Żołnierz Wolności, wrzesień 1969 (XX/206-231)
1969-09-12 / nr. 216
KAMPANIA WRZEŚNIOWA W PROZIE ■» togo co dotychczas napisałem wynikaioby, iż najicpP*. szc książki o Wrześniu są w jakimś sensie zapisem osobistych przeżyć. Książki tc, w zależności od gatunku, można podzielić na dwie grupy. Do pierwszej należą opowiadania i powieści, w których w mniejszym lub większym stopniu zawarte są autobiograficzne reminiscencje. To opowiadania Stanisława Zielińskiego z tomu „Stara szabla”, „Lotna” — Wojciecha Żukrowskiego z tomu „Z kraju milczenia” i tegoż autora powieść „Dni klęski”. To również „Polska jesień” Jana Józefa Szczepańskiego, powieść po trosze zapomniana, która zdaje się obecnie przeżywać swój renesans. Do drugiej grupy należałoby zaliczyć zbeletryzowane pamiętniki i wspomnienia, z jedną z najwcześniejszych relacji wrześniowych, książką Apoloniusza Zawilskiego „Bateria została!...” z roku 194(i. Wrzesień obrósł zresztą w pamiętniki dość obficie i samo tylko wymienienie tytułów i autorów zajęłoby tu sporo miejsca, Rzecz charakterystyczna: do Września ciągle się powraca, pojawiają się nowe relacje pamiętnikarskie, jak np. interesująca książka Andrzeja Zbyszewskego „Odwroty”, która ukazata się w roku 19KS. Zbyszewski, podobnie jak inni wymienieni autorzy, o których już pisałem poprzednio, byl przed wojną podchorążym rezerwy, artylerzystą. Swoje wspomnienia spisał ze znacznego dystansu czasu, potrafił się jednak wczuć we wiasne myśli sprzed tylu lat i przekazać atmosferę ostatnich miesięcy przed wybuchem wojny. Temat Września nie jest zamknięty i wydaje się, że pisarze starszego pokolenia będą tu mieli jeszcze coś do powiedzenia. To nic, ie jak to zauważył niedawno w „Życiu Literackim” Kazimierz Wyka „nie znalazł się żaden pisarz w armiach Poznań, Pomorze, Łódź, tych najlepiej dowodzonych, świetnie walczących...” Byli w innych armiach — to prawda, ale przecież przeżyli Wrzesień w swoich rejonach działania, potrafili oddać jego klimat, bezmierne poświęcenie i bohaterstwo żołnierza polskiego, więc może łatwiej im będzie podejść teraz do tego tematu drogą syntezy i stworzyć prawdziwą panoramę Września jako wielkiej, polskiej wojny narodowej. Tymczasem jesteśmy świadkami zjawiska, gdy młodsi pisarze, którzy przeżyli Wrzesień i wojnę jako dzieci, zaczynają sięgać po jej temat. I powieści Bohdana Drozdowskiego „Manewr: ucieczr,- ka w słońce” jest scena, gdy młody pilot nowoczesnego samolotu odrzutowego przywołuje najsilniejsze w życiu wspomnienie. Wspomnienie dojrzałego polskiego lata. kiedy to jako chłopiec leżał na trawie i obserwował bezsilnie brzęczący w górze punkt wrogiego samolotu, który miał za chwilę zrzucić bomby. „Tam być i tak latać! Walczyć w powietrzu i z powietrzem...” — taká była wówczas chłopięca refleksja. Po latach nastąpiło urzeczywistnienie tego pragnienia. I przyszedł moment, gdy powróciły znowu reminiscencje Września. Stało się to, kiedy słowo „Berlin” nabrało złowrogiego, jak ongiś, dźwięku. Młody pilot słucha! teraz uważnie swego dowódcy: „To jest, być może, tylko alarm, który wkrótce zostanie odwołany (...) ale bądźcie gotowi na wszystko. Macie w dłoniach siłę, jakiej myśmy nie posiadali w roku trzydziestym dziewiątym i użyjcie tej siły przeciw tym, którzy znowu pragnęliby rozbić nasz kraj, jak rozbili go wtedy”. Drozdowski połączył tutaj czas przeszły dokonany z czasem teraźniejszym. Zastosował metodę, polegającą na odczytywaniu nagranej podczas wojny taśmy pamięci, na tle naszego, codziennego współczesnego życia. Metodę —- jakże niego chłopca, który zetkną! się z polskimi spadochroniarzami po wojnie, w Niemczech i oglądał ich z miłością i dumą, „ponieważ sam fakt, że byli, że walczyli, że w — tragicznej — sumie zwyciężyli’.’, dźwignął go wówczas z dna upokorzenia. Kazimierz Radowlcz, prozaik 1 dziennikarz z Wybrzeża, który wydał niedawno powieść o Westerplatte pt. „Kawalerowie Virtuti”, pochodzący z