Zycie Warszawy, październik 1969 (XXVI/234-260)

1969-10-10 / nr. 242

»nt 24* 10 PAŹDZIERNIKA 1969 R. i* ''!• Dobrosąsiedzkie stosunki Polski i NRÜ obejmują różne dziedziny. We Frankfurcie, w fabryce półprzewodników, wspólnie pracują mieszkańcy z obu brzegów Odry. Polscy pracownicy zdobywają tu nie tylko nowe kwalifikacje, ale również uczą się języka niemieckiego. Na zdjęciu: wspólna narada produkcyjna. (bj) Fot. CAF Gromadzki plan rozwoju turystyki Wsi spokojna, letniskowa! WOJCIECH DYMITROW JEDNA z gospodyń, wzorem miejskich lokali ,gastrono­micznych, założyła książkę skarg i zażaleń. Nie ma w niej jednak żadnych narze­kań, toteż może służyć za najlepsze referencje: ...„przez trzy tygodnie pobytu czuliśmy sie bardzo dobrze w tym gościnnym domu. Obiady smaczne, obfite i urozmaicone. Na uwagę zasługuje czystość Ja­dalni i całego obejścia” — pod tą opinią podpisało się pięcioro letników z Łodzi. „Serdeczne dzięki za pyszne dania, które jedliśmy z wielkim apetytem. Wszystkim znajomym będziemy polecać te stołówkę” — studenci UW. ...„od czterech lat przyjeżdżam latem do Lubrzy. Kuchnię p. Stecowej. ze świetnie przyrzą­dzanymi potrawami zaliczam do najlepszych, a pełnione przez jej córkę obowiązki kelnerki są na wyższym poziomie niż w niejed­nym miejskim lokalu” — T Dymkowska, Katowice. Jest w tej wsi 40 izb wy­najmowanych letnikom. Bez luksusów, ale czysto; choć wieś nie skanalizowana, wszę­dzie widać dbałość gospoda­rzy o porządek. W sezonie przebywa tu około setki let­ników. Niektóre rodziny go­tują same, większość jednak woli jadać w miejscowych stołówkach. We wsi nie ma gospody, ale wczasowicze nie nąrzeka­­ją, bo gospodarze prowadzą cztery stołówki prywatne. Po­za tym są dwa sklepy,, kiosk z gazetami i kawiarnia „Ru­chu”, ośrodek zdrowia, urząd pocztowy i pola namiotowe. Żadnych hałasów — podkreś­lają z satysfakcją wczasowi­cze, którzy w spokoju prag­nęli spędzić tu , swój urlop. Nad jeziorem urządzono ką­pielisko. Ratownik strzeże kil­ku kajaków i bezpieczeństwa na wodzie. * Wśród wysokich zaintereso­wanych czynników nie ma zgody, jak nazwać taką goś­cinną wieś, z której przyby­sze z miasta wywożą same przyjemne wspomnienia. Wszystkim jednak chodzi o jedno i to samo. O stworze­nie korzystnych warunków wypoczynku, o wykorzystanie olbrzymich rezerw bazy noc­legowej kryjących się pod strzecha czy też raczej pod dachówka, w tysiącach wsi i wielu miasteczkach, których walory naturalne i zagospo­darowanie pozwalają na przyjmowanie gości. To prayvda. sprawa wcale nie jest nowa, choć dopiero w ostatnich latach nabrała wagi. Już przed wojną dzia­łało na tym polu Towarzy­stwo Urlopów Robotniczych, organizując tani dwutygod­niowy wypoczynek dla kilku­dziesięciu tys. robotników i ich rodzin. Podobna działal­ność prowadziła spółdzielnia „Gromada”. Do te^o nawią­zują biura podróży wynajmu­jąc wczasowiczom kwatery prywatne pod nazwa „Wcza­sów pod gruszą”. Wszech­stronne opracowanie tego pro­blemu daje jednak dotychczas wymieniona wyżej uchwała prezydium PRN w Nowym Sączu w sprawie rozwoju wsi turystycznych. 