Trybuna Ludu, listopad 1970 (XXII/304-333)
1970-11-22 / nr. 325
NIEDZIELA, 22 LISTOPADA 1970 R. — NR 885 O panowują zawód Budowane obecnie Zakłady Przemysłu Dziewiarskiego „Luxpol" w Stargardzie Szczecińskim rozpoczynają produkcję w roku przyszłym. Od kilku już jednak miesięcy w części gotowych czeń odbywa się szkolenie przyszłej załogi. Grażyna Piotrowicz wprawia się w montowanie pomieszwkładek usztywniających do kołnierzy koszul stilonowych. Fot. A. Nowosielski Wiejskie kontrasty Sprawy nie tylko rodzinne T RADYCYJNIE zwykliśmy uważać steranych wiekiem i ciężką pracą rolników za bardziej pokrzywdzonych w konfliktach rodzinnych. Istotnie, przysadki złego traktowania rodziców, którzy przekazali swe gospodarstwa dzieciom, nie należą do rzadkoćci. Bywa jednak i odwrotnie, Rodzice którzy oddadzą gospodarkę dzieciom, zawsze mogą dochodzić swych praw, nawet jeśli nie były one zagwarantowane w umowie o dożywociu. Chroni ich Kodeks Rodzinny i Opiekuńczy. Nie ma jednak żadnych przepisów prawnych, broniących najbardziej nawet słusznych i zdawałoby się bezspornych interesów młodych rolników, których rodzicielska wola pozbawia nie tylko statusu gospodarza, lecz w ogóle prawa do pozostawania w gospodarstwie. Dodajmy, że chodzi tu nie tylko o rolników miodych wiekiem. Przeważnie są to już mężczyźni w sile wieku, którzy przez wiele lat pracowali na ojcowskich gospodarstwach, posłusznie spłacali rodzeństwo, utrzymywali rodziców, nie zyskując w zamian żadnych praw majątkowych. Nie odwołują się oni na ogól do sądu, gdyż wiedzą, że szansa wygranej jest minimalna, lub wręcz żadna. Szukają sprawiedliwości pisząc do władz, instytucji, prasy- i radia. Oto kilka typowych przykładów. Listy wydziedziczonych Pisze rolnik ze wsi Pluta Żelechowska pow. Garwolin. „Jestem prostym chłopem. Od najmłodszych lat pracowałem na gospodarce. Ojciec mnie wybrał na gospodarza. Gdy zacząłem gospodarować, na tej ziemi stała tylko stodoła. Mieszkaliśmy z ojcem u stryja Na komornym Chodziłem na zarobek do gospodarzy, brałem dzierżawę od innych, pracowałem ponad siły. Pobudowałem dom, studnię, kupiłem maszyny rolnicze. Kiedy się ożeniłem, żona zwiozła ze swego gospodarstwa wszystko, co miała. Rodzeństwo — dwaj bracia i siostra osiedlili się w Warszawie. Dwadzieścia lat temu. Przez cały ten okres ciągnęli pieniądze z naszego gospodarstwa. Dziś mają własne wille i samochody Przed czterema laty przyjechał młodszy brat z Warszawy Zażądał 40 tysięcy, bo kupuje sobie uńllę. Sprzedaliśmy łąkę i daliśmy mu te pieniądze Potem przyjechała siostra z drugim bratem Zażądali spłaty 100 tys. zł. Zgodziliśmy się na 80 tys. zł. Zona sprzedała swoja ziemię chciała im dać tę spłatę. Zai żądaliśmy jednak, by ojciec zapisał na nas gospodarstwo, a sobie zastrzegł utrzymanie. Ojciec się nie zgodził Przyjechała rodzina z Warszawy. Zrobili nam sprawę o eksmisję. Wyrzucili nas z mieszkania do niewykończonej izdebki. Ja budowałem, ja kupowałem narzędzia i maszyny, ja płaciłem podatki. A teraz nie mam nic”. Jawny i oczywisty wyzysk ciężko pracującego rolnika przez jego własne rodzeństwo i ojca. Sankcjonowany _ prawem zwyczajowym, któremu autor listu chce się dobrowolnie podporządkować. Z drugiej jednak strony obowiązujące w kraju przepisy prawne pozwalają właścicielowi gospodarstwa dowolnie nim dysponować Ojciec skarżącego się może więc syna wydziedziczyć. I z prawa tego skorzystał. A oto inna sprawa — tym razem jednak rodzina z miasta występuje w pozostającego na wsi obronie brata. Pisze Zofia K.: „Rodzice moi posiadają 8- hektarowe gospodarstwo. Ojciec, lat 68, poważnie chory, zupełnie niezdolny do pracy Matka, lat 64, została teraz sama na gospodarce, ponieważ ojciec jest u nas w Poznaniu Najstarszy nasz brat nie uczył się, tylko pracował na gospodarstwie, które miał zgodnie z tradycją otrzymać Niestety. Ożenił się z dziewczyną, którą f.sie podobała się matce, ponieważ nie miała majątku. Matka kategorycznie odmówiła zapisania bratu gospodarstwa. Brat musiał odejść. Zwołaliśmy zjazd rodzinny. Nikt nie chciał siłą odbierać matce gospodarstwa, ale wszyscy byliśmy zdania, że gospodarstwo należy się najstarszemu bratu. Matka jest jednak nadal przeciwna. Twierdzi, że brat powinien się ożenić z kobietą, której posag umożliwiłby spłatę reszty rodzeństwa, chociaż żadne z nas tego nie chce. Gdzie zwrócić się z prośbą o załatwienie tej przykrej sprawy? Czy jest w ogóle jakieś prawo regulujące te sprawy? Niemożliwe przecież, by jedna kobieta w tak perfidny sposób mogła niszczyć majątek rodzinny i społeczny?” Podobne pytanie powtarzają się w wielu listach. „Czy nie ma takiej ustawy, ażeby była sprawiedliwość?” pisze w liście do Polskiego Radia mieszkanka wsi Sarnów pow. Zwoleń. „Cała tragedia w tym, .że mieszkamy w budynkach, które są formalnie własnością rodziców męża, mimo że dom mieszkalny zbudowaliśmy wyłącznie naszym kosztem, zadłużając się na 100 tys. zł w banku. Teściowie śmieją się z nas i grożą, że wyrzucą z domu i gospodarstwa, a budynki wraz z ziemią oddadzą komu zechcą. Do ich życzeń i sposobu gospodarowania nie możemy się przystosować, gdyż musimy spłacać wysokie raty w banku i SOP Oni chcą, by wszystko szło po staremu, bo im tak dobrze. A my musimy dobrze gospodarować, nowocześnie i wydajnie. Bez tego nie starczy nam na spłaty nie mówiąc już o życiu..." Potrzeba społecznej ingerencji Stawką w tych ostrych konfliktach rodzinnych jest nie tylko trud i wkład finansowy wniesiony w rozwój darstwa, ale po prostu gospopodstawa egzystencji. Groźba utraty jedynego źródła utrzymania rodziny, jedynego warsztatu pracy. Nie jest to także tylko prywatna sprawa określonej grupy rolników. Spory kończą się bowiem z reguły spadkiem produkcji w konsekwencji ruiną gospoi darstwa. Nie jest to więc obojętne także ze społecznego gospodarczego punktu widze1 nia. Nie od dziś mówimy o konieczności zagospodarowania intensywnego hektara ziemi. Ziemi, każdego która jest dobrem ogólnonarodowym. W wielu przypadkach prawo jest bezsilne. Co więcej, nawet w sytuacji, kiedy ustawa chroni interesy rolników pozostających na gospodarstwie (jak w przypadku listu cytowanego na wstępie), nie wszyscy korzystają z przysługujących im praw. Przykładem spłaty rodzinne. Przeciwstawienie się zwyczajom i tradycjom panującym jeszcze dość powszechnie na wsi, nie zawsze jest łatwe. Nie każdy ma dość odwagi i siiy charakteru, by narazić się opinii wsi. Autor listu z Huty Żelechowskiej nie miał przecież obowiązku płacić haraczu rodzeń stwu z Warszawy. A jednak ulegl sile tradycji. Płacił. Nierzadko też rolnicy po prostu nie wiedzą, że chroni ich ustawa 0 zniesieniu splat rodzinnych. Popularyzacja ustaw,' dotyczących tak podstawowych spraw, jak władanie ziemią, mocno jeszcze kuleje. Nie dość energicznie włączają się do rozwiązywania tego typu sporów rady narodowe. Ingerencja władz terenowych ogranicza się do prób łagodzenia konfliktów, godzenia zwaśnionych, odwoływania się do miejscowych komisji pojednawczych. Jest to na pewno najlepsza forma rozwiązywania nabrzmiałych konfliktów. Rzecz jednak w tym, że władze terenowe nie zawsze ingerują, a jeszcze rzadziej doprowadzają do happy endu. Niedostateczne są również, jak wykazuje praktyka, wysiłki miejscowych organizacji politycznych 1 społecznych, które w sporach odegrać mogą ważką rolę. Chodzi tu o wykorzystanie wpływu i autorytetu