tęgo samego pokolenia co Drozdowski, w analogiczny sposób sformułował swe wyznanie: „Miałem osiem lat, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Westerplatte. Było to w sierpniu 1939 ro oferta historii charakterystyczną dla pisarzy młodszego pokolenia, którzy podejmują tematykę wojenną. W podobny sposób postąpił Andrzej Mularczyk w swoim tomie reportaży literackich „Co się komu śni”, poświęconych śladom wojny we współczesności, ich śladom w psychice ludzi. Podjął się mianowicie niezwykle trudnego zadania: nie tyle odtworzenia wojennych losów, ile prześledzenia ich w zmienionej, ustabilizowanej rzeczywistości. Jeden z najlepszych reportaży tego tomu: „10 krzyży dla seledynowo-amarantowych" dotyczy właśnie Września. Mularczyk wyruszył tropem wspomnień swego ojca, dowódcy 2 pułku strzelców konnych, który dopiero po latach dowiedział się, że dziesięciu jego żołnierzom przyznano podczas kampanii Krzyże Virtuti Militari. I tak z dziesiątków rozmów, z kilometrów taśmy magnetofonowej, z map, dokumentów, listów i szkiców odtworzył Mularczyk-junior miejsce i czas bitwy, w której nie uczestniczył. Najbardziej interesujące były jednak w tym reportażu spotkania autora z dawnymi, wrześniowymi żołnierzami. Okazało się, że, czas przeszły znaczy dla nich tyle, co czas teraźniejszy, że tamto, niegdyś przeżyte, ciągle jeszcze mocno tkwi w ich świadomości i pozostanie w niej zapewne na zawsze. k ROZDOWSKI i Mularczyk 1 przerzucili pomost między tym co było, a tym, co jest. Ale Drozdowski jest także autorem jeszcze innej książki, zamykającej się już wyłącznie na obszarze przeszłości. To powieść „Arnhem — ciemne światło”, jakaś „próba rekcńisjtrukcji nastrojów", oparta na przebadanym z sumiennością materiale, dotyczącym tej bitwy. Warto jednak zauważyć, że i na powstanie tej powieści miał wpływ bezpośredni impuls. Były to przeżycia Drozdowskiego, jako 15-letku, tuż przed katastrofą. Zapamiętałem ten dzień na zawsze: kanał portowy, czerwony mur i żołnierze w hełmach z karabinami przewieszonymi przez ramię, stojący na porośniętym trawą nasypie ziemnym, i chociaż nie umiem powiedzieć, czy widziałem wtedy kaprala Kowalczyka, plutonowego Budera lub Strzelca Zamerykę, wiem, że patrzyłem na bohaterów...”, Myślę, że to wyznanie, podobnie zresztą jak i Drozdowskiego, może być szokujące dla tych, którzy wojnę w pełni i świadomie przeżywali. Trzeba również przyznać, że wspomniany przez Radowicza epizod nie ma większego znaczenia faktograficznego. Ma on jednak głębokie znaczenie emocjonalne, był podniętą do napisania książki, ryszard pietrzak a to już jest dużo, jeśli spojrzymy na literaturę w kategoriach odwicczności ludzkich uczuć i czynów. Radowicz, co nie jest także bez znaczenia, nie byl pierwszy na danym obszarze tematycznym. Wyprzedził go i to o wiele lat Zbigniew Flisowski ze swoją znakomitą książką-dokumentem pt. „Westerplatte”, zawierającą nie tylko przekaz wydarzeń, lecz i sylwetki psychiczne, przeżycia żołnierzy, którzy z takim unorem bronili tej reduty. Powieść „Kawalerowie Virtuti” — należałoby to zauważyć na marginesie — nie zawsze też wykazuje zgodność z zawartą u Flisowskiego relacją. Są tu momenty nieraz bardzo dyskusyjne. Mimo wszystko Radowicz napisał jednak powieść. I to powieść właściwie dokumentalną z autentycznymi nazwiskami bohaterów, Przypatrzmy się jej tedy. Otóż autor zdaje sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji podejmowanego po latach tematu i stara się na początku zaznaczać pewien dystans czasu. Przygląda się mianowicie fotografiom swoich bohaterów, w miarę jak ukazują się oni przed nami, i ta narracja ma charakter odautorski. Później jednak owa narracja, nadająca powieści swoisty wdzięk, zanika. I rzecz charakterystyczna, nic dzieje się to ze szkodą dla utworu. Radowicz bowiem przełamuje ten zaznaczony na początku dystans czasu, usiłując w jak największym stopniu przybliżyć czytelnikowi atmosferę