Żołnierz Wolności, wrzesień 1969 (XX/206-231)

1969-09-12 / nr. 216

KAMPANIA WRZEŚNIOWA W PROZIE ■» togo co dotychczas napisa­­łem wynikaioby, iż najicp­P*. szc książki o Wrześniu są w jakimś sensie zapisem osobistych przeżyć. Książki tc, w zależności od gatunku, można podzielić na dwie grupy. Do pierwszej należą opowiadania i powieści, w których w mniejszym lub większym stop­niu zawarte są autobiograficzne reminiscencje. To opowiadania Sta­nisława Zielińskiego z tomu „Sta­ra szabla”, „Lotna” — Wojciecha Żukrowskiego z tomu „Z kraju milczenia” i tegoż autora powieść „Dni klęski”. To również „Polska jesień” Jana Józefa Szczepańskie­go, powieść po trosze zapomniana, która zdaje się obecnie przeżywać swój renesans. Do drugiej grupy należałoby za­liczyć zbeletryzowane pamiętniki i wspomnienia, z jedną z najwcześ­niejszych relacji wrześniowych, książką Apoloniusza Zawilskiego „Bateria została!...” z roku 194(i. Wrzesień obrósł zresztą w pamięt­niki dość obficie i samo tylko wy­mienienie tytułów i autorów zaję­łoby tu sporo miejsca, Rzecz cha­rakterystyczna: do Września ciąg­le się powraca, pojawiają się no­we relacje pamiętnikarskie, jak np. interesująca książka Andrzeja Zbyszewskego „Odwroty”, która u­­kazata się w roku 19KS. Zbyszew­­ski, podobnie jak inni wymienieni autorzy, o których już pisałem po­przednio, byl przed wojną podcho­rążym rezerwy, artylerzystą. Swo­je wspomnienia spisał ze znaczne­go dystansu czasu, potrafił się jed­nak wczuć we wiasne myśli sprzed tylu lat i przekazać atmosferę o­­statnich miesięcy przed wybuchem wojny. Temat Września nie jest zam­knięty i wydaje się, że pisarze starszego pokolenia będą tu mieli jeszcze coś do powiedzenia. To nic, ie jak to zauważył niedawno w „Życiu Literackim” Kazimierz Wyka „nie znalazł się żaden pi­sarz w armiach Poznań, Pomorze, Łódź, tych najlepiej dowodzonych, świetnie walczących...” Byli w in­nych armiach — to prawda, ale przecież przeżyli Wrzesień w swo­ich rejonach działania, potrafili oddać jego klimat, bezmierne po­święcenie i bohaterstwo żołnierza polskiego, więc może łatwiej im będzie podejść teraz do tego tema­tu drogą syntezy i stworzyć praw­dziwą panoramę Września jako wielkiej, polskiej wojny narodo­wej. Tymczasem jesteśmy świadkami zjawiska, gdy młodsi pisarze, któ­rzy przeżyli Wrzesień i wojnę ja­ko dzieci, zaczynają sięgać po jej temat. I powieści Bohdana Drozdo­wskiego „Manewr: uciecz­­r,- ka w słońce” jest scena, gdy młody pilot nowoczesnego sa­molotu odrzutowego przywołuje najsilniejsze w życiu wspomnienie. Wspomnienie dojrzałego polskiego lata. kiedy to jako chłopiec leżał na trawie i obserwował bezsilnie brzęczący w górze punkt wrogie­go samolotu, który miał za chwilę zrzucić bomby. „Tam być i tak la­tać! Walczyć w powietrzu i z po­wietrzem...” — taká była wówczas chłopięca refleksja. Po latach na­stąpiło urzeczywistnienie tego pragnienia. I przyszedł moment, gdy powróciły znowu reminiscen­cje Września. Stało się to, kiedy słowo „Berlin” nabrało złowrogie­go, jak ongiś, dźwięku. Młody pi­lot słucha! teraz uważnie swego dowódcy: „To jest, być może, tyl­ko alarm, który wkrótce zostanie odwołany (...) ale bądźcie gotowi na wszystko. Macie w dłoniach si­łę, jakiej myśmy nie posiadali w roku trzydziestym dziewiątym i użyjcie tej siły przeciw tym, któ­rzy znowu pragnęliby rozbić nasz kraj, jak rozbili go wtedy”. Drozdowski połączył tutaj czas przeszły dokonany z czasem teraź­niejszym. Zastosował metodę, po­legającą na odczytywaniu nagra­nej podczas wojny taśmy pamięci, na tle naszego, codziennego współ­czesnego życia. Metodę —- jakże niego chłopca, który zetkną! się z polskimi spadochroniarzami po wojnie, w Niemczech i oglądał ich z miłością i dumą, „ponieważ sam fakt, że byli, że walczyli, że w — tragicznej — sumie zwyciężyli’.’, dźwignął go wówczas z dna upo­korzenia. Kazimierz Radowlcz, prozaik 1 dziennikarz z Wybrzeża, który wy­dał niedawno powieść o Wester­platte pt. „Kawalerowie Virtuti”, pochodzący