich: wysoki młodzie­niec ze stażem w zakładzie popraw­czym. Nieśmiały, pisze do wychowaw­czyni anonimowy list: - Kocham panią. 10-!etnia dziewczynka ruda, żywa. Klnie tak bieale, ie z wrażenia włosy stają dęba. Niezwykle pracowita I inteligentna. 14-letni chłopiec. Kilka tygodnio­wych ucieczek z domu. Okres dojrze­wania. Matka (oje« nie ma) zapraco­wana, mówi bezradnie: — Nie daje sobie z nim rady. Może w świetlicy będzie mu dobrze.. Przytłaczająca większość stanowią dzieci, które tu zwa­biła możliwość wyżycia . sie podczas zabawy lub aier spor­towych. Instruktor wó\Vezas możp przemycić mimochodem wiele rzetelnei nauki lub mo­że oddziaływać na racjonalny rozwój fizyczny podopiecz­nych. Wszyscy razem pojechali na wycieczkę poza miasto. Spę­dzili wieczór Przy ognisku, które przyciągnęło jeszcze trzech wałęsających sie mło­dzieńców. Jak się okazało, u­­cieczka z domu. Dokąd? Wszystko jedno. — Po co? — Proszę nie myśleć, że my bandziory. Ot. chcemy spędzić czas przyjemnie. W domkach campingowych gdzie zamieszkali ci ze świe­tlicy. ktoś wybił szybę. Nie wiadomo kto. Wiec wyciaga­­ia. przecież każdy ma w kie­szeni dwa złote. trzy. Daja i najmłodsi i najstarsi, solidar­nie. Leci w świetlicy, która odwiedzi­łem, bywało i tak, ie zostało pope* nione przestępstwo. Oczywiście, nie w rozumieniu prawa państwowego, lecz ułożonego na specjalnym ze braniu, prawa świetlicy. Winowajco wówczas musiał ponieść karę. M6ql r»iq być okresowy zakaz przychodze­nia do świetlicy, dodatkowe prace porządkowe, nagana lub inna repre­sja wymierzona w sposób wzorowam na świecie dorosłych ludzi: wysokość kary ustalał wybrany sad. Nikt nie traktował orzeczeń świetlicowego lekko sadu. Należałoby sie przeto spo­dziewać. że ten. kto zawinił — będzie się starać za wszelką cenę zrzucić winę. Jednak tak nie było. Winowajcy bowiem bronili sie jak mogli, przed tym najgorszym z najgor­szych. stwierdzeniem sadu świetlicowego: ...Sad uznaje że taki to a taki iest głupi i nie wiedział, co robi... W tym małym świecie znacznie, zna­cznie łatwiej znieść karę. niż stracić twarz. Jaki ślad w mentalności pozostaje, kiedy wyrastaja grubo ponad świetlicową mia­rę? Na ulicy wielkie drybla­sy kłaniała sie swojej wycho­wawczyni. Podchodzą, pytają. — Może potrzebna jakaś po­moc? A więc Jest satysfakcja, i to trzyma instruktorów świe­tlic. Bo zapłata za wieczorne dyżury, za rozeznanie środo­wiska. za organizowanie wy­cieczek. za wysiłek podczas przemyślnego zdobywania podstawowego sprzętu spor­towego — iest niewysoka. O- piekunowie spełniający role zwierzchników instruktorów, pracuia w ogóle bez grosza społecznie. Istotnie, potężna musi być satysfakcja, jeśli nie szkoda ładować czasu i wy­siłku w niedoceniane, wege­tujące na uboczu od szkół, świetlice Robotnik wolskich zakła­dów metalowych. Co wieczór przychodzi do świetlicy, jak gospodarz. Żadnego polecenia nie dostał. abv świetlice wziąć pod opiekę. Po prostu chciał i poczuł się potrzebny. Praw­dziwy społecznik Ciekawe, co myślał, kiedj