Żołnierz Wolności, wrzesień 1970 (XXI/205-230)
1970-09-16 / nr. 218
W naszej prasie często ukazujg się informacje mówiqce o stosunkach międzyludzkich w zakładach pracy, w instytucjach. Przechodzimy obok nich często obojętnie i jakże często nie zastanawiamy się, że w warunkach naszego ustroju wykształtował się odrębny model społecznego współżycia, zupełnie różny od stosunków panujqcych w państwach kapitalistycznych. Zjawiska te stały się powszechne, które zaakceptowaliśmy (często podświadomie) wraz z przemianami społecznymi i gospodarczymi a zatem i socjalistycznymi. S WEGO czasu w „Życiu Warszawy” ukazał się np. interesujący reportaż pt. „Klimat w zakładzie pracy”, w którym reporter pisze o podziękowaniach przesyłanych przez dyrekcje do rodziców młodych stażystów (forma Zresztą od Lat już stasowana w wojsku). Niewiele moglibyśmy znaleźć krajów na świeaie, gdzie człowiek i jego miejsce w środowisku oceniane jest z punktu widzenia jego społecznej działaLności, funkcji i rangi, jaką on zajmuje w społecznym życiu. W pewnym miejscu autor reportażu pisze: „Wbrew pozorom ludzie przywiązują wagę do satysfakcji moralnej... Lepiej pracują, gdy w zakładzie wszystko dzieje się sprawiedliwie, gdy człowiek jest należycie traktowany, szanowany, gdy dobrą pracę zauważa się tak samo jak brakoróbstiwo i bumelanotwo”. Spostrzeżenie wyjęte z życia. W każdym środowisku działa pewien mechanizm — nazwijmy to wprost - socjologicznych praw. Ludzie pracują obok siebie, wykonują obowiązki służbowe, ich działalność zazębia się niejako jak w maszynie wykonującej określoną czynność. Tak jest w każdym zakładzie pracy i instytucji. W każdym bowiem środowisku, którego działalność produkcyjna czy społeczna wymaga zbiorowego wysiłku stykają się z sobą różne charaktery i temperamenty, jakże często ścierają się z sobą ambicje poszczególnych ludzi najczęściej zdrowe, społecznie potrzebne, ale „nie sterowane” właściwie przynoszą w określonej atmosferze tyleż szkody, oo i pożytku... Na ogół są to sprawy znane każdemu działaczowi społecznemu. Nie tylko zresztą. Styka się z nimi każdy dorosły człowiek w wieku produkcyjnym — jak mówią ekonomiści. Zaczynają one jednak nabierać rangi palącego problemu wówczas, kiedy giną z pola widzenia komórek odpowiedzialnych za prawidłowy kierunek działalności instytucji, zakładu pracy czy tok szkolenia i służby jednostki wojskowej. Jednostka wojskowa... Pod tym wzgiędem nie ina chyba różnicy, poza oczywiście specyfiką, wynikającą z ogólnych prawideł życia wojskowego. Po prostu ~ ze specyfiki wojska. Reporterskie spostrzeżenie, które chcę przekazać, na pewno nie jest typowe dla życia naszego wojslka, ale przykład ten najwymowniej świadczy o tym, w jaki sposób tzrw. „stosunki międzyludzkie” wpływać mają na właściwą atmosferę w jednostce, na stany psychiczne kadry. Kapitan Z. był dowócą kompanii w jednej z jednostek Śląskiego OW. Pełnił to stanowisko już od kilku lat i miał opinię oficera doświadczonego w swojej- specj alności, od kilku lat stawiany był przez przełożonych jako wzór oficera i dowódcy. Nie było odprawy czy narady służbowej, na której nie wymieniony byłby kapitan Z. jako przodujący oficer. Ukształtowała się wokół niego atmosfera wzorowego