z tęgo samego pokole­nia co Drozdowski, w analogiczny sposób sformułował swe wyzna­nie: „Miałem osiem lat, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Wester­platte. Było to w sierpniu 1939 ro­ oferta historii charakterystyczną dla pisarzy młodszego pokolenia, którzy podej­mują tematykę wojenną. W podobny sposób postąpił An­drzej Mularczyk w swoim tomie re­portaży literackich „Co się komu śni”, poświęconych śladom wojny we współczesności, ich śladom w psychice ludzi. Podjął się miano­wicie niezwykle trudnego zadania: nie tyle odtworzenia wojennych losów, ile prześledzenia ich w zmienionej, ustabilizowanej rze­czywistości. Jeden z najlepszych reportaży tego tomu: „10 krzyży dla seledy­­nowo-amarantowych" dotyczy właśnie Września. Mularczyk wy­ruszył tropem wspomnień swego ojca, dowódcy 2 pułku strzelców konnych, który dopiero po latach dowiedział się, że dziesięciu jego żołnierzom przyznano podczas kampanii Krzyże Virtuti Militari. I tak z dziesiątków rozmów, z kilometrów taśmy magnetofono­wej, z map, dokumentów, listów i szkiców odtworzył Mularczyk-ju­­nior miejsce i czas bitwy, w której nie uczestniczył. Najbardziej inte­resujące były jednak w tym re­portażu spotkania autora z daw­nymi, wrześniowymi żołnierzami. Okazało się, że, czas przeszły zna­czy dla nich tyle, co czas teraź­niejszy, że tamto, niegdyś przeży­te, ciągle jeszcze mocno tkwi w ich świadomości i pozostanie w niej zapewne na zawsze. k ROZDOWSKI i Mularczyk 1 przerzucili pomost między tym co było, a tym, co jest. Ale Drozdowski jest także autorem jeszcze innej książki, zamykającej się już wyłącznie na obszarze przeszłości. To powieść „Arnhem — ciemne światło”, jakaś „próba rekcńisjtrukcji nastrojów", oparta na przebadanym z sumiennością materiale, dotyczącym tej bitwy. Warto jednak zauważyć, że i na powstanie tej powieści miał wpływ bezpośredni impuls. Były to prze­życia Drozdowskiego, jako 15-let­ku, tuż przed katastrofą. Zapa­miętałem ten dzień na zawsze: ka­nał portowy, czerwony mur i żoł­nierze w hełmach z karabinami przewieszonymi przez ramię, sto­jący na porośniętym trawą nasypie ziemnym, i chociaż nie umiem po­wiedzieć, czy widziałem wtedy kaprala Kowalczyka, plutonowego Budera lub Strzelca Zamerykę, wiem, że patrzyłem na bohate­rów...”, Myślę, że to wyznanie, podobnie zresztą jak i Drozdowskiego, może być szokujące dla tych, którzy wojnę w pełni i świadomie prze­żywali. Trzeba również przyznać, że wspomniany przez Radowicza epizod nie ma większego znaczenia faktograficznego. Ma on jednak głębokie znaczenie emocjonalne, był podniętą do napisania książki, ryszard pietrzak a to już jest dużo, jeśli spojrzymy na literaturę w kategoriach od­­wicczności ludzkich uczuć i czy­nów. Radowicz, co nie jest także bez znaczenia, nie byl pierwszy na da­nym obszarze tematycznym. Wy­przedził go i to o wiele lat Zbig­niew Flisowski ze swoją znakomi­tą książką-dokumentem pt. „We­sterplatte”, zawierającą nie tylko przekaz wydarzeń, lecz i sylwetki psychiczne, przeżycia żołnierzy, którzy z takim unorem bronili tej reduty. Powieść „Kawalerowie Virtuti” — należałoby to zauwa­żyć na marginesie — nie zawsze też wykazuje zgodność z zawartą u Flisowskiego relacją. Są tu mo­menty nieraz bardzo dyskusyjne. Mimo wszystko Radowicz napi­sał jednak powieść. I to powieść właściwie dokumentalną z auten­tycznymi nazwiskami bohaterów, Przypatrzmy się jej tedy. Otóż autor zdaje sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji podej­mowanego po latach tematu i sta­ra się na początku zaznaczać pe­wien dystans czasu. Przygląda się mianowicie fotografiom swoich bohaterów, w miarę jak ukazują się oni przed nami, i ta narracja ma charakter odautorski. Później jednak owa narracja, nadająca po­wieści swoisty wdzięk, zanika. I rzecz charakterystyczna, nic dzieje się to ze szkodą dla utworu. Radowicz bowiem przełamuje ten zaznaczony na początku dystans czasu, usiłując w jak największym stopniu przybliżyć czytelnikowi at­mosferę