instruktor pokazał mu rozbi­tą szafę ze świetlicowym ma­jątkiem, szafę pozornie bez­piecznie stojącą w budynku szkolnym. Czyżby dlatego ca­ły majatek wartości tysiąca złotych był zniszczony, a ry­sunki dzieci podarte w obrzy­dliwy sposób? Dzieci w iwletiicv przez dwa mle­­•Iqc« ćwiczyły piosenki i taniec. Pa­łam przyszło Ich wielka chwila - Dzień Dziecka, W odświętnych «tce iaeh, Śpiewały I tańczylv w «all plm­­nostyeznei .z koty. Oglądali Ich ró­wieśnicy oraz pół zet ki rodziców sie­­dzqcych za szkolnymi stalami usta­wionymi w podkowa. Na stolach rzą­dem starczały butelki «rady sodował gdy, świetlicy nie było stać na wy­­sławniejsza ugoszczenie, Naheatnlel sse, ie był taniec i laiew Toczy sie szeroka dyskusja nad modelem szkolnictwa nad problemem wyłuskiwania najzdolniejszych ludzi i stwa­rzania im naikorzystniejszych warunków rozwoju. Padały słuszne głosy, że wśród owej fali troski nie mogą ulec osła­bieniu kierunki oddziaływa­nia kulturalnego, chwilowe osadzone jako mniej istotne. Oczywiście, byłoby pożałowa­nia godne, jeśli zaważyłaby tu wąsko rozumiana akcyj­­ność. Gdybyśmy rozważali je­dynie najmocniej rzucające sie w oczy przejawy życia kulturalnego. Jak dotychczas, świetlice TPD oozostaia poza dysku­sja. Przypomnę: one nie maja nic wspólnego ze zwykłymi szkolnymi świetlicami prze­znaczonymi do odrabiania lekcji, również nie zastępują domów kultury. Trafiaja dc nich dzieci często zaniedbane lub nawet stojące na granicy przestępstwa. Tym odpowie­­dzialnieisza funkcja świetlic Spełniają role forpocztów kultury na najtrudniejszym­­odcinku, umykającym szkole KRZYSZTOF KULICE] P o prostu świetlica Linie sił elektromagnesu zastąpiły ręce Temat ze zdjęcia ŁÓWNY technolog wyjmu­je r biurka gruby album To jest kronika po­stępu technic7.nego w naszym zakładzie. Wybierzcie sobie ja­kiś temat i omówimy go szcze­gółowo. Rzecz dzieje się w Warszaw­skim Nakładzie Mechanicznym nr 2 który specjalizuje się w precyzyjnej obróbce części sil­ników wysokoprężnych. Na chybił trafił wybieram zdjęcie. Cztery kobiety sto.ia nad poziomą, okrągłą tarczą i trzymają w palcach jakieś przedmioty. — Docierają czoła korpusów rozpylaczy, takich co to rozpy­lają olej napędowy w silniku pod ciśnieniem 200 atmosfer — wyjaśnia technolog. — Jest to jedna z ważniejszych i stosun­kowo drogich obróbek. Praco­chłonne to i co tu dużo mówić, męczące. Trzeba przecież stojąc dociskać mały element do wiru­jącej płyty żeliwnej. Tak było. Dopóki ktoś nie wpadł na pomysł, żeby ten do­cisk rąk zastąpić niewidzialny­mi Uniami sił elektromagnesu wiszącego nad płytą. Wymyślo­no jeszcze kasety obracające sie w przeciwpradzie do ścierającej powierzchni i nowe urządzenie było gotowe. Od przeszło roku pracuje w fabrycznej hali WZM 2. Obsada zatrudniona przy docieraniu zmniejszyła sie o cztery osoby. Polepszyła sie dokładność ob­róbki. Z klasy 10 na 11. Za jednym zamachem ustawia się teraz na płycie 50 elemen­tów. I po 5 minutach cała ta porcja Jest gotowa. Twórcy aparatu wyliczyli e­­fekty