walki. Sceny batalistyczne kreśli z wielkim talentem, co jednak najistotniejsze, skupia się przede wszystkim na psychologii walki i ukazuje ewolucję tego zespołu żołnierskiego, który w miarę upływu godzin i dni staje się corax bardziej precyzyjny i sprawny. W ten sposób płonne stają się obawy flowódcy, majora Sucharskiego, jednego z trzech zaledwie na Westerplatte żołnierzy z frontowym doświadczeniem, obawy wyrażane niegdyś w nie wypowiedzianych na głos refleksjach. „Tutaj, do Gdańska, nie przysyłano przypadkowych ludzi, przysyłano żołnierzy świetnie wyszkolonych, sprawnych, najlepszych spośród wielu dobrych. Tylko, że nawet ci najlepsi proch wąchali jedynie na manewrach. A jeśli rozpocznie się walka, w niczym niestety nie będzie przypominać tamtych, pozorowanych ćwiczeń. Jak sprawdzą się w niej hi ludzie?” Radowicz akcentuje to mocno. 1 warto na to zwrócić uwagę w chwili, gdy tak wiele pisze się o Wrześniu. Istotnie, żołnierz polski był świetnie wyszkolony 1 sprawny, czego dał dowody na wszystkich frontach drugiej wojny światowej. Portret Sucharskiego zawiera też pewne cechy ogólniejsze, mądrego, wykształconego dowódcy, który liczy się głównie z faktami i który nie umie niczego przeciwstawić tym faktom. I tu wypadnie zauważyć, że konflikt między majorem Sucharskim i jego* zastępcą, kapitanem Dąbrowskim, czy trwać dalej, czy poddać się, dotyczy tylko tych dwóch oficerów, ponieważ pozostali żołnierze nie. biorą ani jednej, ani drugiej możliwości pod uwagę. Po prostu walczą. Mamy zatem przyczynek do problemu bohaterstwa, pojmowanego nic w aureoli i patosie, lecz jako ciężka praca, którą należy wykonać. Sprowadzenie tego problemu do takich właśnie wymiarów uważałbym za największe osiągnięcie Kazimierza Radowicza. 9 EMAT Września posiada jesz- I czc wiele nie tkniętych przez T literaturę epizodów, które urastają do wymowy symbolu. Czy znajdą one literacki zapis, czy też taki zapis znajdzie cała nasza wojna obronna 1939 roku? — tego zagadnienia nie podejmuję się rozstrzygnąć. Myślę jednak, że przykład powieści Radowicza i litworów innych pisarzy młodszego pokolenia napawa jakąś nadzieją na przyszłość. Posługując się językiem reportaży Mularczyka można hy powiedzieć, że przyjmują oni jak gdyby ofertę historii, która ciągle jeszcze jest współczesnością. Niedzielą; 14 wneśniar program II, godz. 18.00 FESTIWAL SŁUCHOWISK WOJSKOWYCH PREZENTUJE: partyzancką balladę N iedzielne słuchowisko otwiera cykl audycji poświęconych udziałowi żołnierzy polskich w walkach na terenie kraju. Temat ten rozpoczynają dzieje partyzanckie, dzieje walk oddziałów Gwardii i Armii Ludowej. Słuchowisko „Ballado o jałowcu” to radiowa adaptacja znanej książki MieczysŁawa Moczara — „Barwy walki". Słuchowisko opracował Bohdan Drozdowski, a wyreżyserował Zdzisław Nardelli, Dzieje oddziałów Armii Ludowej, walczących no Lubelszczyźnie i Kielecczyźnie są miernikiem wysiłku zbrojnego polskiego żołnierza walczącego w jakże odmiennych warunkach od regularnych jednostek toczących boje na frontach. Zima roku 1942. Zima roku, który wszedł do historii pod mianem roku staiingradzkiego. Krytyczny moment wojny, moment załamania się ofensywy hitlerowskiej, moment, od którego armia niemiecka będzie ponosiła już klęski. Ale ta zima nie oznacza przecież natychmiastowej zmiany. Szaleje w dalszym ciągu terror okupanta, codziennie tysiące ludzi giną w obozach, więzieniach, w czasie egzekucji i pacyfikacji. Aie i wróg odnosi na okupowanych terenach coraz większe straty. Wyruszają pierwsze oddziały lewicowego ruchu zbrojnego kierowane przez Polskg Partię Robotniczą, stają do waiki w miastach i wsiach. Walczą partyzanci z oddziałów „Kirpicznego", „Grzegorza”. ,,Przepiórki", Organizują się kompanie, bataliony i brygady Armii Ludowej. "Lewicowy ruch partyzancki, ujęty w formy organizacyjne, staje się silą, która zdolna jest przyjąć otwartą walkę. Ale najpierw było konspiracja