Zycie Warszawy, październik 1969 (XXVI/234-260)
1969-10-10 / nr. 242
»nt 24* 10 PAŹDZIERNIKA 1969 R. i* ''!• Dobrosąsiedzkie stosunki Polski i NRÜ obejmują różne dziedziny. We Frankfurcie, w fabryce półprzewodników, wspólnie pracują mieszkańcy z obu brzegów Odry. Polscy pracownicy zdobywają tu nie tylko nowe kwalifikacje, ale również uczą się języka niemieckiego. Na zdjęciu: wspólna narada produkcyjna. (bj) Fot. CAF Gromadzki plan rozwoju turystyki Wsi spokojna, letniskowa! WOJCIECH DYMITROW JEDNA z gospodyń, wzorem miejskich lokali ,gastronomicznych, założyła książkę skarg i zażaleń. Nie ma w niej jednak żadnych narzekań, toteż może służyć za najlepsze referencje: ...„przez trzy tygodnie pobytu czuliśmy sie bardzo dobrze w tym gościnnym domu. Obiady smaczne, obfite i urozmaicone. Na uwagę zasługuje czystość Jadalni i całego obejścia” — pod tą opinią podpisało się pięcioro letników z Łodzi. „Serdeczne dzięki za pyszne dania, które jedliśmy z wielkim apetytem. Wszystkim znajomym będziemy polecać te stołówkę” — studenci UW. ...„od czterech lat przyjeżdżam latem do Lubrzy. Kuchnię p. Stecowej. ze świetnie przyrządzanymi potrawami zaliczam do najlepszych, a pełnione przez jej córkę obowiązki kelnerki są na wyższym poziomie niż w niejednym miejskim lokalu” — T Dymkowska, Katowice. Jest w tej wsi 40 izb wynajmowanych letnikom. Bez luksusów, ale czysto; choć wieś nie skanalizowana, wszędzie widać dbałość gospodarzy o porządek. W sezonie przebywa tu około setki letników. Niektóre rodziny gotują same, większość jednak woli jadać w miejscowych stołówkach. We wsi nie ma gospody, ale wczasowicze nie nąrzekają, bo gospodarze prowadzą cztery stołówki prywatne. Poza tym są dwa sklepy,, kiosk z gazetami i kawiarnia „Ruchu”, ośrodek zdrowia, urząd pocztowy i pola namiotowe. Żadnych hałasów — podkreślają z satysfakcją wczasowicze, którzy w spokoju pragnęli spędzić tu , swój urlop. Nad jeziorem urządzono kąpielisko. Ratownik strzeże kilku kajaków i bezpieczeństwa na wodzie. * Wśród wysokich zainteresowanych czynników nie ma zgody, jak nazwać taką gościnną wieś, z której przybysze z miasta wywożą same przyjemne wspomnienia. Wszystkim jednak chodzi o jedno i to samo. O stworzenie korzystnych warunków wypoczynku, o wykorzystanie olbrzymich rezerw bazy noclegowej kryjących się pod strzecha czy też raczej pod dachówka, w tysiącach wsi i wielu miasteczkach, których walory naturalne i zagospodarowanie pozwalają na przyjmowanie gości. To prayvda. sprawa wcale nie jest nowa, choć dopiero w ostatnich latach nabrała wagi. Już przed wojną działało na tym polu Towarzystwo Urlopów Robotniczych, organizując tani dwutygodniowy wypoczynek dla kilkudziesięciu tys. robotników i ich rodzin. Podobna działalność prowadziła spółdzielnia „Gromada”. Do te^o nawiązują biura podróży wynajmując wczasowiczom kwatery prywatne pod nazwa „Wczasów pod gruszą”. Wszechstronne opracowanie tego problemu daje jednak dotychczas wymieniona wyżej uchwała prezydium PRN w Nowym Sączu w sprawie rozwoju wsi turystycznych. 