miejscowych sii społecznych dla osiągnięcia słusznego rozwiązania. Można się zgodzić z poglądem, że systematyczny wzrost poziomu gospodarczego i kulturalnego wsi stopniowo, ale konsekwentnie doprowadzi do zaniku tego rodzaju konfliktów rodzinnych. Nie stanie się to jednak już jutro. Z. JAGIELSKI TRYBUNA LUDU Praca i zdrowie Dla tych, ca na morzu ...Czy te na Bałtyku, czy na Atlantyku ze swego losu drwi. Ta stara piosenka nigdy zapewne nie oddawała, bo nie oddaje do dziś, prawdy o marynarzach. Sq odważni, ale co kryje się pod tq manifestowqnq i z pewnosciq niektamanq odwagq? Lekarze i psycholodzy twierdzą, że marynarze bardzo przeżywają każdy rejs w morze: nieobca jest im ani obawa przed sztormem, ani przed niebezpieczeństwem czyhającym w strefach lokalnych wojen i konfliktów, czy też szczególnie trudnych do przepłynięcia ze względu na położenie geograficzne. Te emocjonalne przeżycia potęguje wielotygodniowa, a nawet wielomiesięczna rozłąka z rodziną,- tęsknota za nią, poczucie oderwania od stałego lądu. Marynarze cierpią więc na nerwice częściej niż ludzie innych zawodów, a różnego rodzaju zaburzenia psychiczne nie są wśród nich rzadkością. Marynarz nie bawi się w nocy, a jeśli nawet — to w dzień nie „śpi w hamaku”. Nie śpi w hamaku po wyczerpującej pracy w czasie służby. Wypoczynek na morzu, na statku, jest podobny do wypoczynku w fabryce, w której się pracuje. Jest zakłócony, bo odbywa się w tych samych warunkach, w jakich odbywa się praca. Marynarz w czasie wolnym od służby przebywa w towarzystwie ciągle tych samych ludzi, z ktOrymi pracuje. Nie pracując, narażony jest na działanie wszystkich szkodliwych czynników: kołysania, wibracji, hałasu. Marynarz ukończywszy pracę, nie może pójść do domu czy gdzieś do parku, znajomych, etc. Praktycznie więc nie opuszcza miejsca swojej pracy. A klimat — raz zimny, to znów tropikalny? A nadmierna wilgoć, sposób odżywiania? Nie tylko dla marynarzy Lekarze czuwający nad zdrowiem ludzi morza wymieniają na pierwszym miejscu marynarzy, to jest załogi jednostek pływających. Ale zaraz dodają: wszyscy pracownicy gospodarki morskiej pracują ciężko i narażeni są na działanie różnorodnych czynników szkodliwych dla zdrowia. Niełatwe są przecież warunki pracy w stoczniach, gdzie niemal "A załogi pracuje na stanowiskach oficjalnie uznanych za uciążliwe, są warunki szkodliwe. Niełatwe pracy dokerów, załóg robotników przetwórni rybnych, nurków. Gospodarka morska liczy ponad 200 tysięcy pracowników, którzy rpuszą być otoczeni stałą, wyspecjalizowaną opieką służby zdrowia, Jak ta opieka wygląda? Zobaczmy na przykładzie jednej z trzech przychodni portowych na Wybrzeżu — Obwodowej Przychodni Portowej w Gdyni, Powstałą ona przed laty dzięki resortu wspólnemu wysiłkowi żeglugi i zdrowia, przy pomocy związków zawodowych. obszerny, Żegluga wystawiła nowoczesny budynek i dostarczyła podstawowe wyposażenie, resort zdrowia zapewnił kadry i budżet na działanie, związki zawodowe uzupełniły (i nadal uzupełniają) wyposażenie w aparaturę diagnostyczno-terapeutyczną. Przychodnia portowa w Gdyni opiekuje się przeszło 80 tys. . osób. Nad ich zdrowiem czuwa ponad 200 fachowych pracowników lecznictwa, w tym 62 lekarzy różnych specjalności — od internisty do neurologa i psychiatry. Jest to poradnia specjalistyczna, niejako drugiego stopnia; — pierwszy stopień opieki zdrowotnej zapewniają pracownikom mniejsze przychodnie zakładowe, których jest w Gdyni i okolicach 19. Wszystkie zatrudniają lekarzy specjalizujących się w zagadnieniach medycyny morskiej, niektóre dodatkowo korzystają z konsultacji specjalistów. Lekarze pracuja także bezpośrednio na statkach. Np. tylko PLO zatrudniają