warszawska i łódzka. Późniejszy dowódco obwodów — iubelskieąo i kieleckiego AL - tworzy dopiero zaczątki oddziałów. Pierwsze sukcesy i. pierwsze porażki, narady i wymykanie się z kotla obław. I wreszcie pierwszo broń, pierwsze potyczki. Przełom lat 1943/44 to nowo karto walki. Już nie są samotni, nie są zdani tylko na własne siły. Jest sztab, który widzi poszczególne epizody ja'ko część składową wielkiej ofensywy partyzanckiej, są kontakty z Armią Radziecką, która zapewnia dostawy broni I wyposażenia wojskowego. Jest oczywiście duch bojowy, stanowiący jeszcze niedawno jedyną broń tych ludzi, a który teraz, poparty stalą i ogniem, prowadzi ich do zwycięstwa. Nie wszyscy go doczekajq. Ginie ,,Kirpiczny” — Jan Hołot, ginq gwardziści z pierwszych oddziałów GL. żołnierska śmierć znajdujq na polach bitewnych żołnierze brygad Armii Ludowej. Ale no ich miejsce przychodzą inni, tak samo, jak tamci żqdni walki, tak samo jak ci pierwsi, wíerzqcy w nowy kształt wyzwolonej ojczyzny. Ta nowa Polska miała narodzić sie w ciężkich bólach. Walka zbrojna nie miała zakończyć żołnierskieqo, bojowego szlaku partyzanckiej epopei. Tragedia wewnętrznie rozdartego narodu bedzie jeszcze owocowała krwawymi rezultatami bratobójczych starć. Ta śmierć będzie bardziej bolesna, niż od kuli okupanta. Drogę znaczyć b©dq groby poległych nie tylko w walce zbrojnej z hitleryzmem. Etapy wojennego szlaku ludowych partyzantów znaczone są nazwami miejscowości, które dopiero po lotach urosną do rangi symbolu. Ale no razie są to tylko nic nie znaczące punkty na mapie tych biednych regionów — Rablów, Świnia Góra, Lasy Parczewskie, Koneckie, Lasy Lipskie i Janowskie. Na razie jest codzienny trud żołnierza na drodze nie znaczonej przecież wyłącznie zwycięskimi walkami. Na tej drodze znajdują się także mozoły leśnego biwaku, codziennego wysiłku na wielokilometrowych wędrówkach. Jest także głód, są choroby - nieodzowne elementy towarzyszące tej watce. Ale te walkę wygrali. Wygrali z pełna św;adomośęia wyboru celu, do którego konsekwentnie dążyli przez tvte lat. I to jest treść tej partyzanckie! ballady. W słuchowisku biorą m. in. udział: Stanisław Zaczyk, Henryk Bak, Józef Nowak, Leon Pietraszkiewicz. Janusz Bukowski, Zbigniew Zaoasiewicz, Gustaw Lutkiewicz, Jerzy Bielenia. No^'m czytelnikom przyoominamy, że audycje festiwalowe beda oceniane przez słuchaczy na zasadzie ple•biseytuj Ocene prezentowanych pożyci) wraz z wvtyoowanvm noilenszvm utworem prosimy przesyłać pod adresem 1 Warszawa, ul. Myśliwiecka 3/1 — Naczelna Redakcja P-oo-amó’"' Literackich z dopiskiem; Festiwal Słuchowisk Wciskowych. Wśród hipraeveh udział w plebiscycie rozlosowane będą cenne nagrody, (CZAK) ... o ja się buntuję / :STNIEJĄ u nas zawody, w których niejako zwyczajowo zaaprobowane zostały właściwie przez całe społeczeństwo swojego rodzaju bakszysze, napiwki, łapówki. Licho wie, jak to nazwać. Rozumiem jeszcze, że pacjent, pragnąc wyrazić wdzięczność lekarzowi za udzieloną, skuteczną pomoc, ofiaruje mu kwiaty ewentualnie jakiś miły drobiazg. Ale przepraszam, z jakiej racji powinnam- a właściwie, co tu się oszukiwać — muszę, bo niech bym spróbowała nie dać napiwku fryzjerowi, który mnie czesze, panience, która mi myje głowę czy manikurzystce. Tak samo jest. gdy listonosz dostarcza przekaz pieniężny. I nikt, na pewno nie poradzi mi pójścia na obiad po raz drugi do tej samej restauracji, jeżeli poprzednio nie zostawiłam, napiwku kelnerowi. Myślę tak więc sobie: jak to właściwie jest? Dlaczego niektóre zawody są tak dziwnie, tak szczególnie uprzywilejowane, a na, mój rozum, interpretując, to raczej upokorzone. Bo ilekroć spełniam tę ogólnonarodmcą po winność, doznaję uczucia zażenowania. Jedno z nas jest przekupującym, a drugie bierze bez zmrużenia oka to, co mu się wcale nie należy. Przecież wszyscy ci ludzie otrzymują tak samo wynagrodzenie za swoją pracę, jak i ja. A dotychczas nie znam faktu, aby