walki. Sceny batalistyczne kreśli z wielkim talentem, co jed­nak najistotniejsze, skupia się przede wszystkim na psychologii walki i ukazuje ewolucję tego ze­­społu żołnierskiego, który w miarę upływu godzin i dni staje się corax bardziej precyzyjny i sprawny. W ten sposób płonne stają się o­­bawy flowódcy, majora Suchar­skiego, jednego z trzech zaledwie na Westerplatte żołnierzy z fron­towym doświadczeniem, obawy wyrażane niegdyś w nie wypowie­dzianych na głos refleksjach. „Tutaj, do Gdańska, nie przysyła­no przypadkowych ludzi, przysyła­no żołnierzy świetnie wyszkolo­nych, sprawnych, najlepszych spo­śród wielu dobrych. Tylko, że na­wet ci najlepsi proch wąchali je­dynie na manewrach. A jeśli roz­pocznie się walka, w niczym nie­stety nie będzie przypominać tamtych, pozorowanych ćwiczeń. Jak sprawdzą się w niej hi ludzie?” Radowicz akcentuje to mocno. 1 warto na to zwrócić uwagę w chwili, gdy tak wiele pisze się o Wrześniu. Istotnie, żołnierz polski był świetnie wyszkolony 1 spraw­ny, czego dał dowody na wszyst­kich frontach drugiej wojny świa­towej. Portret Sucharskiego zawiera też pewne cechy ogólniejsze, mądrego, wykształconego dowódcy, który liczy się głównie z faktami i który nie umie niczego przeciwstawić tym faktom. I tu wypadnie zau­ważyć, że konflikt między majo­rem Sucharskim i jego* zastępcą, kapitanem Dąbrowskim, czy trwać dalej, czy poddać się, dotyczy tyl­ko tych dwóch oficerów, ponieważ pozostali żołnierze nie. biorą ani jednej, ani drugiej możliwości pod uwagę. Po prostu walczą. Mamy zatem przyczynek do pro­blemu bohaterstwa, pojmowanego nic w aureoli i patosie, lecz jako ciężka praca, którą należy wyko­nać. Sprowadzenie tego problemu do takich właśnie wymiarów u­­ważałbym za największe osiągnię­cie Kazimierza Radowicza. 9 EMAT Września posiada jesz- I czc wiele nie tkniętych przez T literaturę epizodów, które urastają do wymowy symbolu. Czy znajdą one literacki zapis, czy też taki zapis znajdzie cała nasza wojna obronna 1939 roku? — tego zagadnienia nie podejmuję się rozstrzygnąć. Myślę jednak, że przykład powieści Radowicza i li­tworów innych pisarzy młodszego pokolenia napawa jakąś nadzieją na przyszłość. Posługując się języ­kiem reportaży Mularczyka można hy powiedzieć, że przyjmują oni jak gdyby ofertę historii, która ciągle jeszcze jest współczesnością. Niedzielą; 14 wneśniar program II, godz. 18.00 FESTIWAL SŁUCHOWISK WOJSKOWYCH PREZENTUJE: partyzancką balladę N iedzielne słuchowisko otwiera cykl audycji poświęconych u­­działowi żołnierzy polskich w walkach na terenie kraju. Temat ten rozpoczynają dzieje partyzanckie, dzieje walk oddziałów Gwardii i Ar­mii Ludowej. Słuchowisko „Ballado o jałowcu” to radiowa adaptacja znanej książki MieczysŁawa Moczara — „Barwy wal­ki". Słuchowisko opracował Bohdan Drozdowski, a wyreżyserował Zdzi­sław Nardelli, Dzieje oddziałów Ar­mii Ludowej, walczących no Lubel­­szczyźnie i Kielecczyźnie są mierni­kiem wysiłku zbrojnego polskiego żoł­nierza walczącego w jakże odmien­nych warunkach od regularnych jed­nostek toczących boje na frontach. Zima roku 1942. Zima roku, który wszedł do historii pod mianem roku staiingradzkiego. Krytyczny moment wojny, moment załamania się ofen­sywy hitlerowskiej, moment, od któ­rego armia niemiecka będzie ponosi­ła już klęski. Ale ta zima nie ozna­cza przecież natychmiastowej zmiany. Szaleje w dalszym ciągu terror oku­panta, codziennie tysiące ludzi giną w obozach, więzieniach, w czasie eg­zekucji i pacyfikacji. Aie i wróg od­nosi na okupowanych terenach coraz większe straty. Wyruszają pierwsze oddziały lewicowego ruchu zbrojnego kierowane przez Polskg Partię Robot­niczą, stają do waiki w miastach i wsiach. Walczą partyzanci z oddziałów „Kirpicznego", „Grzegorza”. ,,Prze­piórki", Organizują się kompanie, ba­taliony i brygady Armii Ludowej. "Le­wicowy ruch partyzancki, ujęty w for­my organizacyjne, staje się silą, któ­ra zdolna jest przyjąć otwartą walkę. Ale najpierw było konspiracja