dowódcy, powoływano się na jego osiągnięcia w pododdziale. Istotnie, osiągnięcia tego pododdziału były widoczne na zewnątrz: porządek, wzorowa dyscyplina panująca w pododdziale dla każdej kontroli rzucała się w oozy. To właśnie było atutem, który stawiał w jednostce kapitana Z. na „piedestał” przodującego dowódcy i wychowawcy. I czym więcej Otrzymywał od przełożonych pochwał i nagród, tym bardziej jego koledzy — oficerowie na równorzędnych stanowiskach zamykali się w sobie, uchylając się od opinii na jego temat. Wokół kapitana Z. zaczęło narastać głuche milczenie otoczenia. Koledzy zaczęli go unikać, niektóinnyoh dowódców pododdziałów. Ludzie zaozęli się czuć pokrzywdzeni. Tu i ówdzie zaczęto mówić, że nie docenia się ich pracy. A pracowali dużo i z oddaniem. Cale popołudnia spędzali w swoich pododdziałach, poświęcając wiele uwagi metodom pracy kadry podoficerskiej i wychowawczym koncepcjom pracy z żołnierzami. Wnikali w problemy życia pododdziału, poznawali żołnierzy d ich życie sprzed służby wojskowej, przeprowadzali szereg rozmów z podwładnymi. I stąd właśnie brało się ich rozgoryczenie: — Dlaczego nas nikt nie widzi? Dlaczego nikt szerzej, wszechstronniej nie oceni naszej pracy? Takie pytania można było usłyszeć w prywatnych rozmowach. Pojawiało się czasem i inne powiedzenie: „wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi...” Nadal jednak wokół sprawy kapitana Z. narastało głuche milczenie. Z pojęciem „stosunki międzyludzkie” łączy się wiele spraw związanych z atmosferą ogólną panującą w danym środowisku. W O STOSUNKACH MIĘDZYLUDZKICH BEZ SCHEMATU rzy prawili mu publicznie komplementy „tak sobie”, na wszelki wypadek, że to niby jest wyróżniony, stawiany za wzór przodującego oficera i wychowawcy. Kapitan Z. rósł w glorii, czuł się ooraz bardziej pewnie. Był niezwykle układny dla przełożonych i coraz bardziej arogancki dla swego koleżeńskiego otoczenia. Przełożeni widzieli w nim skromnego, sumiennego oficera, natomiast, jego najbliższe środowisko — zarozumiałego, aroganckiego kolegę, pewnego siebie i zadufanego we „własnych sukcesach”. Nigdy jednak nie mówiło się o wymianie doświadczeń, o upowszechnianiu metod pracy wychowawczej przodującego dowódcy pododdziału w jednostce... S TOSUNKI międzyludzkie wymagają w naszych warunkach właściwego klimatu. Właśnie - klimatu. Upowszechnianie doświadczeń przodujących oficerów jest jednym z podstawowych założeń wynikających że społecznego współżycia socjalistycznego społeczeństwa. Sukcesy kapitana Z. i jego mit narastały jednak aotomatyczmie bez głębszej oceny i analizy jego pracy. Zewnętrzna -dyscyplina, porządek w podódd.ziaie oceniany zbyt powierzchownie przez przełożonych sprzyjał wytworzeniu się swoistego mitu wokół tego oficera. Z biegiem czasu wokół tej sprawy zaczęło narastać rozgoryczenie mjr HENRYK KACAŁA potocznym rozumieniu najczęściej sprowadza się ten problem do schematu: przełożony — podwładny. Istotnie, najczęściej tu zarysowują się konflikty wewnętrzne rzutujące na postawy ludzi. To jest fakt bezsporny! B YWAJĄ jednak sytuacje, gdzie schemat tern zupełnie nie pasuje. Często bowiem wytwarza się niezbyt dobra atmosfera wynikająca nie ze ziej woli przełożonego, uprzedzeń czy wręcz