jakiś Czytelnik zgłosił się do któregoś z kolegówdziennikarzy i powiedział: bardzo mi się podobał pański artykuł. masz pan stówę. Nonsens a. przecież wszystkie wyżej wymienione fakty, to także nonsens, tyle, że tradycją uświęcony i z prawem obywatelstwa. Ale ja się buntuję! Jeżeli płace w zawodach tirou usługowego są za niskie (wydaje mi się, że tak nie jest), to niech ten problem, rozpatrzą czynniki, od których to zależy. Może zwyczaje te były dobre i m.iały rację bytu w czasach, gdy jedni pracowali, a inni tylko korzystali z ich usług, nic nie robiąc. Ale dzisiaj, gdy wszysey są „na państwowym wikeie?.,.’’ I dlatego albo od zaraz przestaję, sama dawać napiwki i innych gorąco do tego namawiam, albo domagam się bakszyszu od Czytelników za. napisanie tego felietonu. Basta! K Z. PO XH Zff/flZ/f PISARZY urn lACimmcHmmmm głos w sprawach najistotniejszych W dniach 1—3 bm. obradował w Gdańsku XII Zjazd Pisarzy Ziem Zachodnich i Północnych. „Żołnierz Wolności” relacjonował codziennie przebieg obrad. Mogę więc, w tej sytuacji, ograniczyć się do omówienia tylko tych problemów Zjazdu, które mają bezpośredni związek ze sprawami bezpieczeństwa i obronności kraju. a charakterze gdańskiego spotkania pisarzy ‘zadecydowały cztery podstawowe czynniki: okres w jakim odbywał się Zjazd, miejsce obrad, skład osobowy uczestników oraz wspólna tematyka referatów i wystąpień. Czynnik pierwszy oddziaływał bardzo silnie. Obrady zaczęły się 1 września, w 30 rocznicę napaści hitlerowskiej na Polskę. Data równie ważna co złowroga dla wszystkich Polaków bez względu na ich poglądy .polityczne, przynależność społeczną, wyznaniową... Równie ważna i złowroga jest ona dla naszych pisarzy. Komitet organizacyjny wręczył każdemu uczestnikowi Zjazdu, wśród innych materiałów, także listę imienną pisarzy polskich, którzy zginęli w walce, egzekucjach łub zostali zamęczeni w obozach koncentracyjnych w latach 1939—1945. Na liście było 139 nazwisk. To mogło skłaniać do refleksji. Wszak wielu z obecnych, w 6w dzień pamiętny, przed 30 laty założyło bagnet na broń aby rozwalić leb najeźdźcy, który przyszedł podpalić ich dom. Potem losy wojny rzucały icjr w różne strony świata, gdzie częściej przychodziło im brać do ręki karabin niż pióro. 1 chyba właśnie dlatego ten Zjazd miał w sobie coś ze spotkania kombatantów, towarzyszy broni, których przeżycia i .doznania, na pozór różne, posiadały ten sara wspólny, tragiczny. mianownik — okres hitlerowskiej okupacji. Do refleksji mógł nastroić również sam ceremoniał obchodów wrześniowych w których pisarze uczestniczyli: zgromadzenie ludności Gdańska na Długim Targu, uroczysty apel poległych, płonące znicze, pochodnie wycie syren, bijące werble. Nie bez znaczenia był również sam dobór miejsca obrad. „Tu w tym mieście — mówiła w swoim zagajeniu, prezes oddziału ZLP w Gdańsku, znakomita pisarka Stanisława FTesaarowa-Muskat — zaczęła, się II wojna światowa, która, wkrótce, z niemieckiej napaści na polskie miasto, na polski naród — przerodziła się w wojnę zagarniającą w swe tragiczne, krwawe obłąkanie 61: państw, 1 700 min ludzi, z których ok. 40 min padło jej ofiarą na polach bitew, w okopach i szturmach, pod dachami własnych domów, na ulicach miast, w pociągach ewakuacyjnych, pad koronami drzew, pod którymi szukali schronienia — tu obozach, koncentracyjnych wreszcie i w obozach zagłady, tych. nie zrtani/ch do tej pory ludzkości kombinatach śmierci...” To wtaśnte w tym mieście, 1 września 1939 roku o godzinie 4.4S padły pierwsze strzały z dział niemieckiego pancernika .Schleswig-Holstein” rozpętując najbardziej okrutną w dziejach narodów wojnę. To w tym mieście. po raź pierwszv w owej wojnie, przejawiło się tak' bezprzykładne bohaterstwo męstwo, odwaga. poświęcenie dla Ojczyzny ze strony polskiego żołnierza, polskiego obyw>atela, że przez całą noć hitlerowskiej okupacji stanowiło natchnienie dia wszystkich polaków w walce