wdrożenia swego pomy­słu, które wyrażała się obniżka pracochłonności o 3 tys. robo­­czogodzin w ciągu roku. Technologię tę, jak twierdzi inż. T. Goc, współautor pomy­słu, można by zastosować np. w produkcji płytek wzorcowych różnych wysokości, w przemyśle precyzyjnym obrabiarkowym, hydraulice siłowej itp. Jeszcze większe efekty przy­niosło zastosowanie w WZM 2 nowej technologii dobierania elementów wspomnianych roz­pylaczy. Rozpylacz składa się bowiem, jak wspomniano, z kor­pusu i dopasowanej do jego wewnętrznego otworu—igły. Ele­menty te muszą być bardzo do­kładnie dopasowane; igła prze­­suw'a się w korpusie, ale luzy nie mogń przekraczać 1 mikro­na (tysiączna część milimetra). Do niedawna takie ..pasowa­nie”, ia.k sie tu mówi, odbywa­ło się w sposób dość prymityw­ny. Wpychano igłę w korpus, po czym obydwie części docie­rano. Było to i męczące, i mało wydajne. Wykorzystanie części nie przekraczało 40 proc. Rozwiązano więc problem ina­czej. Jak? Poprzez dokładną se­lekcję igieł i korpusów. Oglądam rząd stanowisk do takiej właśnie selekcji. Central­nym punktem każdego z nieb jest bardzo precyzyjny przy­rząd pomiarowy — optikator do pomiaru wałków i aparat wy­­sokociśnieniowy UVA mierzący otwory. Dalej sprawa jest prosta. Igły 0 określonych tolerancjach skła­da się na „kupki”. Podobnie rzecz ma się z drugimi elemen­tami. Wystarczy teraz jedne i drugie, o tych samych odchył­kach. skojarzyć. Efekty nowej technologii to 20 tys. zaoszczędzonych roboczo­­godzin rocznie oraz niemal cał­kowite wykorzystanie korpusów 1 wałków B.W. MIKOŁAJCZYK Porządkowanie przez małe „p” Odbywa się w nasze] go­spodarce wielkie porządko­wanie. To sprawa najważniej­sza i ona głównie zajmuje na­szą uwagę. Rzecz w tym jednak, by myśląc o sprawach bardzo ważnych nie zapominać o mniej ważnych — lecz jednak: także ważnych. O porządkowaniu, nazwijmy je „porządkowaniem przez małe ,,p”. w odróżnieniu od tego „najważniejszego" Lato, jak wszyscy zapewne wiedzą, mamy co roku. Jak wie­dzą, albo raczej, „jak wiedzieć powinni”, bo przypatrując się zachowaniu dyrekcji niektórych zakładów pracy można mieć jednak wątpliwości, czy ten o­­czywisty, zdawałoby się, fak1 naprawdę jest przez wszystkich uświadamiany. Lato - a więc wysokie temperatury, 0 jak la­to udane - wręc? upały. Moż­na to przewidzieć, a przewi­dzieć po to, by przygotować się do przeciwdziałania ujemnym skutkom tych upałów w zakła­dzie pracy Każda dobra gospodyni zna to pojęcie: „wiosenne porząd­ki". Znać je również powinni gospodarze zakładów pracy; oni również powinni takich wio­sennych porządków dokony­wać. Wiosna w tym roku byta, co prawda, bardzo dziwna, mocno spóźniona (przypomnij­my choćby warszawską śnieżycę 2 maja), ale kilka ostatnich u­­palnych dni pozwala wierzyć, ż# to już rzeczywiście maj, i że to już naprawdę „ostatni czas” na przygotowanie się do fata. Wstyd przypominać, ale nie­stety jednak trzeba. Wiosenne porządki polegają m.in. na u­­myciu fabrycznych okien, a tak­że na takim ich przygotowaniu, by