500.000 miejsc Z niekompletnych statystyk wynika wzrost ruchu tury­stycznego tego lata o 20 proc. — a więc znów więcej niż przewidywano. Wszystkie do­my wczasowe, hotele i pen­sjonaty w lipcu i sierpniu pę­kały w szwach. Baza tury­styczna pozostaje coraz dalej w tyle za dynamicznie rozwi­jającą się turystyka. Rosną potrzeby i wymagania — ma­leją możliwości. W przyszłej pięciolatce na inwestycje związane z wypoczynkiem, turystyką i sportem przezna­cza się nawet mniej niż w latach 1966—70. W tej sytua­cji sięgnięcie do olbrzymiej rezerwy, jaką przy niewiel­kim nakładzie środków moż­na stworzyć w trzeciej części wsi polskiej, jest konieczno­ścią. Według obliczeń Komi­sji Planowania można w ten sposób uzyskać co najmniej pół miliona miejsc noclego­wych, zakładając, że z 40 ty­sięcy wsi trzecia część ma odpowiednie warunki do przyjmowania gości. Niech każda dysponuje tylko 40 miejscami, otrzymamy w ska­li ogólnokrajowej pół miliona łóżek dla wczasowiczów. Oczywiście realizacja tego programu, uruchomienie tych gigantycznych rezerw jest niemożliwe bez inicjatywy rolników i bez współdziała­nia wszystkich działających na wsi organizacji. Nowosądecko gościnność Natura obdarzyła ten po­wiat pięknym krajobrazem i kiepską ziemią, toteż już przed wojną sezonowi przy­bysze. z miasta byli. tam rpile Widziani. Dochód czerpany z turystyki stanowi z roku na rók coraz poważniejszą pozy­cję w nowosądeckim budże­cie. W rr u ubiegłym prze­bywało tu około 850 tys. osób, a więc na każda zagrodę wy­padało po 2—3 letników. Dwa lata temu Prezydium PRN podjęło historyczną uchwałę skierowaną do mie­szkańców 6 gromad oraz dwóch miasteczek Grybowa i Starego Sącza. Pozostałe miej­scowości w powiecie, aczkol­wiek nie posiadają wszystkich określonych regulaminem wa­runków do miana „wsi tury­stycznej”, realizują również ten program na własną rękę. Ośmiu nowosądeckim miej­scowościom letniskowym za­pewniono pierwszeństwo w rozdziale środków i pomocv. W realizacji tego programu zainteresowane iest całe miej­scowe społeczeństwo. Najlep­sza bowiem propaganda wsi turystycznych sa tu rosnące z roku na rok dochody lud­ności. W ubieglvm roku tylko jeden z ośrodków, dysponują­cy raptem 300 kwaterami wy­płacił gospodarzom za nocle­gi i wyżywienie ponad 800 tvs. zł. A przecież wszystkich (DOKOŃCZENIE NA STR. 4) W ZYCIE WARSZAWY Gdzie są zjednoczenia? ## Jeszcze poczekajmy, jeszcze się nie spieszmy..ii ANDRZEJ BOBER A D chwili, gdy nowa stra­­tegia gospodarcza wyszła poza sferę koncepcji, wkra­czając w dziedzinę praktyki i codziennej rzeczywistości — wszyscy patrzą na przedsię­biorstwa. Tam bowiem odby­wa się pierwsza faza opra­cowywania planu rozwoju, na­szej gospodarki; trzymając się „założeń kierunkowych” fa­bryki tworzą własne projek­ty planów. One właśnie sta­ną się podstawą do przygo­towania przez centralne wła­dze gospodarki ostatecznego planu przyszłych zamierzeń. Stąd też powodzenie podjęte­go przedsięwzięcia zależy w olbrzymim stopniu od inicja­tywy, gospodarskiego rozsąd­ku i zaangażowania aktywu wszystkich ogniw naszej go­spodarki, przede wszystkim zaś — aktywu przedsiębiorstw. Siedzą więc zainteresowani to, co dzieje się teraz w fa­brykach. Jak sobie one ra­dzą z nie znaną im dotąd me­todologią opracowywania pla­nu, czy tradycyjny sposób myślenia nie przesłania treś­ci wynikających z aktualnej koncepcji rozwoju gospodar­czego, gdzie w pracy nad fabrycznym planem występu­ją