ok. 60 lekarzy okrętowych, udających się w rejs razem z załogą. Nikt poza opieką Kierownik przychodni, dr Jerzy Filikowski, mówi: „Rozpoczynaliśmy pracę w bardzo trudnych warunkach nie tylko dlatego, że brakowało nam kadr i środków. Przede wszystkim dlatego, iż poszczególne zakłady pracy gospodarki morskiej nie rozumiały dostatecznie korzyści, płynących z dobrej opieki zdrowotnej. Pokutowdły tam stare, nie najlepsze tradycje, a także zwyczajna nieumiejętność godzenia trudnych i pilnych zadań gospodarczych z troską o warunki pracy załóg. Dziś taka postawa należy raczej do przeszłości, choć tu i ówdzie jeszcze pokutuje: doraźne dobro produkcji dominuje nad trwałym dobrem pracownika”. Dziś — dodajmy do tego — zakłady pracy same domagają się badań pracowników, kontroli ich stanu zdrowia, szybkiego leczenia w razie choroby. . Coraz bardziej zakłady pracy liczą się z wnioskiem i propozycjami służby zdrowia co do zmian i poprawy warunków pracy. „Wszystko4ch — kontynuuje dr Filikowski — możemy zapewnić, roztaczając nad pracownikami jednostek pływających, stoczni, portów i innych zakładów kompleksową i fachową opiekę. Pracę swoją koncentrujemy z jednej strony na wyspecjalizowanych usługach, z drugiej zaś na działalności o szerszym znaczeniu profilaktycznym. Badamy więc środowisko pracy i szukamy jego związku ze stanem zdrowia poszczególnych pracowników, jak i ogółu załóg, pracujemy nad skutecznym usunięciem, czy choćby ograniczeniem owych szkodliwych wpływów, a jeśli to niemożliwe, — staramy się zmniejszyć ujemne s Kutki zdrowotne warunków i środowisku pracy poprzez wczesne rozpoznawanie i leczenie chorób. W leczeniu tym, prowadzonym zwykle przez zespół specjalistów lekarzy, uwzględniamy, naturalnie, opinie i zalecenia psychologów i socjologów, Podam tu drobny przykład: otóż od pewnego czasu, mimo różnych trudności wynikających po prostu z braku miejsc, marynarze kurację sanatoryjną jeżdżą na łącznie z żonami. Po samotnym pobycie na statku, po okresie długiej rozłąki, samotny wyjazd na kurację był nerwicogenny, przynosił więcej szkody niż pożytku”. W przychodni, której złożyliśmy wizytę, można by się dowiedzieć wszystkiego o każdym ku gospodarki morskiej. pracowniRóżna jest częstotliwość badań różnych grup zawodowych, odmienny sposób prowadzenia profilaktyki leczenia — zależny od stopnia zai grożenia chorobą — ale poza opieką nie pozostaje żaden pracownik. Dokumentacja stanu zdrowia służy temu zdrowiu. Zabiera ją ze sobą lekarz okrętowy udający się z załogą na długotrwały rejs, co na pewno ułatwia mu opiekę nad poszczególnymi członkami załogi, a przede wszystkim zmienia jej charakter — z połowicznej i doraźnej, na intensywną, pełnowartościowa. Obwodowa przychodnia w Gdyni — podobnie jak dwie pozostałe (w Szczecinie i Gdańsku) — współpracuje ściśle z Instytutem Medycyny Pracy. Wypracowane tu naukowych badań w wyniku nowe metody profilaktyki i terapii stają się szybko udziałem lekarzy praktyków. Kto jest zadowolony? Na zakończenie wizyty w portowych placówkach służby zdrowia rozmawiałam z lekarzami, którym przekazałam swoje pozytywne wrażeni^ „No, trochę w tym przesadß — odrzekli. Jeszcze sporo jest pretensji do poziomu opieki zdrowotnej nad ludźmi morza” Być może. Najbardziej zadowolona z tego poziomu okazała się Światowa Organizacja Zdrowia, stawiająca przecież niesłychanie wysokie wymogi wszystkim Jej ekspert przez długi krajom czas przebywał na terenie Wybrzeża, konkretnie w Gdyni. Badał i obserwował. Jego uwadze nie uszedł żaden szczegół — pracownicy przychodni do dziś wspominają tę „uciążliwą” wizytę. W rezultacie jej Światowa Organizacja Zdrowia zaproponowała Polsce współpracę: przy Obwodowej