war­szawska i łódzka. Późniejszy dowód­co obwodów — iubelskieąo i kielec­kiego AL - tworzy dopiero zaczątki oddziałów. Pierwsze sukcesy i. pierw­sze porażki, narady i wymykanie się z kotla obław. I wreszcie pierwszo broń, pierwsze potyczki. Przełom lat 1943/44 to nowo karto walki. Już nie są samotni, nie są zdani tylko na własne siły. Jest sztab, który widzi poszczególne epizody ja'­­ko część składową wielkiej ofensywy partyzanckiej, są kontakty z Armią Radziecką, która zapewnia dostawy broni I wyposażenia wojskowego. Jest oczywiście duch bojowy, stanowiący jeszcze niedawno jedyną broń tych ludzi, a który teraz, poparty stalą i ogniem, prowadzi ich do zwycięstwa. Nie wszyscy go doczekajq. Ginie ,,Kir­­piczny” — Jan Hołot, ginq gwardziści z pierwszych oddziałów GL. żołnierska śmierć znajdujq na polach bitewnych żołnierze brygad Armii Ludowej. Ale no ich miejsce przychodzą inni, tak samo, jak tamci żqd­­ni walki, tak samo jak ci pierwsi, wíerzqcy w nowy kształt wyzwolonej ojczyzny. Ta nowa Polska miała narodzić sie w ciężkich bólach. Walka zbrojna nie miała zakończyć żołnierskieqo, bojowego szlaku partyzanckiej epopei. Tragedia wewnętrznie rozdartego narodu bedzie jeszcze owocowa­ła krwawymi rezultatami bratobójczych starć. Ta śmierć będzie bardziej bolesna, niż od kuli okupanta. Drogę znaczyć b©dq groby poległych nie tylko w walce zbrojnej z hi­tleryzmem. Etapy wojennego szlaku ludowych partyzantów znaczone są nazwami miejscowości, które dopiero po lo­tach urosną do rangi symbolu. Ale no razie są to tylko nic nie znaczące punkty na mapie tych biednych re­gionów — Rablów, Świnia Góra, La­sy Parczewskie, Koneckie, Lasy Lip­skie i Janowskie. Na razie jest co­dzienny trud żołnierza na drodze nie znaczonej przecież wyłącznie zwy­cięskimi walkami. Na tej drodze znajdują się także mozoły leśnego biwaku, codziennego wysiłku na wielokilometrowych wędrówkach. Jest także głód, są choroby - nieodzow­ne elementy towarzyszące tej watce. Ale te walkę wygrali. Wygrali z pełna św;adomośęia wyboru celu, do którego konsekwentnie dążyli przez tvte lat. I to jest treść tej partyzan­ckie! ballady. W słuchowisku biorą m. in. udział: Stanisław Zaczyk, Henryk Bak, Józef Nowak, Leon Pietraszkiewicz. Janusz Bukowski, Zbigniew Zaoasiewicz, Gustaw Lutkiewicz, Jerzy Bielenia. No^'m czytelnikom przyoominamy, że audycje festiwalowe beda ocenia­ne przez słuchaczy na zasadzie ple­­•biseytuj Ocene prezentowanych po­życi) wraz z wvtyoowanvm noilenszvm utworem prosimy przesyłać pod ad­resem 1 Warszawa, ul. Myśliwiecka 3/1 — Naczelna Redakcja P-oo-amó’"' Lite­rackich z dopiskiem; Festiwal Słucho­wisk Wciskowych. Wśród hipraeveh udział w plebis­cycie rozlosowane będą cenne na­grody, (CZAK) ... o ja się buntuję / :STNIEJĄ u nas zawody, w których niejako zwyczajowo zaaprobowane zostały wła­ściwie przez całe społeczeństwo swojego rodzaju bakszysze, na­piwki, łapówki. Licho wie, jak to nazwać. Rozumiem jeszcze, że pacjent, pragnąc wyrazić wdzięczność le­karzowi za udzieloną, skuteczną pomoc, ofiaruje mu kwiaty e­­wentualnie jakiś miły drobiazg. Ale przepraszam, z jakiej racji powinnam- a właściwie, co tu się oszukiwać — muszę, bo niech bym spróbowała nie dać napiw­ku fryzjerowi, który mnie cze­sze, panience, która mi myje gło­wę czy manikurzystce. Tak sa­mo jest. gdy listonosz dostarcza przekaz pieniężny. I nikt, na pew­no nie poradzi mi pójścia na o­­biad po raz drugi do tej samej restauracji, jeżeli poprzednio nie zostawiłam, napiwku kelnerowi. Myślę tak więc sobie: jak to właściwie jest? Dlaczego niektó­re zawody są tak dziwnie, tak szczególnie uprzywilejowane, a na, mój rozum, interpretując, to raczej upokorzone. Bo ilekroć spełniam tę ogólnonarodmcą po winność, doznaję uczucia zażeno­wania. Jedno z nas jest przeku­pującym, a drugie bierze bez zmrużenia oka to, co mu się wcale nie należy. Przecież wszy­scy ci ludzie otrzymują tak samo wynagrodzenie za swoją pracę, jak i ja. A dotychczas nie znam faktu, aby jakiś