trudności?... Dziesiątki setki podobnych pytań. I — i coraz częściej można już spo­tkać opinie, że przedsiębior­stwa w praktyce nie spro­stały w pełni radykalnemu zwrotowi w planowaniu, przy­najmniej w pierwszym okre­sie. Byłem ostatnio w kilku przedsiębiorstwach, nie po­wiem więc, by było właśnie odwrotnie. List Sekretariatu KC PZPR w sposób ostry i nie budzący wątpliwości wy­łożył na czym\ polegają sła­bości fabrycznych projektów planów. Tkwią one często w a­­sekuranctwie dyrekcji przed­siębiorstwa, w upatrywaniu rozwoju produkcji jedynie — czy przede wszystkim — w nowych inwestycjach, w nie­chęci przedsiębiorstw do „u­­jawniania” rezerw produk­cyjnych, w zlej---dyscyplinie pracy, itd., itd. Daleki byłbym jednak od wyrażania poglądu, że wszy­stkie powody, które niejedno­krotnie czynią z fabrycznego projektu planu niemożliwą do skonsumowania przez zjed­noczenia strawę — tkwią w przedsiębiorstwach. Stąd też, wyłamując się niejako mo­dzie „na przedsiębiorstwa”, chciałbym poświęcić kilka słów — zjednoczeniom Przykład pierwszy. Bydgo­ska Fabryka Kabli, jak wie­le innych w kraju, pracowała nad planami swojego rozwo­ju w 1970 r. i w latach naj­bliższej 5-latki. Ich efektem był najpierw plan na przy­szły rok, w którym poprawio­no — w pozytywnym sen­sie — niektóre wskaźniki przysłane ze zjednoczenia. Sporządzono także 3 wersje planu na lata 1971—1975. Ani jedna z nich nie przewiduje wzrostu zatrudnienia, dwie pierwsze opierają się przede wszystkim na poprawie orga­nizacji i wzroście wydajności pracy, trzecia — w poważ­nym stopniu na nowych in­westycjach. „Wybierzcie tę, która najlepiej odpowiada ogólnospołecznym interesom gospodarki, i tę będziemy realizować” powiedzieli w zjednoczeniu. Nie trzeba do­dawać, że za opracowanymi wariantami planu kryła się wielomiesięczna praca fabry­cznej załogi. Choć w „Kab­lu” przyłożono się uczciwie do opracowania planu, istnie­ją wątpliwości czy ten wy­siłek przyniesie procenty. W czym rzecz? co „Kabel” dziś jeszcze nie wie, będzie produkować za rok, czy nawet za kwartał. Tak się dotąd utarło, że biuro zbytu „Centrokabel” przyjmuje u od­biorców zamówienia na 120 dni przed początkiem kwartału, na­tomiast ów portfel zamówień „Centrokablu” trafia do fabryki niejednokrotnie nawet z począt­kiem kwartału. I zaczyna się heca: czy zdążą, skąd brać po­trzebne materiały, jak w takim ukropie myśleć o organizacji produkcji... Wszystko zaczyna być ,»na wczoraj”. Ale w „Kablu” ludzie myślą. Wystąpili więc swego czasu do swojego zjedno­czenia z uprzejmą prośbą: ustal­my rozsądną rejonizację naszej produkcji dla z góry określonych odbiorców, % którymi my bę­dziemy urzymywali ścisły kon­takt. Albo inaczej — niech „Cen­­trokabel” rozdysponuje pomię­dzy odbiorców talony na całość produkcji przemysłu kablowego, a fabryki będą zawierać z od­biorcami roczne umowy. W ten sposób skończy się w fabryce ta wieczna gonitwa za termina­mi, będzie można poważnie wy­­śleć o wydłużeniu serii, o obli­czonej na dłuższy okres organi­zacji produkcji. I, jak dotąd, cisza. Zjedno­czenie milczy. A w „Kablu” ludzie mówią: plan planem, ale co będziemy produkować? Przykład drugi: Zakłady Elektrod Węglowych w Ra­ciborzu mają — wg założeń kierunkowych przysłanych ze zjednoczenia — w 1975 r. osiągnąć