złośliwości w układzie przełożony — podwładny. Taka właśnie sytuacja zaistniała w tej jednostce. Ale o tym nieco później... Mjr Mieczysław Gołębiak przyszedł na stanowisko do jednostki z niższego etatu. Posiadał już jednak niemałe doświadczenie w pracy propagandowej i społecznej. Oficer ten ukończył WAP i pisał pracę magisterską w Katedrze Pracy . Partyjno-Politycznej. Major jest oficerem energicznym, doceniającym pracę z ludźmi. Po załatwieniu koniecznych spraw organizacyjeo-administracyjnych przeniósł swą działalność niejako „poza gabinet”. Ciężar jego pracy skupił się w pododdziałach ; rozmowa tz ludźmi, wyciąganie wniosków. — Chodziło mi o to — powiedział — by uchwycić główne ogniwo, to znaczy ustalić główne kierunki pracy... Przeprowadził więc rozmowy ae wszystkimi dowódcami pododdziałów, zainicjował między innymi tzw. spotkania wychowawcze z szefami kompanii, które mają głównie na celu zbadanie istotnych problemów dotyczących warunków służby żołnierzy służby zasadniczej. Z rozmów tych i podjętych inicjatyw organizacyjnych wyłoniły się podstawowe wnioski: zbyt powierzchowna ocena praćy poszczególnych dowódców pododdziałów oraz pewien niedowład organizacyjny polegający na tym, że w wielu wypadkach (z biegiem czasu staje się to nawykiem) w procesie szkolenia i wychowania w pododdziale kapitana Z. pomijano szczeble pośrednie przy realizacji postawionych przed pododdziałem zadań szkoleniowych. Kadra podoficerska, a nawet dowódcy szczebla plutonu, stawała niejako na uboczu, co pozbawiało ludzi inicjatywy i nie sprzyjało rozwojowi aktywności myślowej, nie wyzwalało energii do samodzielnej pracy. tu właśnie wyszła sprawa kapitana Z, Przy dogłębnym jej zbadaniu okazało się, że metody wychowawcze, jakie stosował w pododdziale, odbiegały od tych, jakie nakreślają wytyczne obowiązujące w naszym ludowym wojsku. Sytuację w pododdziale zbadano dogłębnie. Dokonał tego zarówno sztab jednostki, jak i organizacja partyjna. Zbadał sprawę prokurator. Kapitan Z. został zdjęty ze stanowiska. Odszedł również z wojska. Taki był finał jego sprawy. Nie chodzi tu zresztą o wyjątkowy wypadek, na pewno nietypowy i na pewno sporadyczny w naszym wojsku. Idzie o przykład mówiący o tym, że ocena powierzc h o w n a i zbyt pochopna w istotny sposób odbija się na stosunkach międzyludzkich. A więc to, co było jedynie zewnętrznym objawem dyscypliny i porządku w pododdziale kapitana £ okazało się zbyt kruche, nie wytrzymało próby czasu. Brak wszechstronnej i głębszej pracy politycznej w tym pododdziale nie mógł oczywiście przynieść trwałych rezultatów. O niewłaściwych metodach stosowanych przez kapitana Z. kadra wiedziała. Ludzie jednak milczeli nawet wówczas, kiedy oficer ten „etatowo” zbierał nagrody i pochwały. I w tym milczeniu narastało rozgoryczenie i wytwarzała się niezdrowa atmosfera, co rzecz jasna, nie mogło wpływać dodatnio na całokształt zadań stojących przed jednostką. Zastępca dowódcy do spraw politycznych jednego z batalionów tej jednostki powiedział: — W tym wypadku doszło w pewnym sensie do wypaczenia głównej linii w pracy wychowawczej. Trzeba było dopiero właściwej atmosfery popartej odgórnie, by uzdrowić tę sytuację... Ukształtowanie bowiem właściwych stosunków