wyzwoleńczej. I zobaczj’li pisarze to miasto w dzień jego uroczysty. Pojechali na Westerplatte składać wieńce pod pomnikiem wzniesionym na cz*ść bohaterskich żołnierzy majora Sucharskiego. Widziałem jak szukali kwiatów, aby złożyć je od siebie, osobiście. Składali je wraz z przedstawicielami najwyższych władz partyjnych i państwowych, wraz z żołnierzami, harcerzami, przedstawicielami społeczeństwa Wybrzeża... Dyskutowaliśmy później na ten temat. Mówili: w takich chwilach człowiek bardziej niż kiedykolwiek czuje się cząstką swego narodu. Chociaż w pierwotnym porządku obrad tego punktu nie było, uczestnicy Zjazdu udali się na Plac Obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku. Pokłoniły się głowy polskich literatów przed miejscem, gdzie ponad 50-osöbowa załoga pocztowców polskich oddała swoje życie na ołtarzu wolności i niepodległości Ojczyzny. Dodajmy jeszcze pewien szczegół. Organizatorzy Zjazdu, jak to bywa w zwyczaju, każdemu uczestnikowi wręczyli sporą teczkę różnych materiałów okolicznościowych. Były to w zasadzie książki „Wydawnictwa Morskiego” opowiadające o dniu przedwczorajszym, wczorajszym, dzisiejszym i jutrzejszym ziemi gdańskiej. Pomysł świetny. Chciałbym wśród tych książek wyróżnić pracę J. Matyni — „Na szlakach walki i męczeństwa województwa gdańskiego w latach 1939—1943”. Na oko zwykły przewodnik, jakich ostatnio przy pomocy Hady Ochrony Pomników Wałki i Męczeństwa wydano wiele. Ten s.ę wyróżnia, gdyż ouok swojej użyteczności stanowi pasjonującą lekturę, s Wspominam o tych . różnych sprawach, na pozór drobnych, dlatego, aby wskazać jakie czynniki kształtowały naprawdę podniosłą atmosferę obrad środowiska pisarskiego, obradującego w starym polskim grodzie nad Motławą, w dniach dla niego tak uroczystych. Ul kilku słowach postaram się W scharakteryzować skład osob® bowy uczestników obrad. Najznaczniejszą grupę stanowili przedstawiciele środowisk literackich Gdańska, Katowic, Olsztyna, Opola, Poznania, Szczecina i Zielonej Góry. Nie brak było jednak pisarzy z pozostałych regionów kraju. Mnóstwo nazwisk pierwszej wielkości. Przeważali autorzy książek patriotycznych, o walce naszego narodu z najeźdźcą hitlerowskim. Nie brak było autorów ksią Płk Stanisław reperowicz żek historycznych, powracających do czasów Piastów. Byli czołowi twórcy dzieł literackich o naszym dniu dzisiejszym. Przyjechali literaci wojskowi. Ba, spotkałem nawet pisarza, frontowego oficera rezerwy, byłego partyzanta, który na Zjazd przybył w mundurze, dla podkreślenia swego związku z obrońcami ludowej ojczyzny. Była grupa młodych. AJe 1 oni legitymują się już pokaźnym dorobkiem cennych pozycji literackich. Napisali sporo książek o’wojnie, którą ledwo lub wcale nie pamiętają. Obecnie piszą by zapobiec nowej wojnie. W Zjeździe uczestniczyli również przedstawiciele najwyższych władz partyjnych i państwowych, pokaźną grupa wydawców, dziennikarzy, delegacje pisarzy bułgarskich, NRD. rumuńskich, słowackich, węgierskich, wietnamskich i Związku Radzieckiego. W charakterze gości — spora grupa ludzi w mundurach marynarskich, wojsk lądowych, lotniczych. O czym mówiono na Zjeździe? Temat główny był' w zasadzie jeden, a mianowicie podstawowy problem współczesnego świata i ludzkości, czyli problem wojny i pokoju oraz stosunek literatury do tego problemu. Myślę, że resort Obrony Narodowej tematem tym winien być zainteresowany jak najbardziej. Czy mówiono ną ten temat słusznie? W najogólniejszych zarysach tak. Mój niedosyt polegał raczej na tym, że nie znalazłem w wystąpieniach konkretnych i bezpośrednich odniesień do współczesnych zadań obronności kraju. Ale przecież pisarzy winić o to nie można, że tego związku akurat nie widzieli, bo i widzieć nie mogli. Dyskusja, można to chyba tak określić, umykała nieco w lata minione. Mówiono o obrazie minionej wojny w naszej literaturze i o obowiązku pisarzy właściwego przedstawienia tego obrazu. Chodzi bowiem o