produkcję wartości 480 min zł, natomiast wy­dajność pracy powinna się zwiększyć w ~ następnym 5- leciu o 3 proc. Do takich właśnie potrzeb „przymferza­­ho” się w raciborskich zakła­dach w czasie dyskusji nad projektem planu, obejmujące­go lata 1971—1975. I plan się wreszcie narodził. Nie wiem, jaka była nań reakcja w zjed­noczeniu, sądzę wszakże, że potraktowano. twórców planu jako ludzi o zbyt wybujałej fantazji. widywał Plan bowiem prze­produkcję wartości 600 min zł, zaś przyrost wy­dajności pracy — o ok. 20 proc. Co więcej, wszystko wskazywało, że plan ten jest realny! Ktoś zapyta: skąd ta­ka różnica między propozy­cją zakładów, a wytycznymi zjednoczenia? Po prostu stąd, że zjednoczenie nie uwzględ­niło w swoim rachunku po­ziomu produkcji fabryki w końcu 1970 r. Opracowywując wytyczne zjednoczenie zapom­niało, że w przyszłym roku zakład własnymi środkami zadba o intensyfikację • pro­dukcji wyrobów grafityzowa­­nych. Stąd też punktem wyjś­cia do opracowania planu przez zakład była produkcja z końca 1970 r., dla zjednocze­nia natomiast — z końca 1969 r. Pomyłka w rachun­ku? Nie sądzę, by tak właś­nie, łagodnie, można okreś­lić wiedzę zjednoczenia o podległym mu przedsiębior­stwie. Przykład trzeci: Trzy naj­ważniejsze, nowoczesne f s­­bryki Bydgoszczy — „Eltra”, „Telfa” i „Belma” — szukały wszelkich możliwych źródeł najpełniejszego wykorzystania posiadanych mocy produkcyj­nych. Doszły do wniosku, że jedną z takich możliwości jest specjalizacja zakładu, o­­parta o „oczyszczenie” profilu produkcyjnego z różnych za­dań ubocznych. Tego rodzaju rozumowanie nie pozbawione było racji, gdyż wszystkie 3 fabryki — to nowoczesne przedsiębiorstwa, o unikal­nych często maszynach, do­skonałych fachowcach. Takie właśnie zakłady przeznaczone są do produkcji skomplikowa­nego sprzętu elektronicznego, nie zaś do wytwarzania... su­szarek do włosów, jak miało to do niedawna miejsce w „Eltrze”. Tak więc te właś­nie tendencje zawarte były w opracowanych przez za­kłady wersjach planu 5-let­­niego. Choć zyskały sobie one także i KW PZPR w Byd­goszczy — zjednoczenia czę­sto nie podejmują nawet dy­skusji nad podobnymi postu­latami Rozumiem doskonale, łe nie można pewnego pięknego dnia zaprzestać produkcji wyrobów poszukiwanych na rynku, by w ten sposób umożliwić „Telfie” skoncentrowanie wysiłku na apa­raturze teletechnicznej, jednakże są chyba jakieś możliwości „od­ciążenia” nowoczesnego zakładu od zajmowania się produkcją, która nie „leży w gestii” pra­cujących tu urządzeń, ani am­bicji ludzi. Nawet zaś, gdy moż­liwości takie są ograniczone — warto to w sposób zwięzły i o­­stateczny powiedzieć załodze fa­bryki. 5ł Tak, sporo mankamentów fabrycznych projektów pla­nów tkwi w samych przedsię­biorstwach. Jest jednak chy­ba błędem kierować krytycz­ne spojrzenia wyłącznie w ich kierunlcu. Ostatecznie wie­le jest kłopotów, wobec któ­rych fabryki są bezsilne, ot choćby wciąż aktualna koope­racja, dostawy maszyn, urzą­dzeń i materiałów, realizacja zakładowych inwestycji ' dziesiątki innych. Wiele z nich — choć nie wszystkie — mogłaby załat­wić właściwa współpraca mię­dzy zjednoczeniem, a przed­siębiorstwem. Ten „styk” bu­dził w przeszłości wiele nie­porozumień, stwarza je i dziś. Aktualnym, krańcowym może ich