międzyludzkich, właściwej atmosfery, nie da się osiągnąć przy pomocy najprostszych schematów i szablonów. Nie można ich także kształtować w. oparciu o >źłe pojęty liberalizm w I p?lcTv dbwódczej, po|tty;ćznej, partyjnej. Określenie to kryje w sobie zbyt wiele problemów mających często zasadniczy wpływ na realizacje zadań, jakie stoją przed pododdziałem, przed całą jednostką. O NOWYCH REGULAMINA Ppor. JANUSZ ŚLIWIŃSKI - dowódca kompanii czołgów z jednostki Warszawskiego OW S ZCZERZE powiedziawszy, miałem szczęście trafiając do Wrocławia na centralny kurs metodycznoszkoleniowy z zakresu wdrażania regulaminów. Sadze, że zastosowano tam właściwą metodę« wiele praktycznych pokazów. dużo dyskusji. W rezultacie zostałem chyba nieźle przygotowany do wdrażania nowych regulaminów w moim pododdziale. a także do praktycznego demonstrowania realizacji ooszczególnych przepisów kadrze jednostki. Oczywiście, nie wszystko zdążyliśmy wyjaśnić na wrocławskim kursie. Przecież cztery nowe regulaminy liczą ponad tysiąc paragrafów. z których znaczna część uległa zmianom, zresztą słusznym. W toku konkretnego wdrażania regulaminów w wojskach będziemy nadal wyjaśniali sobie jednolita wykładnie szeregu przepisów. Jestem zdania, że jeśli uważnie przestudiuje sie wszystkie cztery regulaminy, to niejasności bedzie raczej niewiele. Nie trzeba tylko nadmiernie wydziwiać 1 szukać dziury w całym. Sadze ponadto, iż studiując l wdrażajac nowe regulaminy, należy nastawiać sie nie na to przede wszystkim, by coś jeszcze zmienić — (aczkolwiek w niektórych Drzypadkach nie wykluczam i takiej potrzeby) ale na działalność majaca na celu wszechstronne wprowadzenie ich w życie. Mnie osobiście szczególnie podoba sie w nowych regulaminach mocne akcentowanie wszystkiego, co kształtuje dyscyplinę i porządek wojskowy. Najzupełniej słusznie rozszerzono na przykład władze dyscyplinarną młodszej kadry. Stworzy to znacznie dogodniejsze warunki kształtowania dyscypliny właśnie siłami samego pododdziału. Nowe regulaminy łacza w harmonijna całość interesy wojska z interesami każdego żołnierza. Mimo wyraźnej specyfiki sił zbrojnych, zapewniają w pełni przestrzeganie — w odniesieniu do żołnierzy — wszystkich praw zagwarantowanych w konstytucji. co odzwierciedla ludowy charakter naszej armii, jej głęboki humanizm. Podobnie jak każdy gmach składa sie z wielu cegieł, tak i regulaminowy porządek składa się z wielu ustalonych w tych dokumentach punktów. Dlatego postanowienia wszystkich musza być przestrzegane z cała skrupulatnością. Osłabienie jakiegokolwiek elementu groziłoby naruszeniem spoistości całego gmachu dyscypliny i ładu wojskowego, na których opiera się moc sił zbrojnych. Cży beda trudności w zakresie wdrażania regulaminów? Naturalnie że będą. ale przecież nic, co istotne, nie przychodzi łatwo. Niemałe na przykład kłopoty beda mieli żołnierze pierwszego rocznika, których nic tak dawno uczyliśmy obowiązujących dotychczas regulaminów. Ale z biegiem czasu, przy rzetelnym wysiłku kadry i całego aktywu wszystko sie ..dotrze". Gorzej bedzie z drugim rocznikiem. który odchodzi do rezerwy. Tutaj trudno liczyć na takie sukcesy w przyswajaniu regulaminów. jakich byśmy sobie nanrawde życzyli. Przy okazii wniosek: sadze, że należy również opracować jednolity, długofalowy plan majacy na celu zapoznanie z nowymi regulaminami żołnierzy r ezerwy. szczególnie kadrę. Zanotował: CZ. B. c ZIEWIĄTY numer „Wojska Ludowego” przynosi w czołówce interesujący artykuł pióra płk dr. Przemysława Przewłockiego pt. „Rozważania o kolektywie żołnierskim". Jest to artykuł oparty o dorobek badań naukowych, o wnikliwe obserwacje, doświadczenia, stąd i — wydaje się — bardzo trafne uogólnienia. Artykuł płk Przewłockiego jest pierwszą częścią „rozważań” godnych przeczytania. Wypada też wyrazić nadzieję, że następna (a może następne?) będzie równie interesująca. „Czy mogą być kłopoty (pożyteczne) z czynami żołnierskimi”? Właśnie nad tym zastanawia się kpt. Eugeniusz Walczuk. W ciekawy sposób, raczej reportażowy, aniżeli publicystyczny, kapitan przedstawia genezę czynów żołnierskich, sposoby ich inspiracji. Nie wpada jednak w samouspokajający zachwyt. Wskazuje na błędy, jakie się w tej dziedzinie zazwyczaj popełnia. Oczywiście, propagować inicjatywy trzeba i należy, ale... raczej przede wszystkim przebieg ich realizacji. Chodzi w tym .przypadku głównie o naukę konsekwencji. dobrej roboty i nierzucania słów na wiatr. Frapujące są refleksje kóńcowe 'artykułu, lecz niestety, w kilku słowach nie da się ich streścić. Z tym trzeba się samemu zapoznać... porównać... wyciągnąć wnioski. Mjr mgr Zdzisław Rozbicki, w publikacji pt. „Polecenia partyjne”, wskazuje na kilka podstawowych — jego zdaniem — słabości w tej dziedzinie. Usunięcie tych niedociągnięć na pewno przyczyni się w konsekwencji do zwiększenia politycznej i organizatorskiej aktywności członków i kandydatów partii. Artykuł ten szczególnie przydatny być może członkom komitetów partyjnych. „Autorytet dowódcy i aspekty moralne stosunków miedzy przełożonym a podwładnym” — to ty Ufrinéníniini numar WUXfdflIUVifJI tiUilSQI „Wojska Ludowego” tuł artykułu ppłk. mgr. Jana Wołoszczuka poruszający istotny problem możliwości krytycznego spojrzenia podwładnych na działalność przełożonego. Ppłk mgr Jerzy Suwart w pozycji „Gdy poborowy idzie do wojska" prezentuje dorobek i uwagi na marginesie konkursu GZP WP pt. „Co mi dała służba wojskowa”? „Pojecje inteligencji i możliwości jej kształcenia” — artykuł mjr. mgr. Zbigniewa Paleskicgo jest teoretycznym ujęciem kwestii i na pewno zafrapuje dowódców i oficerów politycznych — bezpośrednich wychowawców żołnierzy. „Obrona Warszawy we wrześniu 1939 r” — pióra Mieczysława Ciepiewicza, w syntetyczny sposób przedstawia dzieje tej batalii. Dla interesujących się bardziej wnikliwie tym zagadnieniem bardzo pomocne mogą stać się, zamieszczone przy zakończeniu artykułu przypisy, które są jak gdyby bibliografią „Września 39“. „Czy rozejm przekształci się w pokój"? (Bliski Wschód) — zastanawia się Jan Urbaniak w kolejnym artykule miesięcznika na ten aktualny obecnie temat. „O właściwościach rozwoju radzieckiej sztuki wojennej w okresie powojennym” — pod tym tytułem gen. mjr doc. kand. nauk wojskowych — M. Czeredniczenko porusza występowanie nowych zjawisk w sztuce prowadzenia walki, opracowania i wdrażania do praktyki odpowiednich zasad i założeń strategii, sztuki operacyjnej i taktyki. Przedrukiem z radzieckiej