Przychodni Portowej w Gdyni utworzony został specjalny międzynarodowy ośrodek ochrony zdrowia ludzi morza. Obok swego dotychczasowego szyldu przychodnia może wywiesić nrpis: Centrum Światowej Organizacji Zdrowia. W pierwszym etapie tej współpracy — już zapoczątkowanej — w Gdyni odbywać się będzie szkolenie lekarzy z różnych krajów. Obok funkcji szkoleniowej nasza przychodnia wypełniać będzie funkcję badawczo - naukową. Chodzi o przeprowadzanie badań dostarczanie światu danych na i temat chorób pracowników gospodarki morskiej i marynarzy, na temat metod prowadzenia profilaktyki i leczenia. SOZ zapragnęła mieć dwa wzorcowe centra opieki zdrowotnej pracowników morskich. Jednym jest nasza przychodnia — drugie zaś buduje się od podstaw na drugim krańcu świata — w Auck> land w Nowei Zelandii... KRYSTYNA KOSTRZEWA Nowe oblicze „Kordegardy”! Do warszawskie! Kordegardy przy Ministerstwie Kultury i Sztuki wstępuje się po drodze, mimochodem. Nie trzeba wykupywać biietu, korzystać z szatni. - Wchodzi się wprost z ulicy, jak do sklepu. Tym tłumaczy się chyba m. in. wielka popularność wystaw w Kordegardzie. Liczbami bezwzględnymi zwiedzających Kordegardę bije oczywiście Zachęta, lecz przede wszystkim aziętn wielkiej ilości wycieczek zorganizowanych. Natomiast pod wzg.ędem frekwencji osób indywidualnych, zwiedzających wystawy plastyczne, Kordegarda jest chyba rekordzistką stolicy (112 tys. zwiedzających w 19j9 r.). Przy tym 8 dni każdego miesiąca odpada na ekspozycje „Nowości książkowych”. Do tej pory oglądaliśmy w Kordegardzie dość dziwaczny bigos wystaw plastycznych. Trafiały się tam kęsy bardzo smakowite — ekspozycje wartościowe, znaczące obok zupełnie przypadkowych. Formalnie rzecz biorąc Kordegarda leży w gestii Centralnego Biura Wystaw Artystycznych, które ponosi koszty, związane z ekspozycjami. Lecz tylko formalnie. Bowiem tylu na tym miniaturowym poletku było do tej pory gospodarzy, że plony pozostawiały wiele do życzenia. Dlatego też w dyskusjach o upowszechnianiu plastyki, często pojawiał się problemem Kordegardy jako znakomitej, lecz zupełnie nie wykorzystanej możliwości Ostatnio z Inicjatywy sekcji malarstwa przy Żarz. Głównym ZPAP postanowiono nadać Kordegardzie nowe, a przede wszystkim nareszcie jakieś własne oblicze. •«, Kierownictwo ---galerii powierzono Andrzejowi' Możejce. A więc — zamiast kucharek sześć, jednoosobowa odpowiedzialność młodego, dobrego malarza o określonej, znanej już powszechnie, indywidualności artystycznej. Możejko zapoczątkował nowy okres Kordegardy pokazem prac malarskich Zygmuta Lisa z Bytomia. Użyczył więc tego miejsca świetnemu artyście, który chyba do tej pory nie miał jeszcze wystawy indywidualnej w stolicy. Sztuka Zygmunta Lisa należy do tych zjawisk współczesnego, malarstwa polskiego,, ktÓT rych nie sposób jednoznacznie opatrzyć etykietką jakiegoś kierunku., jyta,, on. sw.ó j,, wiąę,n,y styl: rozrastające się w przestrzeni ostre, jakby złożone z błyskawic, formy. Kłębią się one, wyrażając dynamikę nieustannego ruchu. Z tych form wyłaniają się — rozpoznawalne dopiero przy dokładnym oglądaniu — zarysy gigantycznych postaci, twąrzy, ptaków drapieżnych lub innych zwierząt. Lis operuje również bardzo charakterystycznymi zestawieniami mocnych barw wpisanymi w pola określone formami graficznymi. Artysta dał nam klucz dla zrozumienia ogólnej symboliki swojej sztuki hasłem „Gilgamesz” powracającym w tytułach jego obrazów. tym kluczem każdy Uzbrojony już pc swojemu odczytywać może w tych obrazach odwieczny dramat ludzkich namiętności, ludzkich walk, zwycięstw i upadków. Ta właśnie możliwość wpisywania własnych przeżyć i przemyśleń o życiu w obrazy Lisa i