wyrazem, są słowa usły­szane w pewnym zjednocze­niu: „teraz niech martwi się fabryka, my się z nią ani kłócić, ani targować nie bę­dziemy. Jak przyślą nam do­bry plan — akceptujemy, jeśli zły — powiemy „nie“! Oczywiście, można i w ten sposób.. Tylko — po co? Nie bezduszność przecież, nie obo­jętność, nie biurokratyczny formalizm powinien cecho­wać wzajemne stosunki. Trud­no w ekonomii odwoływać się do humanitarnych haseł, decyduje w niej przecież ra­chunek ekonomiczny. Ale ten­że właśnie rachunek służyć powinien także obliczaniu wymiernych strat, jakie wy­nikają z obojętnego jeszcze często spojrzenia na kłopoty przedsiębiorstw. W końcu zaś wszystkim, w tym także fa­brykom i zjednoczeniom, po­winno zależeć na szybkim skrojeniu planu rozwoju go­spodarki, odpowiadającego naszym możliwościom i na­i szym aspiracjom, ________________________Str. 9 / naimicifnt. AUGUST GRODZICKI AKTOR CZY REŻYSER? P O urlopie wracam do roz­mów z Czytelnikami w fe­lietonach teatralnych. Przez ten czas nazbierało się trochę korespondencji. Bardzo to przyjemny objaw. Świadczy, że jest jednak grono ludzi żywo przywiązanych do tea­tru i gotowych kłócić się o jego spraioy. Piszę: trochę, bo liczba tych listów jest sto­sunkowo nikła w porównaniu np. z lawiną jaką wywołuje niekiedy jakieś przedstawienie telewizyjne lub kontrowersyj­na recenzja o nim. Oczy­wiście, to rzecz zupełnie zro­zumiała, jeżeli się zważy za­sięg teatru i zasięg telewizji. I właśnie w związku z tym otrzymałem list anonimowy polemizujący z moim ostat­nim felietonem na temat naj­większych sukcesów frekwen­­cyjnych w teatrach warszaw­skich w ubiegłym sezonie, sukcesów, o których mieli za­decydować pewni aktorzy. Czytelnik ów twierdzi, że na Musseta w teatrze na Czackie­go publiczność chodziła prze­de wszystkim ze względu na Mikołajską i Łapickiego, któ­rzy byli znakomici i że mnie popsuł się smak artystyczny, skoro wymieniłem tylko Połę Raksę. Ależ tak — zgadzam się z tą opinią (o Mikołajskiej i Łapickim a nie o smaku) w zupełności. Byli wspaniali, o całe niebo najlepsi w tym przedstawieniu ale wnioski wyciągnąłem przez analogię do wszystkich innych bestsel­lerów teatralnych, w których magnesem dla publiczności stali się aktorzy w teatrze ra­czej średniej klasy, za to ogro­mnie popularni w filmie czy telewizji. Tyle dla wyjaśnie­nia. Ten sam Czytelnik, napisał także, że publiczność chodzi do teatru przede wszystkim na aktorów i na sztukę, a po­tem dopiero na reżysera i sce­nografa. Zapewne 'w tym stwierdzeniu jest dużo słusz­ności. Teatr jest jedyną sztu­ką, która wyraża się poprzez żywego człowieka — aktora. Aktor jest więc tu najbardziej bezpośrednim łącznikiem z pu­blicznością. Tekst sztuki zaś decyduje w duże) mierze o zainteresowaniu, jakie może budzić przedstawienie. Tak, ale... Pamiętamy przecież przedstawienia — i to wcale liczne — w których występo­wali znakomici i ulubieni przez publiczność aktorzy, a które były zdecydowanie nie­udane i zionęły nudą. 1 od­wrotnie niektóre przedstawie­nia bez żadnych gwiazd aktor­skich odznaczały się dużymi wartościami. Co do sztuk zaś, to czyż nie bywało, że najcu­downiejszy tekst dramatyczny stawał się na scenie niemiło­sierną piłą. Sytuacja odwrot­na; słaby tekst zamienia się w interesujące