prasy wojskowej jest także następny artykuł płk dr. nauk historycznych — I. Czigariewa pt. „Prawda silniejsza jest od oszczerstw fałszerzy historii”. Poczet chwały oręża polskiego przynosi sylwetki: plut. Ryszarda Lankiewicza — „Ryśka” — uczestnika słynnego zamachu na Cate-Club; chor. Franciszka Starosty — dowódcy plutonu z 2 PP. bohatera Walu Pomorskiego; kpt. Stanisława Betleja — uczestnika kampanii wrześniowej i konspiracji żołnierza AK, dowódcy batalionu 27 po 10 DP, bohatera walk nad Nysa i Szprewą. Krytyka i bibliografia zamykają wrześniowy numer miesięcznika. L. B. Ludzie wzorowej służby KOLEJNE ZADANIE MAJORA SZABIJRY T EN rozkaz kadra zawodowa przyjęła jako swego rodzaju „zło konieczne“. Bo kto po iluś tam latach służby w dużym garnizonie, zwłaszcza kiedy ma się dorastające dzieci i odpowiednie mieszkanie, chce się przenosić do dalekiego, obcego miasta? Sytuację komplikował fakt, że przeprowadzka dotyczyła całego pododdziału, który zmieniał miejsce dyslokacji. I tylko mjr Antoni Szaburo, chociaż na równi z innymi nie miał ochoty wyjeżdżać, zamiast utyskiwać mawiał: — No cóż, taka już jest służba wojskowa, że zmusza niekiedy do wyrzeczeń. Kto się jej poświęcił, musi sobie z tego zdawać sprawę. Słowa te możemy przyjąć za swoiste „credo“ wyznawane przez majora od pierwszych dni służby wojskowej, która rozpoczynał w 1951 roku. Miał wtedy dopiero 19 lat. ale jego poglądy na życie były już nad wiek dojrzałe. Ukształtowała je okrutna rzeczywistość okupach hitlerowskiej na Zachodniej Białorusi. Tam w okolicach Nieświerza, w robotniczej rodzinie wcześnie zetknął sie z niedostatkiem, ciężka pracą i nienawiścią do ludzi w mundurach feldgrau. Ale gdy po wyzwbleniu repatriował się wraz z rodzicami do Polski, gdzie starszy brat Wacław siużył w wojskowym lotnictwie, z wj^piekami na twarzy zaczął siuchać jego opowieści o podniebnych przygodach lotników. To było coś innego niż szarzyzna w życiu codziennym. Jakiś nowy, fascynujący świat. Zamiast jednak do lotnictwa, dostał się do wojsk pancernych. Dobre i to, zwłaszcza że zawsze interesował się techniką. Po ukończeniu Technicznej Oficerskiej Szkoły Wojsk Pancernych i Zmechanizowanych, gdzie jako podchorąży zdobył sobie opinię sumiennego żołnierza, na trwałe związał się ze służbą wojskową... Major jest oficerem, na którym zawsze można polegać, który każde postawione przez dowódcę zadanie wykona rzetelnie, bez względu na piętrzące się przeszkody i trudności. Tak samo było i teraz. Do nowego garnizonu pojechał z pierwszym, rzutem. Zadanie: przygotować wszystko na przyjęcie pododdziału. Zadanie trudne, wymagające operatywności i energii. A przede wszystkim żmudnej, codziennej pracy. Tym bardziej że w danym przypadku chodziło o urządzenie bazy materiałowo-szkoleniowej do kształcenia elewów w zakresie specjalności mechaników czołgowych, elektromechaników i mechaników stabilizatorów. Był początek kwietnia 1970 roku. Major energicznie wziął się do roboty. Kierując grupą doświadczonych żołnierzy-czołgistów. potrafił nie tylko dobrze zorganizować pracę, rozplanować poszczególne zadania, lecz także konsekwentnie egzekwować ich terminowe i bezbłędne wykonanie, pomimo niesprzyjających często warunków wynikających z braku