Czytelnik zgło­sił się do któregoś z kolegów­­dziennikarzy i powiedział: bar­dzo mi się podobał pański arty­kuł. masz pan stówę. Nonsens a. przecież wszystkie wyżej wymie­nione fakty, to także nonsens, tyle, że tradycją uświęcony i z prawem obywatelstwa. Ale ja się buntuję! Jeżeli płace w zawodach tirou usługowego są za niskie (wydaje mi się, że tak nie jest), to niech ten problem, rozpatrzą czynniki, od których to zależy. Może zwy­czaje te były dobre i m.iały rację bytu w czasach, gdy jedni praco­wali, a inni tylko korzystali z ich usług, nic nie robiąc. Ale dzi­siaj, gdy wszysey są „na pań­stwowym wikeie?.,.’’ I dlatego albo od zaraz prze­staję, sama dawać napiwki i in­nych gorąco do tego namawiam, albo domagam się bakszyszu od Czytelników za. napisanie tego felietonu. Basta! K Z. PO XH Zff/flZ/f PISARZY urn lACimmcHmmmm głos w sprawach najistotniejszych W dniach 1—3 bm. obradował w Gdańsku XII Zjazd Pisarzy Ziem Zachod­nich i Północnych. „Żołnierz Wolności” relacjonował codziennie przebieg obrad. Mogę więc, w tej sytuacji, ograniczyć się do omówienia tylko tych problemów Zjazdu, które mają bezpośredni związek ze sprawami bezpie­czeństwa i obronności kraju. a charakterze gdańskiego spo­tkania pisarzy ‘zadecydowa­ły cztery podstawowe czyn­niki: okres w jakim odbywał się Zjazd, miejsce obrad, skład osobo­wy uczestników oraz wspólna te­matyka referatów i wystąpień. Czynnik pierwszy oddziaływał bardzo silnie. Obrady zaczęły się 1 września, w 30 rocznicę napaści hitlerowskiej na Polskę. Data rów­nie ważna co złowroga dla wszy­stkich Polaków bez względu na ich poglądy .polityczne, przynależność społeczną, wyznaniową... Równie ważna i złowroga jest ona dla naszych pisarzy. Komitet organizacyjny wręczył każdemu u­­czestnikowi Zjazdu, wśród innych materiałów, także listę imienną pi­sarzy polskich, którzy zginęli w walce, egzekucjach łub zostali zamęczeni w obozach koncentra­cyjnych w latach 1939—1945. Na liście było 139 nazwisk. To mogło skłaniać do refleksji. Wszak wielu z obecnych, w 6w dzień pamiętny, przed 30 laty założyło bag­net na broń aby rozwalić leb najeź­dźcy, który przyszedł podpalić ich dom. Potem losy wojny rzucały icjr w różne strony świata, gdzie częściej przychodziło im brać do ręki karabin niż pióro. 1 chyba właśnie dlatego ten Zjazd miał w sobie coś ze spotkania kombatantów, towarzyszy broni, któ­rych przeżycia i .doznania, na pozór różne, posiadały ten sara wspólny, tragiczny. mianownik — okres hitle­rowskiej okupacji. Do refleksji mógł nastroić również sam ceremoniał obchodów wrześnio­wych w których pisarze uczestniczy­li: zgromadzenie ludności Gdańska na Długim Targu, uroczysty apel poleg­łych, płonące znicze, pochodnie wycie syren, bijące werble. Nie bez znaczenia był również sam dobór miejsca obrad. „Tu w tym mieście — mówiła w swoim zagajeniu, prezes oddziału ZLP w Gdańsku, znakomita pisarka Sta­nisława FTesaarowa-Muskat — za­częła, się II wojna światowa, która, wkrótce, z niemieckiej napaści na polskie miasto, na polski naród — przerodziła się w wojnę zagarnia­jącą w swe tragiczne, krwawe o­­błąkanie 61: państw, 1 700 min lu­dzi, z których ok. 40 min padło jej ofiarą na polach bitew, w okopach i szturmach, pod dachami włas­nych domów, na ulicach miast, w pociągach ewakuacyjnych, pad ko­ronami drzew, pod którymi szukali schronienia — tu obozach, koncen­tracyjnych wreszcie i w obozach zagłady, tych. nie zrtani/ch do tej pory ludzkości kombinatach śmier­ci...” To wtaśnte w tym mieście, 1 wrześ­nia 1939 roku o godzinie 4.4S padły pierwsze strzały z dział niemieckiego pancernika .Schleswig-Holstein” roz­pętując najbardziej okrutną w dzie­jach narodów wojnę. To w tym mieś­cie. po raź pierwszv w owej wojnie, przejawiło się tak' bezprzykładne bo­haterstwo męstwo, odwaga. poświęce­nie dla Ojczyzny ze strony polskiego żołnierza, polskiego obyw>atela, że przez całą noć hitlerowskiej okupacji stanowiło natchnienie dia wszystkich polaków w walce wyzwoleńczej. I