nawiązujący się dzięki temu dialog między malarzem a oglądającym, fascynuje już od lat. W Kordegardzie obok wielkiego obrazu olejnego z cyklu „Gilgamesz” eksponowane są również gwasze z nowego ęyklu „Głowa syna marnotrawnego”. Treść zasadnicza, głęboko ludzka, sztuki Lisa pozostałą tutaj w istocie ta sama. Wystawie towarzyszy skromny folderek, w którym Ignacy Witz prezentuje dorobek Lisa. Takie foldery-katalogi Wydana zostaną do każdej nowej wy’ stawy. Istotnym novum, wprowadzonym przez Możejkę, jest zmiana tradycyjnych wernisaży — nudnych częstokroć zebrań towarzyskich wąskiego kręgu fachowców — na spotkania z szeroką publicznością, Spotkania prowadzić będzie au« tor wstępu do katalogu w obec< ności autora eksponowanycll prac. W ten sposób krytyk kon< tynuować ma swoją rolę prezeni towania dzieł sztuki uzupełnia« jąc pisany tekst żywym słoi wem. Ta forma nie jest co prawdf odkryciem w dziedzinie upowi szechnienia plastyki, lecz znów może stać się atrakcyjną nowością, ponieważ tak rzadka praktykowana jest w stolicy, Zastanawia mnie tylko, jak w ciasnych ścianach Kordegardy pomieszczą się uczestnicy takich spotkań. Istnieje również projekt stworzenia w Kordegardzie miniaturowego ośrodka ihformacji, gdzie każdy zainteresowany mógłby uzyskać aktualne dana o czynnych w danym momencie w całym kraju wystawach plastycznych. Do tej pory Kordegarda była miejscem tłumnie odwiedzanym. Obecnie ma ona stać się ponadto ośrodkiem, w którym realizowany będzie sprecyzowany program polityki kulturalnej, polityki upowszechniania wybitnie wartościowych zjawisk współczesnej polskie/ twórczości plastycznej. Andrzej Możejko ma wiele planów. Może w codziennej pracy wyłonią się nowe jeszcze formy nawiązania kontaktu ze zwiedzającymi, kontaktu tak bardzo po trzebnego. EWA GARZTECKA i ii Przeciętny dzień Polaka ŚRÓD dóbr, Jakimi rozporządzamy, czas zajmuje szczególną pozycję. rzeczy straconych Bo wiele odzyskać — siracona można minuta nigdy, nawet w najbardziej sprzyjających okoiicznościach nie wróci. Nieubłagany jest ten potok mijającego czasu i tym bardziej ważne, jak go wykorzystujemy Właśnie: iak? Badania, przeorowadzone przez Główny U- rząd Statystyczny w latach 1968-69. pozwalają dość dokładnie odpowiedzieć na to pytanie. Popróbujmy więc w dużym skrócie przedstawić bilans czasu przeciętnego, pracującego Polaka. Na pierwszy ogień — najogólniejsze dane, dotyczące dnia powszedniego. W takim dniu każdy z nas pracuje około 8 godzin, a około godziny poświecą na drogę: pól godziny w jedną, pół godziny w drugą stronę. Te osiem godzin, to oczywiście praca zawodowa. Prawie dalsze godziny pochłania inna 3 praca, głównie domowa; są w tym zakupy, jest czas na naukę lub samokształcenie. Śpimy niemal zgodnie z zaleceniami fizjologów, 7 godzin i 40 minut na dobę, przeszło półtorej godziny poświęcamy na posiłki i toaletę. I wreszcie 3 godziny stanowi nasz czas wolny, wypełniany przez zajęcia kulturalne, wizyty, słuchanie radia lub oglądanie telewizji, spacer. To w największym uogólnieniu. Jeżeli jednak zaczniemy zadawać bardziej dociekliwe pytania, dzieląc badanych na grupy według płci, wieku, wykształcenia. zarobków, miejsca zamieszkania itp. — okaże się, że różnice w naszej gospodarce czasowej są dość znaczne. Pierwsza zarysowuje się między mężczyznami a kobietami. Wśród kobiet pracujących niemal wszystkie (przeszło 95 proc.) mają zajęcia domowe, którym poświęcają średnio w dzień powszedni powyżej 3 godziny (195 minut) Co do mężczyzn, to po pierwsze tylko niespełna 60 proc. ma te zajęcie, po drugie - każdy i nich poświęca na nie 84 minuty (niecałe półtorej godziny). Znikoma ilość badanych mężczyzn przyznała się do zmywania