odpowiednich narzędzi, materiałów budowlanych itp. Ale kiedy kolumna samochodów przywiozła z poprzedniego miejsca dyslokacji stare eksponaty szkoleniowe, okazało się, że niektóre z nich wymagały modernizacji, gdyż nie pasowały do nowych klas i niezupełnie odpowiadały wymaganiom reorganizacji pododdziału szkolnego. Chodziło również o urządzenie w osobnym budynku pracowni do zajęć praktycznych, odpowiadających współczesnym potrzebom szkoleniowym. Żołnierze dzień w dzień zajęci byli robotą. Ich dowódca był wymagający, lecz zarazem sprawiedliwy. Starali się więc jak mogli, ale za to później mjr Szaburo mógł zameldować przełożonym, że zadanie, jakie otrzymał, zostało wykonane. Dodajmy — wykonane wzorowo. Stwierdza to każdy, kto ma okazję oglądać, nowoczesną, doskonale urządzoną bazę szkoleniową. I nie tylko bazę. W konkursie świetlic ogłoszonym niedawno w ramach jednostki pododdział szkolny zająi pierwsze miejsce. Ale kiedy mówi się o tych sprawach z mjr. Szaburą, w jego relacji nie ma nawet wzmianki o własnych zasługach. Major bowiem twierdzi, że zarówno o tamtym sukcesie sprzed kilku miesięcy, jak i o bieżących osiągnięciach szkoleniowych pododdziału zadecydowała postawa całego kolektywu. Dobrego kolektywu, a zwłaszcza takich oficerów i podoficerów jak: Józef Adamski, Jan Reszke, Józef Heber, Edward Oszczepaliński, Jan Kejll, Stanisław Mostek i inni. Zadecydowało także ideowe zaangażowanie członków partii, w której szeregach tow. Szaburo jest od 1955 roku. Wszyscy oni pomimo początkowo wewnętrznych oporów, uznali sprawę przeniesienia za najzupełniej oczywistą. ppłk Z. MOLSKI Na placu ćwiczeń Drużyny kpr. Bogdana Mazurka i kpr. Edwarda Radzicha w momencie spieszania z transportera opancerzone go. (Fofo WAF — A. Łuszczewski) ’ CZESNIE 'ozpoczyna się na poligonie dzień szkoleniowy . . chemików Marynarki Wojennej. Dowódca pododdziału chemicznego to nasz stary znajomy. Jego nazwisko, wówczas przodującego podchorążego OSChem., juz figurowało w „Żołnierzu Wolności”. Obecnie jest przodującym dowódcą. Właśnie kapitan zapoznaje młodszych dowódców z zadaniem na dziś. Będą to ćwiczenia taktyczne. W parę minut później jego gazik ostro rwie do przodu, a za nim kolejno suną wozy bojowe. Za szybki wymarsz i sprawną pracę pojazdów kapitan otrzyma wkrótce ustną pochwałę od wyższego przełożonego. Jeszcze jedno odkryte wzniesienie i znów zanurzamy się to gęstwinę lasu Pięknie kwitną jesienne wrzosy. Zatrzymujemy się na polanie. Ale zanim zaczną się „prawdziwe” działania bojowe, kapitan chce raz jeszcze sprawdzić podstawowe umiejętności swoich chłopców. Zarządza w plutonach i drużynach konkursy sprawnościowe. Kto najszybciej założy odzież ochronną, który kierowca w krótszym czasie uruchomi samochodowe urządzenie do odkażania? A potem sprawdzanie masek przeciwgazowych w specjalnej komorze. Dowódca kompanii tóchodzi do komory pierwszy. Maski dobrze dopasowane, można ruszać dalej Oto wśród rzadkich sosen wije się błękitny dym. Alarm chemiczny Kolumna samochodów staje. Znów kadra i marynarze szybko ubierają odzież ochronną i zajmują miejsca przy swych instalacjach. Teren trzeba pokonywać z marszu. Samochody suną w mlecznej powłoce, jak duchy. Do przodu wysuwają się