to, aby1 obok opisów martyrologii narodu podbitego ukazywać jego niezłomność j bohaterską walkę. Siłą faktu, bardzo często powoływano się na klęskę wrześniową i wskazywano na obowiązek spoczywający na pisarzach polskich — przypominania przeszłości — aby nie dopuścić do powtórzenia się nowej tragedii. Jednogłośnie stwierdzano, że pisarze są za to w dużym stopniu odpowiedzialni. Nie chciałbym przesadzać, lecz w przyjęciu współodpowiedzialności na siebie przez środowisko literackie za stan bezpieczeństwa i przygotowania obronnego naszego kraju — widzę największy sukces i najważniejszy efekt tego właśnie Zjazdu. Zobowiązanie zaciągnięte przez przez pisarzy w Gdańsku dotyczy całego środowiska literackiego. Be. dą honorować go z pewnością również i ci, którzy w zjeździe nie uczestniczyli lecz byli z nim całym sercem. Bo takie jest prawo rozwoju. Obiektywne, niezależne od ludzkiej woli. Mówi ono, że prawdziwej literatury nie można tworzyć w oderwaniu od narodu, od jego losu. Byli kiedyś wśród ludzi pióra tacy osobnicy, którzy próbowali pójść inną drogą niż poszedł ich naród i dlatego pozostali na uboczu, zapomniani. EŻELI jakieś dywersyjne radiostacjo pronuia wmawiáF nam dziś, że polskie srodowisko literackie jest zdezintegröwane, podzielone na przeciwstawne, wręcz wrogie sobie obozy, to po ostatnim zjezdzie można się tylko na to uśmiechnąć. Środowisko literackie nie tylko że jest zespolone w swoim związku, lecz w dodatku jest zespolone z narodem, z jego dążeniami. Mało tego, wykazało, że tak widzi losy swej ojczyzny zarówno przeszłe jak i przyszłe, jak widzi je partia. Przez wszystkie prawie przemówienia przewijał się problem niemiecki. Można było podziwiać umiar i opanowanie. Nie słyszałem ani jednej nieodpowiedzialnej inwektywy pod adresem narodu, który przecież na przestrzeni ostatniego półwiecza uczynił nam tyTe krzywd. Wskazywano z ubolewaniem, że literatura NRF do tej pory nie rozliczyła się ze swego stosunku do II wojny światowej, do masowych mordów, których dopuszczał się naród niemiecki na narodach świata, w tym także i na naszym narodzie. Uchwalono apel do pisarzy wszystkich narodów. B^^on również skierowań ^’’"‘So pisarzy zachodnioniemieckich. Apel wskazywał na siły, które w naszych czasach występują przeciwko pokojowemu współżyciu narodów i wzywał do przeciwdziałania. Z JAZD się skończył. Pisarza rozjechali się do domów pełni własnych wielkich przeżyć, pełni najlepszych chęci słilżenia ojczyźnie i swemu narodowi budującemu socjalizm w pokojowych warunkach. Myślę, że również od nas, ludzi w mundurach, wiele będzie zależeć, by atmosfera Zjazdu nie zagasła przedwcześnie w ich sercach. Następny Zjazd odbędzie się w przyszłym roku w Zielonej Górze. Warto pamiętać, że odbywał się będzie w jeszcze bardziej sprzyjającej sytuacji. Bo to z jednej strońy będziemy obchodzić 25 rocznicę zwycięstwa nad faszyzmem hitlerowskim, a z drugiej 25 rocznicę powrotu do Macierzy , naszych Ziem Zachodnich i Północnych. Będzie doskonała okazja, by mówić szerzej o odbiciu jakie w literaturze ojczystej znalazł żołnierz, wyzwoliciel, żołnierz budowniczy Polski Ludowej. Ten żoł. nierz, który nie tylko odwojował te piastowskie ziemie, lecz później także je rozminował, odbudował i zagospodarował. Jak dotychczas, tą działalnością wojska interesuje się głównie wojsko i prasa w czasie uroczystości rocznicowych. Trzeba te wszystkie dane przetransponować w literaturze pięknej. W sumie, oceniam miniony Zjazd nadzwyczaj pozytywnie. Myślę, że nie przesadzę, jeżeli powiem, że obok czynników obiektywnych spora zasługa w tym jest naszych gościnnych gdańskich gospodarzy, którzy nie szczędząc wysiłku tak prezycyjnle i doskonale przygotowali to niezapomniane spotkanie. SIEDEM PIĘKNYCH DNI W STOLICY dokończenie ze str. 1 skiego OW. Pilotem i instruktorem, który szkoli młodych we wszystkich warunkach meteorologicznych. Lata z nimi na „sparce”, lub gdy już