czy prania, tylko 22 proc. czyni zakupy, podczas gdy wśród kobiet czyni to 57 proc. W jednym I drugim wypadku czynność ta zabiera pra wie aodzinę dziennie. Jako ciekawostkę odnotujmy, że obiad u nas trwa średnio pół godziny, a jadamy go najczęściej między godz. 15 a 16, śniadanie 18 minut, (głównie między 6 a 7), a kolacja — 22 minuty (głównie między 19 a 20). Posiłków więc raczej nie celebrujemy, natomiast przeszło połowa z nas musi odsiedzieć swoje prawie dwie godziny (dokładnie: 113 minut, przypominamy, że w dzień powszedni) nrzed telewizorem. Jak nietrudno zgadnąć, kobiety rzadziej i krócej zażywają tej rozrywki. Porównania z telewizją nie wytrzymują inne rozrywki. Prase czyta tylko niewiele nad trzecią część badanych, poświęcając na to no 35 minut dziennie. prz./ czym różnice między kobietami a mężczyznami są jeszcze większe niż w przypadku TV. Tylko po 17 proc. zarówno mężczyzn jak kobiet znajduje czas na książkę, poświęcając iej około godziny. Ulubiony czas oglądania telewizji, to godziny 20 do 22, czytanie prasy — 16 do 17, a książki — 21 do 23. Ciekawe, że co do kina. to wskaźniki dotyczące mężczyzn i kobiet sa dokładnie te same. Czy znaczy to, że chodzimy do kina z reguły we dwoje? Spacery, wycieczki, nie mówiąc o czynnym uprawianiu sportu, to niewielka pozycja w naszym budżecie czasowym. Znacza właściwie tylko spacery: 16 proc', mężczyzn i 10 proc. kobiet zwykło zażywać codziennie przeszło godzinnej przechadzki. Niedziele spędzamy oczywiście zupełnie inaczej. Pierwsza rzecz, to dobrze się wyspać: śpimy przeciętnie o godziny dłużej, trochę więcej 2 czasu zajmują nam posiłki. Ale podczas gdy na zajęcia domowe mężczyzna przeznacza o 2 minuty mniej niż w dzień powszedni — kobieta niedzielę traktuje jako dzień pracy domowej, zwiększając jej wymiar o 41 minut — dc blisko 4 godzin. To, co nazywamy „czasem wolnym” trwa w niedziele u mężczyzn 528 minut (blisko 9 godzin) a u kobiety tylko 403 minuty (o przeszło 2 godziny mniej). I znowu najczestsz jest, oglądanie telewizji (robi to trzy czwarte mężczyzn, każdy przez 3 i oół godziny — i prawią dwie trzecie kobiet, ale tylko no 2 I pół godziny). Przeszło oołcwa z nas w niedzielę podtrzymuje w jakiś sposób stosunki towarzyskie, podczas gdy w dzień powszedni czas na to znajduje (oczywiście krótszy) tylko co piaty, Ciekawe, że poziom zarobków nie wpływa w istotny sposób na gospodarowanie czasem. Oczywiście jednak pewne różnice występują. Tak np. im wyższy zarobek, tym raczej mniej czasu zabiera główna praca zawodowa; pracą dodatkowa stosunkowo o najwięcej obciążeni są ludzie zarobkach średnich. Im większy zarobek, tym większy procent mężczyzn pomaga w domu: od 42 proc. w grupie najniższej do 62,5 proc. w najwyższej, ale czas na to poświęcany jest na ogół podobny (prawie półtorej godziny). W miarę wzrostu zarobków rośnie ilość osób dokształcających się od 3,3 proc. do 15,2 proc. wśród mężczyzn i od 1,8 proc. do 11,5 proc. wśród kobiet. Na zajęcia kulturalne najwięcej czasu znajdują mężczyźni o średnich zarób-kach, ilość kobiet znajdujących na to czas rośnie natomiast wyraźnie w miarę wzrostu zarobków, sam czas pozostaje na ogół jednak bez zmiany. Weźmy jeszcze podział według wykształcenia. Otóż widać wyraźnie, że im wyższe wykształcenie, tym bardziej mężczyźni pomagaja w domu przy pracach uważanych za typowo „niemęskie” (zmywanie, sprzątanie) — tym rzadziej natomiast (nawet inżynierowie) biorą sie za domowe naprawy, Dokształcanie się a także praca społeczno-poli-tyczna są tym powszechniejsze im wykształcenie wyższe BSZERNE badania GUS stanowią ciekawy materiał dla licznych analiz i porównań. Z wszelkimi uogólnieniami trzeba jednak