przedstawienie jest już rzadsza, ale i ona zda­rza się niejednokrotnie. Wnio­ski z tego płynące? Nie tylko aktor i sztuka decydują. Cho­ciaż „na reżysera nie chodzi się do teatru", od niego prze­cież zależy bardzo wiele. Od jego umiejętności prowadzenia aktorów. Od tego czy bardzo łub niebardzo dobrą sztukę zamieni w piękne przedstawie­nie, czy też zepsuje ją całko­wicie. Im mniej się widzi re­żysera w spektaklu tym lepie), ale tym większy jest wkład jego pracy zauważalny dla przeciętnego widza tylko po­średnio w ogólnym efekcie. Na poparcie tej roli, jaką dzisiaj odgrywa reżyser — za­równo w dobrym jak i złym, zarówno w wartościach, jakie wnosi, jak i szkodach, jakie może wyrządzić — trzeba by przypomnieć dzieje teatru eu­ropejskiego z ostatniego pół­wiecza. Nie tu miejsce na to. Nieraz też słyszy się — zwła­szcza z kół aktorskich — za­rzuty pod adresem recenzen­tów, że piszą o najróżniej­szych sprawach, ale najmniej o aktorach. Że krytyka się pod tym względem wyraźnie zmie­niła w porównaniu z dawniej­szymi czasami. To nie krytyka się zmieniła, czy też nie tylko ona. Zmienił się teatr. Istot­nie w dawnych czasach, w dziewiętnastym wieku ukazy­wały się w tasiemcowych re­cenzjach (dużo wtedy miejsca oddawano recenzentom teatral nym w dziennikach) bardzo obszerne i szczegółowe opisy ról i aktorów. Ale to się zmie­niło (także wielkość miejsca przeznaczonego na recenzje w gazecie, to jednak z innych przyczyn), w miarę jak poję-„Specjalne prawa do ciąg­nień“ — mówią dalej ich prze­ciwnicy — nie zmienią po­nadto ani na jotę znaczenia złota. Uchodzi dziś za dowód inteligencji, postępowości nowoczesności traktować zło­i to, jako przestarzały anachro­nizm. Ale jak wytłumaczyć, że tak wielu ludzi — co przy­pomina np. amerykański dwutygodnik „The magazine of Wall Street and business analyst” — łącznie z rada­mi nadzorczymi centralnych banków i rządami, ceni złoto i pożąda go? Wartość złota i polega na jego uniwersalności odporności na polityczne wpływy. I nic nie zdoła go zastąpić. Można zresztą wyobrazić sobie, bez obawy popełnienia błędu, jak potoczą się spra­wy, gdy SDR zostaną urucho­mione. Przypuśćmy, że Wiel­cia reżyserii czy inscenizacji zaczęły odgrywać coraz więk­szą, nieraz decydującą rolę. Oczywiście, nie jest to zjawi­sko specjalnie polskie ale ogólnoświatowe. Inna sprawa — ale wiążąca się z tym zagadnieniem — to granice ingerencji reżysera za­równo w stosunku do autora jak i do aktora. Na ten te­mat w kołach zainteresowa­nych toczą się żywe dyskusje, a niejedno przedstawienie bu­dzi pod tym względem mniej lub bardziej uzasadnione wąt­pliwości wśród widzów i mi­łośników teatru. Wybrzydza­nie się zaś na reżyserię w ogóle, dlatego że nieraz zda­rzają się jej przerosty i nie­­doważone dziwaczenia, nie miałoby sensu tak samo, jak potępianie sztuki aktorskiej dlatego, że grają też aktorzy źli i nieudolni. Z tym wszystkim zastana wianie się, kto jest ważniej­szy w teatrze: aktor czy reży­ser? — to sprawa przypominająca znany jałowa, dyle­mat: czy myć ręce czy zęby? W gruncie rzeczy do teatru chodzimy nie na aktora i nie na reżysera ale na przedsta­wienie, które jest — czy też powinno Jjiyć — harmonijną całością różnych czynników, składających się na to, co na­zywamy pojęciem