opanują samodzielny pilotaż — w parze, kontroluje ich postępy. Ma na swym koncie wiele setek godzin na samolotach odrzutowych. Ilu w tym czasie wyszkolił bojowych iot-# ników? Pewno 6 lub 7 —■ przypomina sobie. Jako członek partii chętnie uczestniczy w pracach społecznych, często np. bierze udział w spotkaniach z ludnością cywilną, z żołnierzami służby zasadniczej i dzieli się swymi przeżyciami lotniczymi budząc zamiłowanie do lotnictwa wśród młodzieży i zrozumienie roli, jaką spełnia ono w obronie kraju. Ppor. BERNARD ROPAISKI nosi mundur marynarza. Ale jest łącznościowcem, wykładowcą w Centrum Wyszkolenia Specjalistów Marynarki Wojennej im. Fránciszka Zubrzyckiego. W tyra roku obchodzi dziesięciolecie swojej służby, którą rozpoczynał jako marynarz na trałowcach. ■Jest nie tylko pedagogiem, lecz również znanym w Marynarce Wojennej racjonalizatorem. Jego dziełem są m. in. sale wykładowe do wszechstronnego szkolenia radiotelegrafistów, w których mogą pracować również w warunkach zakióceń. tzn. w warunkach maksymalnie zbliżonych do działania bojowego. Największy przedmiot dumy porucznika to urządzenia łączności telefonicznej i radiowęzłowej na strzelnicy. Mjr dypl. RYSZARD KARDAS był przez wiele lat szefem sztabu ,w Pułku im. Niemieckich Bojowników Antyfaszystowskich. O- becnie pełni odpowiedzialną funkcję w sztabie innej jednostki. Z dużym zakłopotaniem mówi o sobie. Z trudem udaje mi się wyciągnąć od niego fakt. źe był jednym z współtwórców sukcesu jednostki w czasie ćwiczeń, jakie odbywały się. w lipcu na terenie Śląskiego Okręgu Wojskowego. Widziałem wtedy wojska na przeprawie, gdy po trwających wiele dni marszach i starciach z umownym przeciwnikiem forsowały z marszu szeroka rubież wodną. TO właśnie za te m. in. ćwiczenia wyróżnił go dowódca jednostki. Nie sposób ich tu wszystkich wymienić, nie sposób w paru słowach opowiedzieć wszystko o tych ludziach. Skromni, pracowici i ofiarni są świadomi, swych obowiązków i starają się je wykonywać jak najlepiej. Wyróżnienie, jakie Ich spotkało traktują jako wyraz uznania kierownictwa wojska dla takich jak oni, którzy w codziennej szarej pracy, daleko od centrów kulturalnych kraju, w garnizonach zagubionych wśród lasów tworzą to, . co nazywamy siłą i gotowością bojową naszych sił zbrojnych. Jest ciepłe popołudnie, poniedziałek 8 września. Ostatni dzień pobytu w stolicy. Ostatni wspólny obiad w towarzystwie Ministra Obrony Narodowej. Generał Wojciech Jaruzelski wita się z nimi w sali recepcyjnej pałacu hełeńowśkiego. Są też: Główny Kwatermistrz WP gen. dyw. Wiktor Zicmińśki, zastępca szefa Głównego Zarządu Politycznego WP, gen. bryg. Mieczysław Grudzień, szef Departamentu Kadr MON, gen. bryg. Zygmunt Zieliński, szef Wojskowej Służby Wewnętrznej, gen. bryg. Teodor Kufel. Generał Jaruzelski zwraca się do obecnych w prostych, serdecznych słowach podkreślając swe zadowolenie, że może spotkać się z gronem zasłużonych oficerów i podoficerów, którzy pełnią służbę w odległych garnizonach, nierzadko na szczególnie wysuniętych posterunkach. Przekazuje wyrazy uznania ich żonom, które dzielą z nimi trudy życia, radości i troski. . Potem, już u stołu toczy się bezpośrednia rozmowa o ich życiu i, pracy. Minister Obrony Narodowej pyta o wrażenia z pobytu w stolicy, interesuje się co widzieli, jakie mają uwagi. Są zadowoleni, wyrażają podziękowanie. Na zakończenie — wspólne zdjęcie na tle pięknego pałacu, serdeczny uścisk dłoni i życzenia dalszej, owocnej pracy dla dobra wojska, a także pomyślności w życiu osobistym. ★ Po wielu dniach wrażeń wracają do swych garnizonów, do codziennych zajęć. Na ich miejsce do starego pałacu, w którym kiedyś pędziły próżniaczy tryb życia magnackie rodziny, przyjadą nowi żołnierze zawodowi z odległych garnizonów. Myślę, że tak jak i oni, będą z wdzięcznością wspominać siedem dni spędzonych w stolicy, niejako w gościnie u Ministra Obrony Narodowej. ppłk JAN BUDZIŃSKI