zobaczj’li pisarze to miasto w dzień jego uroczysty. Pojechali na Westerplatte składać wieńce pod pomnikiem wzniesionym na cz*ść bohaterskich żołnierzy majora Su­charskiego. Widziałem jak szukali kwiatów, aby złożyć je od siebie, osobiście. Składali je wraz z przedstawi­cielami najwyższych władz par­tyjnych i państwowych, wraz z żołnierzami, harcerzami, przedsta­wicielami społeczeństwa Wybrze­ża... Dyskutowaliśmy później na ten temat. Mówili: w takich chwi­lach człowiek bardziej niż kiedy­kolwiek czuje się cząstką swego narodu. Chociaż w pierwotnym porząd­ku obrad tego punktu nie było, u­­czestnicy Zjazdu udali się na Plac Obrońców Poczty Polskiej w Gdań­sku. Pokłoniły się głowy polskich literatów przed miejscem, gdzie ponad 50-osöbowa załoga poczto­wców polskich oddała swoje życie na ołtarzu wolności i niepodległo­ści Ojczyzny. Dodajmy jeszcze pewien szczegół. Organizatorzy Zjazdu, jak to bywa w zwyczaju, każdemu uczestnikowi wrę­czyli sporą teczkę różnych materiałów okolicznościowych. Były to w zasadzie książki „Wydawnictwa Morskiego” o­­powiadające o dniu przedwczorajszym, wczorajszym, dzisiejszym i jutrzejszym ziemi gdańskiej. Pomysł świetny. Chciałbym wśród tych książek wy­różnić pracę J. Matyni — „Na szlakach walki i męczeństwa województwa gdańskiego w latach 1939—1943”. Na oko zwykły przewodnik, jakich ostatnio przy pomocy Hady Ochrony Pomni­ków Wałki i Męczeństwa wydano wie­le. Ten s.ę wyróżnia, gdyż ouok swojej użyteczności stanowi pasjonującą lek­turę, s Wspominam o tych . różnych sprawach, na pozór drobnych, dla­tego, aby wskazać jakie czynniki kształtowały naprawdę podniosłą atmosferę obrad środowiska pisar­skiego, obradującego w starym polskim grodzie nad Motławą, w dniach dla niego tak uroczystych. Ul kilku słowach postaram się W scharakteryzować skład oso­­b® bowy uczestników obrad. Najznaczniejszą grupę stanowili przedstawiciele środowisk litera­ckich Gdańska, Katowic, Olsztyna, Opola, Poznania, Szczecina i Zie­lonej Góry. Nie brak było jednak pisarzy z pozostałych regionów kraju. Mnóstwo nazwisk pierwszej wielkości. Przeważali autorzy ksią­żek patriotycznych, o walce nasze­go narodu z najeźdźcą hitlerow­skim. Nie brak było autorów ksią­ Płk Stanisław reperowicz żek historycznych, powracających do czasów Piastów. Byli czołowi twórcy dzieł literackich o naszym dniu dzisiejszym. Przyjechali lite­raci wojskowi. Ba, spotkałem na­wet pisarza, frontowego oficera re­zerwy, byłego partyzanta, który na Zjazd przybył w mundurze, dla podkreślenia swego związku z o­­brońcami ludowej ojczyzny. Była grupa młodych. AJe 1 oni legitymują się już pokaźnym do­robkiem cennych pozycji literac­kich. Napisali sporo książek o’woj­­nie, którą ledwo lub wcale nie pa­miętają. Obecnie piszą by zapo­biec nowej wojnie. W Zjeździe uczestniczyli również przedstawiciele najwyższych władz partyjnych i państwowych, pokaź­ną grupa wydawców, dziennika­rzy, delegacje pisarzy bułgarskich, NRD. rumuńskich, słowackich, węgierskich, wietnamskich i Zwią­zku Radzieckiego. W charakterze gości — spora grupa ludzi w mun­durach marynarskich, wojsk lądo­wych, lotniczych. O czym mówiono na Zjeździe? Temat główny był' w zasa­dzie jeden, a mianowicie podstawowy problem współczesne­go świata i ludzkości, czyli pro­blem wojny i pokoju oraz stosu­nek literatury do tego problemu. Myślę, że resort Obrony Narodo­wej tematem tym winien być za­interesowany jak najbardziej. Czy mówiono ną ten temat słu­sznie? W najogólniejszych zary­sach tak. Mój niedosyt polegał ra­czej na tym, że nie znalazłem w wystąpieniach konkretnych i bez­pośrednich odniesień do współ­czesnych zadań obronności kraju. Ale przecież pisarzy winić o to nie można, że tego związku akurat nie widzieli, bo i widzieć nie mogli. Dyskusja, można to chyba tak określić, umykała nieco w lata mi­nione. Mówiono o obrazie minio­nej wojny w naszej literaturze i o obowiązku pisarzy właściwego przedstawienia tego obrazu. Cho­dzi bowiem o to, aby1 obok opisów