500.000 miejsc Z niekompletnych statystyk wynika wzrost ruchu turystycznego tego lata o 20 proc. — a więc znów więcej niż przewidywano. Wszystkie domy wczasowe, hotele i pensjonaty w lipcu i sierpniu pękały w szwach. Baza turystyczna pozostaje coraz dalej w tyle za dynamicznie rozwijającą się turystyka. Rosną potrzeby i wymagania — maleją możliwości. W przyszłej pięciolatce na inwestycje związane z wypoczynkiem, turystyką i sportem przeznacza się nawet mniej niż w latach 1966—70. W tej sytuacji sięgnięcie do olbrzymiej rezerwy, jaką przy niewielkim nakładzie środków można stworzyć w trzeciej części wsi polskiej, jest koniecznością. Według obliczeń Komisji Planowania można w ten sposób uzyskać co najmniej pół miliona miejsc noclegowych, zakładając, że z 40 tysięcy wsi trzecia część ma odpowiednie warunki do przyjmowania gości. Niech każda dysponuje tylko 40 miejscami, otrzymamy w skali ogólnokrajowej pół miliona łóżek dla wczasowiczów. Oczywiście realizacja tego programu, uruchomienie tych gigantycznych rezerw jest niemożliwe bez inicjatywy rolników i bez współdziałania wszystkich działających na wsi organizacji. Nowosądecko gościnność Natura obdarzyła ten powiat pięknym krajobrazem i kiepską ziemią, toteż już przed wojną sezonowi przybysze. z miasta byli. tam rpile Widziani. Dochód czerpany z turystyki stanowi z roku na rók coraz poważniejszą pozycję w nowosądeckim budżecie. W rr u ubiegłym przebywało tu około 850 tys. osób, a więc na każda zagrodę wypadało po 2—3 letników. Dwa lata temu Prezydium PRN podjęło historyczną uchwałę skierowaną do mieszkańców 6 gromad oraz dwóch miasteczek Grybowa i Starego Sącza. Pozostałe miejscowości w powiecie, aczkolwiek nie posiadają wszystkich określonych regulaminem warunków do miana „wsi turystycznej”, realizują również ten program na własną rękę. Ośmiu nowosądeckim miejscowościom letniskowym zapewniono pierwszeństwo w rozdziale środków i pomocv. W realizacji tego programu zainteresowane iest całe miejscowe społeczeństwo. Najlepsza bowiem propaganda wsi turystycznych sa tu rosnące z roku na rok dochody ludności. W ubieglvm roku tylko jeden z ośrodków, dysponujący raptem 300 kwaterami wypłacił gospodarzom za noclegi i wyżywienie ponad 800 tvs. zł. A przecież wszystkich (DOKOŃCZENIE NA STR. 4) W ZYCIE WARSZAWY Gdzie są zjednoczenia? ## Jeszcze poczekajmy, jeszcze się nie spieszmy..ii ANDRZEJ BOBER A D chwili, gdy nowa strategia gospodarcza wyszła poza sferę koncepcji, wkraczając w dziedzinę praktyki i codziennej rzeczywistości — wszyscy patrzą na przedsiębiorstwa. Tam bowiem odbywa się pierwsza faza opracowywania planu rozwoju, naszej gospodarki; trzymając się „założeń kierunkowych” fabryki tworzą własne projekty planów. One właśnie staną się podstawą do przygotowania przez centralne władze gospodarki ostatecznego planu przyszłych zamierzeń. Stąd też powodzenie podjętego przedsięwzięcia zależy w olbrzymim stopniu od inicjatywy, gospodarskiego rozsądku i zaangażowania aktywu wszystkich ogniw naszej gospodarki, przede wszystkim zaś — aktywu przedsiębiorstw. Siedzą więc zainteresowani to, co dzieje się teraz w fabrykach. Jak sobie one radzą z nie znaną im dotąd metodologią opracowywania planu, czy tradycyjny sposób myślenia nie przesłania treści wynikających z aktualnej koncepcji rozwoju gospodarczego, gdzie w pracy nad fabrycznym planem występują trudności?... Dziesiątki setki podobnych pytań. I — i coraz częściej można już spotkać opinie, że przedsiębiorstwa w praktyce nie sprostały w pełni radykalnemu zwrotowi w planowaniu, przynajmniej w pierwszym okresie. Byłem ostatnio w kilku przedsiębiorstwach, nie powiem więc, by było właśnie odwrotnie. List Sekretariatu KC PZPR w sposób ostry i nie budzący wątpliwości wyłożył