zwiadowcy. Teren może być skażony, a droga jeszcze daleka. Zwiadowcy stwierdzają skażenie drogi. Po usunięciu tej przeszkody trzeba urządzić piac zabiegów specjalnych, aby przeprowadzić dezaktywację ludzi i sprzętu. Wtem z głębi lasu rozlegają się strzały z broni maszynowej. Che-, micy zajmują natychmiast stanowiska obronne i odpierają atak „nieprzyjaciela”. A potem, znowu przystępują do czynności dezak Dziś na poligonie czynności trzy minuty. Po konkursie pokaz ubierania demonstruje dowódca plutonu. Czas bardzo dobry: półtorej minuty. A teraz konkurs na jak najszybsze uruchomienie zestawów samochodowych do odkażania Znów najlepszymi są zwiadowcy. Kapitan zarządza odprawę kadry. Omawia dostrzeżone usterki. Po krótkiej przerwie na papierosa ruszamy dalej. Od tej chwili obowiązuje alarm chemiczny. Okręt wśród... wrzosów tywacyjnych. Specjalne aparaty rozsiewają strumień pienistej cieczy. Dezaktywują się ludzie, samochody i broń. Praca przebiega bardzo sprawnie. ... Tematem drugiego dnia zajęć było wykrywanie skażeń promieniotwórczych oraz dezaktywacja ludzi i sprzętu. Jak zawsze, dzień rozpoczyna się w pododdziale od konkursów. Zajmuje to zaledwie kilka minut, ale chemicy, zwłaszcza młodzi, wiele na tym zyskują. Marynarze wykonują swoje czynności coraz sprawniej. Najszybciej ubiera odzież ochronną pewien pluton. To zwiadowcy. Najlepszy z nich st. mar Ireneusz Małomiejski był gotowy w ciągu minuty i pięćdziesięciu sekund. Norma przewiduje na te Wszyscy są ubrani w ochronną odzież. Plac szkolenia technicznego. Jego środkiem „płynie” okręt. Na tlę fioletu wrzosów wyraźnie widać stalowoszare burty, nadbudówki z masztem, działo na dziobie, rurę wyrzutni torpedowej i szyny wyrzutni rakietowej na rufie. „Okręt” zbudowali sami chemicy. Ta makieta może z powodzeniem zastąpić prawdziwy okręt podczas treningu z dezaktywacji i odkażania. Na pokład „okrętu” urchodzą najpierw zwiadowcy. Wkrótce wykrywają ogniska skażenia. W ruch idą hydranty instalacji odkażalniczych. Sprzęt „oczyszczają” szczotki, przez które także płynie odkażalnik podłączony cienkimi przewodami. „Okręt” wśród wrzosów zostaje dokładnie oczyszczony, środki promieniotwórcze zniszczone. Ale ćwiczenia trwają. Młodszy chorąży marynarki Adam Prusaczyk, ubiegłoroczny absolwent Szkoły Chorążych Wojsk Chemicznych, otrzymuje zadanie zorganizowania placu zabiegów sanitarnych. Pomaga mu dowódca kompanii, informując o właściwej organizacji pracy i dowodzenia. Wypróbują nowy system polegający na potokowym kierowaniu ludzi przez rozbieralnie do łaźni i do ubieralni. Ubrania ochronne marynarze wieszają na stojakach, które dyżurni przenoszą do dezaktywacji. Włączone zostaje uniwersalne urządzenie do trzepania mundurów i innego oporządzenia. Kilka minut prżerwy. Marynarze z ulgą zdejmują mokre mundury W słońcu, pod gumową powloką maski i odzieży ochronnej pocili się solidnie. Teraz kąpią się w ciepłej wodzie płynącej z instalacji ogrzewczej i znów wracają do swych wozów. Ale to jeszcze nie koniec zajęć. Teraz kolumna udaje się w rejon jeziora, gdzie zwiadowcy wybrali punkt dezaktywacji sprzętu. Strumienie czystej U'Ody zmyją z wozóiu kurz i pył „promieniotwórczy”. A potem, to już naprawdę odbój. kmdr ppor. ST. DZIERŻAK