martyrologii narodu podbitego u­­kazywać jego niezłomność j boha­terską walkę. Siłą faktu, bardzo często powoływano się na klęskę wrześniową i wskazywano na obo­wiązek spoczywający na pisarzach polskich — przypominania prze­szłości — aby nie dopuścić do po­wtórzenia się nowej tragedii. Jed­nogłośnie stwierdzano, że pisarze są za to w dużym stopniu odpo­wiedzialni. Nie chciałbym przesa­dzać, lecz w przyjęciu współodpo­wiedzialności na siebie przez śro­dowisko literackie za stan bezpie­czeństwa i przygotowania obron­nego naszego kraju — widzę naj­większy sukces i najważniejszy e­­fekt tego właśnie Zjazdu. Zobowiązanie zaciągnięte przez przez pisarzy w Gdańsku dotyczy całego środowiska literackiego. Be. dą honorować go z pewnością ró­wnież i ci, którzy w zjeździe nie uczestniczyli lecz byli z nim całym sercem. Bo takie jest prawo roz­woju. Obiektywne, niezależne od ludzkiej woli. Mówi ono, że praw­dziwej literatury nie można two­rzyć w oderwaniu od narodu, od jego losu. Byli kiedyś wśród ludzi pióra tacy osobnicy, którzy próbowali pójść inną drogą niż poszedł ich naród i dlatego pozostali na ubo­czu, zapomniani. EŻELI jakieś dywersyjne ra­diostacjo pronuia wmawiáF nam dziś, że polskie srodowi­­sko literackie jest zdezintegröwa­­ne, podzielone na przeciwstawne, wręcz wrogie sobie obozy, to po o­­statnim zjezdzie można się tylko na to uśmiechnąć. Środowisko lite­­rackie nie tylko że jest zespolone w swoim związku, lecz w dodatku jest zespolone z narodem, z jego dążeniami. Mało tego, wykazało, że tak widzi losy swej ojczyzny zarówno przeszłe jak i przyszłe, jak widzi je partia. Przez wszystkie prawie przemó­wienia przewijał się problem nie­miecki. Można było podziwiać u­­miar i opanowanie. Nie słyszałem ani jednej nieodpowiedzialnej in­wektywy pod adresem narodu, który przecież na przestrzeni o­­statniego półwiecza uczynił nam tyTe krzywd. Wskazywano z ubo­lewaniem, że literatura NRF do tej pory nie rozliczyła się ze swego stosunku do II wojny światowej, do masowych mordów, których do­puszczał się naród niemiecki na narodach świata, w tym także i na naszym narodzie. Uchwalono apel do pisarzy wszystkich narodów. B^^on rów­nież skierowań ^’’"‘So pisarzy za­­chodnioniemieckich. Apel wskazy­wał na siły, które w naszych cza­sach występują przeciwko pokojo­wemu współżyciu narodów i wzy­wał do przeciwdziałania. Z JAZD się skończył. Pisarza rozjechali się do domów peł­ni własnych wielkich prze­żyć, pełni najlepszych chęci słilże­­nia ojczyźnie i swemu narodowi budującemu socjalizm w pokojo­wych warunkach. Myślę, że rów­nież od nas, ludzi w mundurach, wiele będzie zależeć, by atmosfe­ra Zjazdu nie zagasła przedwcześ­nie w ich sercach. Następny Zjazd odbędzie się w przyszłym roku w Zielonej Górze. Warto pamiętać, że odbywał się będzie w jeszcze bardziej sprzyja­jącej sytuacji. Bo to z jednej stro­­ńy będziemy obchodzić 25 rocznicę zwycięstwa nad faszyzmem hitle­rowskim, a z drugiej 25 rocznicę powrotu do Macierzy , naszych Ziem Zachodnich i Północnych. Będzie doskonała okazja, by mówić szerzej o odbiciu jakie w literaturze ojczystej znalazł żoł­nierz, wyzwoliciel, żołnierz bu­downiczy Polski Ludowej. Ten żoł. nierz, który nie tylko odwojował te piastowskie ziemie, lecz później także je rozminował, odbudował i zagospodarował. Jak dotychczas, tą działalnością wojska interesuje się głównie wojsko i prasa w cza­sie uroczystości rocznicowych. Trzeba te wszystkie dane prze­transponować w literaturze pięk­nej. W sumie, oceniam miniony Zjazd nadzwyczaj pozytywnie. My­ślę, że nie przesadzę, jeżeli po­wiem, że obok czynników obiek­tywnych spora zasługa w tym jest naszych gościnnych gdańskich go­spodarzy, którzy nie szczędząc wysiłku tak prezycyjnle i dosko­nale przygotowali to niezapomnia­ne spotkanie. SIEDEM PIĘKNYCH DNI W STOLICY dokończenie ze str. 1 skiego OW. Pilotem i instrukto­rem, który szkoli młodych we wszystkich warunkach meteorolo­gicznych. Lata z nimi na „spar­­ce”, lub gdy już opanują