teatru. Na gospodarczej mapie Nowe sztony do pokera ZYGMUNT SZYMAŃSKI Rzadko zdarza się w świę­cie, zwłaszcza zaś w świecie kapitalistycznm, aby ktoś coś dostał za darmo- Tymczasem, w ubiegły piątek, Międzyna­rodowy Fundusz Monetarny na swoim dorocznym zebra­niu w Waszyngtonie, uczynił podarunek wszystkim swoim członkom, nie żądając od nich nic w zamian. Chodzi oczy­wiście o „specjalne prawa do ciągnień’’ (angielski akronim — SDR), których mechanizm naszkicowaliśmy w poprzed­nim artykule (p. „Życie” z 9 bm.) Zwolennicy SDR utrzymu­ją, że zastrzyk 9,5 miliarda dolarów (tyle wynieść mają „specjalne prawa" w ciągu nadchodzących 3 lat) zaspo­koi potrzeby rosnącej wymia­ny międzynarodowej, cierpią­cej na brak środków płyn­nych. Absurd! — wołają przeciwnicy SDR. O jakimże braku może tu być mowa, skoro właśnie nadmiar pieniądza wszelkiego rodzaju grozi dziś światu! Czyż nie temu nadmiarowi przypisać należy właśnie czyhającą za progiem inflację? Z jednej strony wszystkie czołowe po­tęgi kapitalistycznego świata podejmują (mniej czy bardziej udolnie) walkę z tym nadmia­rem, wprowadzając drakoń­skie restrykcje kredytowe, a z drugiej postanawiają stwo­rzyć nowe zasoby pieniądza! Jedyne co może z tego wynik­nąć, to pogłębienie się infla­cyjnego trendu. pi To nie świat jako całość cier­na brak środków płynnych, tylko niektóre państwa, zwłasz­cza Wielka Brytania, Francja, a głównie Stany Zjednoczone, które z kraju — wierzyciela (w 1944 r.) przekształciły się w kraj dłuż­­niczy. Ich zasoby złota spadły do 11 miliardów dolarów i gdyby Stany zjednoczone, jak zobowią­zały się kiedyś do tego uroczy­ście, miały wymienić wszystkie przedstawione im przez Inne pań­stwa dolary na szlachetny kru­szec, to mimo całej swojej po­tęgi, musiałyby ogłosić bankruc­o. Przez długi czas drukowały bezkarnie dolary, wydając je w świecie na różne cele (nie na koń­cu — zbrojeniowe); krąży ich dzisiaj poza granicami Ameryki ponad 30 miliardów. Co znaczą wobec tej sumy zapasy złota w Fort Knox? Problem braku międzynarodo­wych środków płynnych został po prostu wymyślony przez za­dłużone kraje. Chodziło o znale­zienie sposobu, który pozwoliłby im wyrównać Ich def.cyt. Kiedy Francja, przed 1968 r. miała du­że rezerwy, pomstowała ustami swoich przywódców przeciwko „papierowemu zlotu“; dzisiaj, gdy jej kasy świecą pustkami, dołącza się, z niewielkimi zastrzeżeniami, do jego zwolenników.., ka Brytania, co jest jej udzia­łem od kilku lat, będzie mu­siała sprostać kolejnemu „na­ciskowi na. funta”-- Oczywiście skorzysta przede wszyst­kim z przyznanych jej SDR, których wartość w normal­nych obrotach handlowych 'jest żadna, dopiero w następ­nej kolejności sięgnie po re­zerwy walutowe, a już w zu­pełnej ostateczności — po swoje złoto. Niewiele praw ekonomicznych ma uniwersalny charakter. Ale na pewno należy do nich prąwo Greshaina, wcdiug którego zty pieniądz wypiera dobry. I okaże się niezawodnie, że zioto jest lep­szym „pieniądzem“ niż SDR. Gdyby jeszcze owe „spe­cjalne prawa“, te nowiutkie sztony w międzynarodowym pokerze, rozdzielone zostały sprawiedliwie między wszyst­kich członków MFM! Ale za­leżą one przecież od kwot po­szczególnych państw. Kwota Stanów Zjednoczonych wy­nosi ponad 5 miliardów do­larów, a . ponieważ SDR