zachować duża ostrożność. Na pewno badania potwierdzają znaczne obciążenie kobiet pracą domową: występuje to we wszystkich grupach zarobków, wykształcenia, zarówno na wsi jak w mieście. Na model naszego budżetu czasowego mniej wpływają — jak się zdaje — zarobki, bardziej poziom wykształcenia. Spore różnice występują — co zrozumiałe — między wsią a miastem. Nie nastrajają optymistycznie dane dotyczące gospodarowania czasem wolnym, którego i tak nikt nie ma za wiele. Jeżeli tylko 37,5 proc. ogółu badanych sięga po prasę i zaledwie 17,6 proc. - po książkę - to chyba uznamy te wskaźniki za zbyt niskie. Trudno się zgodzić, by dwie godziny dziennie przed telewizorem, które spędza przeszłe połowa badanych, miało stanowić główny składnik żyda kulturalnego. Każdy lekarz wytknie, że za krótko przebywamy na świeżym powietrzu. Badania, o których tu mowa, objęły przeszło 13 tysięcy osób, a uzyskane wyniki można uważać za dość reprezentatywne dla ludności, utrzymującej się z pracy poza rolnictwem. Sa to wyniki średnie. Ciekawe by było — i to czytelnikowi na zakończenie proponujemy — porównać własny bilans czasu, własna gospodarkę tvm bezcennym dobrem z przytoczonymi średnimi. -iwiROSŁAW KOWALEWSKI Na co mamy czas... 3 N a krótką m etę OKI silnik pracuje { Lßkölka-siq kręcą, nie ma jł powodu do zmartwień, Tak sądzi wielu kierowników przedśiębiófstll} budowlanomontażowych i transportowych, czego konsekwencją jest niewykonywanie okresowych przeglądów oraz właściwej obsługi, technicznej pojazdów. Tego rodzaju postępowanie obliczane jest oczywiście na krótką metę. Jedzie się tak długo, aż samochód ciężarowy zostaje wyeksploatowany do tego stopnia, że odmawia posłuszeństwa. Najczęściej w takich sytuacjach rozlegają się narzekania na brak taboru i trudności wykonania planu przewozu. Natomiast nie słyszy się na ogół w takich przedsiębiorstwach krytycznych głosów o skutkach tego rodzaju „gospodao rowania”, A można się było tym przekonać podczas przeprowadzonej kontroli 13 przedsiębiorstwach budoww lanych i transportowych. Nagminnie, bodajże w każdym z nich, nie przestrzegano obowiązujących zarządzeń, normujących sprawę obsługi technicznej oraz naprawy sprzętu i środków transportu. Są to bardzo kosztowne zaniedbania. Wystarczy powiedzieć, że z braku właściwej konserwacji i obsługi pojazdów mechanicznych, przedsiębiorstwa te poniosły straty w wysokości ok. 56 min zł. Złożyła się na to wartość nie wykonanych usług na skutek nieuzasadnionych przestojów pojazdów, spowodowanych długotrwałą naprawą. Jak dalece sięgała niefrasobliwość niektórych kierowników, świadczy fakt, że w Bydgoskim Przedsiębiorstwie Budownictwa ok. 90 proc. wywrotek i samochodów skrzyniowych jeździło bez dokonywania planowej zapobiegawczej obsługi technicznej. W przedsiębiorstwie tym w ogóle zaniedbywano comiesięczne przeglądy, Skutki okazały się opłakane — coraz częściej samochody ciężarowe wypadały z eksploatacji, coraz dłużej trwał ich remont i coraz bardziej był on kosztowny. Na skutek braku części zamiennych przez wiele miesięcy samochody w ogóle nie były remontowane. W Łódzkim Przedsiębiorstwie Transportowym Budownictwa braku części zamiennych 31 z samochodów oczekiwało na naprawę od 51 do 280 dni. Tyle fakty. Świadczą one o tym, że wciąż jeszcze nie przestrzegane są przez niektórych kierowników elementarne zdawałoby się obowiązki służbowe — respektowanie istniejących zarządzeń i przepisów. A chodzi tu przecież także o społeczną odpowiedzialność za powierzony majątek państwowy. Oba te względy przemawiają za tym, aby organizacje społeczne w przedsiębiorstwach zdecydowanie większą uwagę zwracały na to, jak gospodarzy się cennym sprzętem. (L)