dało się je otwierać. Wenty­lacjo w olbrzymiej większości naszych zakładów ta przysło­wiowa pięta achillesowai dla wielu zakładów jedynym ratun­kiem podczas upałów może być stworzenie „przewiewu” trady­cyjną metodą otwierania okien, Ale nie wszystkie okna dają się otwierać. Miał np. takie kłopo­ty jeden z warszawskich szpita­li. Tak mu projektanci zaprojek­towali okna, że się ich nie dało otwierać. Szpitalny stolarz po­radził sobie jednak z tą skom­plikowaną konstrukcją bardzo prosto. Tyle, że odpowiednie zlecenie otrzymał od dyrekcji dopiero Po kilku latach pełnycf skarg personelu i chorych. Po­dobne kłopoty miał jeden z warszawskich zakładów branij „radiowej", i tam po kilku lo­tach okazało się, że skompliko­wany technicznie dylemat łat­wo do się rozwiqzac. O wiele łatwiej niż zastąpić złe urzą­dzenia klimatyzacyjne dobry­mi, bo to i koszt nieporówny­walnie mniejszy, i tych dobrych urządzeń jest wciąż za mało. Sprawą wentylacji zajęły się już najwyższe władze państwowe (i CRZZ) i wierzymy mocno, Iż wreszcie sytuacja się poprawi. Wiele zakładów pracy, zwła­szcza tych, które mają tzw. „gorące wydziały” zorganizo­wało dla pracowników tych wydziałów tzw. (ładnie) „oazy wypoczynku"; mała przestrzeń zieleni, drzewka, krzewy, trawa. Wszystko to ograniczone "ścia­nami wodnymi", które niefa­chowiec nazwałby „rzędami małych fontann". Warto spraw­dzić jak działają te urządzenia po zimie, wystawić schowane do magazynu ławki; może trze­ba uzupełnić krzewy? Takie „oazy", najbardziej po­pularne w śląskich hutach, cie­szą się uznoniem załóg; fak­tycznie łatwiej tutaj odpocząć, niż na betonowym dziedzińcu. A wydatek wcale nie taki wielki — warto urządzić podobne miej­sca wypoczynku nawet w fa­brykach, w których nie ma „go­rących" wydziałów. Jeśli lato dopisze - wszędzie będzie go­rąco, w biurach także... Gorąco, więc pijemy dla o­­ehłady. Coraz więcej zakładów przemysłowych ma już własne saturatory I wody sodowej nie powinno tam zabraknąć. Przy­pomnijmy sobie jednak, jak to było w roku ubiegłym, kiedy o­­kazało się nagle, że coś tam się w saturatorach popsuło. Nim zdołano dokonać napraw - przez kilko dni z wodą były kło­poty. Bogatsi w ubiegłoroczne doświadczenia, dokonajmy prze­glądu technicznego w ramach Wiosennych porządków, Nie rezygnujmy też z trady­cyjnej wody z miętą: gasi prag­nienie lepiej niż woda sodowo, A najlepiej o to, co przygoto­wać do picia na czas upałów (w zależności od charakteru pracy i intensywności „parowa­nia wody” z organizmu - trze­ba organizm wspomagać solami mineralnymi, witaminami itd.) zapytać zakładowego lekarza. Też teraz trzeba to zrobić, by mieć czas na odpowiednie przy­gotowanie. Po długiej i w śnieg bogatej zimie bardzo kiepsko wygląda­ły nasze ubiegłoroczne trawniki i klomby, czy już doprowadzi­liśmy je do porządku? Czy u­­sunęliśmy wszystkie ślady zimy? Spójrzmy dokładnie i uważ­nie. Te porządki przez małe „p” mają jednak wielkie znaczenie. Ułatwią życie, usprawnią pracę. Tę przez największe „P” Z.N.

Next