samo­dzielny pilotaż — w parze, kon­troluje ich postępy. Ma na swym koncie wiele setek go­dzin na samolotach odrzutowych. Ilu w tym czasie wyszkolił bojowych iot-# ników? Pewno 6 lub 7 —■ przypomina sobie. Jako członek partii chętnie uczestniczy w pracach społecznych, często np. bierze udział w spotka­niach z ludnością cywilną, z żołnie­rzami służby zasadniczej i dzieli się swymi przeżyciami lotniczymi budząc zamiłowanie do lotnictwa wśród mło­dzieży i zrozumienie roli, jaką speł­nia ono w obronie kraju. Ppor. BERNARD ROPAISKI nosi mundur marynarza. Ale jest łącznościowcem, wykładowcą w Centrum Wyszkolenia Specjalis­tów Marynarki Wojennej im. Fránciszka Zubrzyckiego. W tyra roku obchodzi dziesięciolecie swo­jej służby, którą rozpoczynał jako marynarz na trałowcach. ■Jest nie tylko pedagogiem, lecz rów­nież znanym w Marynarce Wojennej racjonalizatorem. Jego dziełem są m. in. sale wykładowe do wszechstron­nego szkolenia radiotelegrafistów, w których mogą pracować również w warunkach zakióceń. tzn. w warun­kach maksymalnie zbliżonych do dzia­łania bojowego. Największy przedmiot dumy porucznika to urządzenia łącz­ności telefonicznej i radiowęzłowej na strzelnicy. Mjr dypl. RYSZARD KARDAS był przez wiele lat szefem szta­bu ,w Pułku im. Niemieckich Bo­jowników Antyfaszystowskich. O- becnie pełni odpowiedzialną funk­cję w sztabie innej jednostki. Z dużym zakłopotaniem mówi o so­bie. Z trudem udaje mi się wy­ciągnąć od niego fakt. źe był jed­nym z współtwórców sukcesu jed­nostki w czasie ćwiczeń, jakie odbywały się. w lipcu na terenie Śląskiego Okręgu Wojskowego. Widziałem wtedy wojska na prze­prawie, gdy po trwających wiele dni marszach i starciach z umow­nym przeciwnikiem forsowały z marszu szeroka rubież wodną. TO właśnie za te m. in. ćwiczenia wy­różnił go dowódca jednostki. Nie sposób ich tu wszystkich wymienić, nie sposób w paru sło­wach opowiedzieć wszystko o tych ludziach. Skromni, pracowici i o­­fiarni są świadomi, swych obo­wiązków i starają się je wykony­wać jak najlepiej. Wyróżnienie, jakie Ich spotkało traktują jako wyraz uznania kierownictwa woj­ska dla takich jak oni, którzy w codziennej szarej pracy, daleko od centrów kulturalnych kraju, w garnizonach zagubionych wśród lasów tworzą to, . co nazywamy siłą i gotowością bojową naszych sił zbrojnych. Jest ciepłe popołudnie, ponie­działek 8 września. Ostatni dzień pobytu w stolicy. Ostatni wspól­ny obiad w towarzystwie Ministra Obrony Narodowej. Generał Woj­ciech Jaruzelski wita się z nimi w sali recepcyjnej pałacu hełe­­ńowśkiego. Są też: Główny Kwa­termistrz WP gen. dyw. Wiktor Zicmińśki, zastępca szefa Głów­nego Zarządu Politycznego WP, gen. bryg. Mieczysław Grudzień, szef Departamentu Kadr MON, gen. bryg. Zygmunt Zieliński, szef Wojskowej Służby Wewnętrznej, gen. bryg. Teodor Kufel. Generał Jaruzelski zwraca się do obecnych w prostych, serdecz­nych słowach podkreślając swe zadowolenie, że może spotkać się z gronem zasłużonych oficerów i podoficerów, którzy pełnią służ­bę w odległych garnizonach, nie­rzadko na szczególnie wysunię­tych posterunkach. Przekazuje wyrazy uznania ich żonom, które dzielą z nimi trudy życia, radości i troski. . Potem, już u stołu toczy się bezpośrednia rozmowa o ich życiu i, pracy. Minister Obrony Narodo­wej pyta o wrażenia z pobytu w stolicy, interesuje się co widzieli, jakie mają uwagi. Są zadowoleni, wyrażają podziękowanie. Na zakończenie — wspólne zdję­cie na tle pięknego pałacu, ser­deczny uścisk dłoni i życzenia dalszej, owocnej pracy dla dobra wojska, a także pomyślności w ży­ciu osobistym. ★ Po wielu dniach wrażeń wraca­ją do swych garnizonów, do co­dziennych zajęć. Na ich miejsce do starego pałacu, w którym kie­dyś pędziły próżniaczy tryb życia magnackie rodziny, przyjadą nowi żołnierze zawodowi z odległych garnizonów. Myślę, że tak jak i oni, będą z wdzięcznością wspo­minać siedem dni spędzonych w stolicy, niejako w gościnie u Mi­nistra Obrony Narodowej. ppłk JAN BUDZIŃSKI

Next