ma­ją stanowić 17,5 procentu tej kwoty — Ameryce przyznane zostanie w 1970 r. w postaci „uprawnień specjalnych” oko­ło 850 milionów dolarów. Ale kwota na przykład Dahomeju w MFM wynosi 9 milionów, czyli, że otrzyma ona niespeł­na 1,6 miliona dolarów. Kto ośmieli się twierdzić, że — jak wynika z rachunku — po­trzeby Dahomeju są ponad 500 razy mniejsze od po­trzeb Stanów Zjednoczo­nych? Publicysta „International Herald Tribune” (w numerze z 4 bm.) obliczył, że z 3,5 miliarda dola­rów, jakie w postaci SDR mają być stworzone w I9T0 r., 2,1 mi­liarda przypadnie 10 najbogat­szym państwom kapitalistycznym (są to Stany Zjednoczone, Kana­da, Japonia, Szwecja, Wielka Bry­tania, NRF, Francja, Holandia, Wiochy i Belgia). Pozostałe wy­soko rozwinięte kraje kapitalistycz­ne otrzymają około 500 milio­nów. Czyli, że dla wszystkich po­zostałych członków MFM nie zo­stanie nawet 1 miliard dolarów; z czego poniżej 400 milionów dla całej Azji (poza Japonią), 60 mi­lionów dla Afryki (poza Repu­bliką Poludniowo-Afrykańską), około 325 milionów dla Ameryki Łacińskiej i około 110 milionów dla państw Bliskiego Wschodu, Czy można — w świetle tych danych Trzeciego — dziwić się, że kraje Świata wypowiedziały pod adresem potęg kapitalistycz­nych niejedno gorzkie słowo w czasie waszyngtońskiego spotka­nia przedstawicieli Funduszu? czy można, pamiętając o rosnącej I rozpiętości między krajami wy­soko rozwiniętymi a państwami gospodarczo zacofanymi, mówić o „demokracji walutowej” i osłabieniu wpływów Stanów Zjed­o noczonych na słabszych partne­rów? Z tego, co napisaliśmy wy­żej wynika, że wprowadzenie „specjalnych praw do ciąg­nień" powinno było napotkać opór z rozmaitych stron. Dla­czego jednak w końcu człon­kowie MFM zdecydowali sie na zaakceptowanie SDR? Otóż po pierwsze, bogate kraje — z powodu swoich wysokich kwot — mają wię­kszy wpływ na decyzje MFM niż kraje ubogie. Los chce, że najważniejsze z tych pier­wszych mają poważne defi­cyty i są żywo zainteresowa­ne we wprowadzeniu SDR. Mogły też przeprowadzić swo­je zamiary stosunkowo gład­ko. Po wtóre, wprowadzenie SDR daje przecież również jakieś korzyści ubogim krajom. Są to wprawdzie okruchy z pańskiego stołu, ale lepsze to niż nic. I wreszcie po trzecie, na­leży pamiętać, że SDR pozwo­lą odetchnąć zadłużonym po­tęgom świata kapitalistyczne­go, których waluty są — czy to się komu podoba czy nie — najważniejszym środkiem płatniczym w rozliczeniach międzynarodowych. Dotyczy to zwłaszcza Stanów Zjedno­czonych i dolara. Przeciwnicy „specjalnych praw”, jak np. francuski ekonomista Rueff, wzywają do oparcia sy­stemu walutowego na zlocie, za­lecając jego znaczną (nawet 100- procentową) rewaluację. Ale, na­wet jeżeli na długą metę, takie rozwiązanie byłoby błogosławione (co, mówiąc nawiasem, też nie jest pewne), to w najbliższej przyszłości wywołałoby dramaty­czne perturbacje, których nikt sobie nie życzy. Zresztą któż dzi­siaj myśli na długą metę“? Nie wiadomo dlaczego uwa­żamy ludzi decydujących o losach poszczególnych kra­jów, czy nawet całego świa­ta, za zupełnie odmiennych od każdego z nas. A przecież tak jak my, wolą często mieć do czynienia ze znanymi już sobie kłopotami niż z kłopota­mi, których charakteru i roz­miarów nie są w stanie prze­widzieć.

Next