na czym\ polegają słabości fabrycznych projektów planów. Tkwią one często w asekuranctwie dyrekcji przedsiębiorstwa, w upatrywaniu rozwoju produkcji jedynie — czy przede wszystkim — w nowych inwestycjach, w niechęci przedsiębiorstw do „ujawniania” rezerw produkcyjnych, w zlej---dyscyplinie pracy, itd., itd. Daleki byłbym jednak od wyrażania poglądu, że wszystkie powody, które niejednokrotnie czynią z fabrycznego projektu planu niemożliwą do skonsumowania przez zjednoczenia strawę — tkwią w przedsiębiorstwach. Stąd też, wyłamując się niejako modzie „na przedsiębiorstwa”, chciałbym poświęcić kilka słów — zjednoczeniom Przykład pierwszy. Bydgoska Fabryka Kabli, jak wiele innych w kraju, pracowała nad planami swojego rozwoju w 1970 r. i w latach najbliższej 5-latki. Ich efektem był najpierw plan na przyszły rok, w którym poprawiono — w pozytywnym sensie — niektóre wskaźniki przysłane ze zjednoczenia. Sporządzono także 3 wersje planu na lata 1971—1975. Ani jedna z nich nie przewiduje wzrostu zatrudnienia, dwie pierwsze opierają się przede wszystkim na poprawie organizacji i wzroście wydajności pracy, trzecia — w poważnym stopniu na nowych inwestycjach. „Wybierzcie tę, która najlepiej odpowiada ogólnospołecznym interesom gospodarki, i tę będziemy realizować” powiedzieli w zjednoczeniu. Nie trzeba dodawać, że za opracowanymi wariantami planu kryła się wielomiesięczna praca fabrycznej załogi. Choć w „Kablu” przyłożono się uczciwie do opracowania planu, istnieją wątpliwości czy ten wysiłek przyniesie procenty. W czym rzecz? co „Kabel” dziś jeszcze nie wie, będzie produkować za rok, czy nawet za kwartał. Tak się dotąd utarło, że biuro zbytu „Centrokabel” przyjmuje u odbiorców zamówienia na 120 dni przed początkiem kwartału, natomiast ów portfel zamówień „Centrokablu” trafia do fabryki niejednokrotnie nawet z początkiem kwartału. I zaczyna się heca: czy zdążą, skąd brać potrzebne materiały, jak w takim ukropie myśleć o organizacji produkcji... Wszystko zaczyna być ,»na wczoraj”. Ale w „Kablu” ludzie myślą. Wystąpili więc swego czasu do swojego zjednoczenia z uprzejmą prośbą: ustalmy rozsądną rejonizację naszej produkcji dla z góry określonych odbiorców, % którymi my będziemy urzymywali ścisły kontakt. Albo inaczej — niech „Centrokabel” rozdysponuje pomiędzy odbiorców talony na całość produkcji przemysłu kablowego, a fabryki będą zawierać z odbiorcami roczne umowy. W ten sposób skończy się w fabryce ta wieczna gonitwa za terminami, będzie można poważnie wyśleć o wydłużeniu serii, o obliczonej na dłuższy okres organizacji produkcji. I, jak dotąd, cisza. Zjednoczenie milczy. A w „Kablu” ludzie mówią: plan planem, ale co będziemy produkować? Przykład drugi: Zakłady Elektrod Węglowych w Raciborzu mają — wg założeń kierunkowych przysłanych ze zjednoczenia — w 1975 r. osiągnąć produkcję wartości 480 min zł, natomiast wydajność pracy powinna się zwiększyć w ~ następnym 5- leciu o 3 proc. Do takich właśnie potrzeb „przymferzaho” się w raciborskich zakładach w czasie dyskusji nad projektem planu, obejmującego lata 1971—1975. I plan się wreszcie narodził. Nie wiem, jaka była nań reakcja w zjednoczeniu, sądzę wszakże, że potraktowano. twórców planu jako ludzi o zbyt wybujałej fantazji. widywał Plan bowiem przeprodukcję wartości 600 min zł, zaś przyrost wydajności pracy — o ok. 20 proc. Co więcej, wszystko wskazywało, że plan ten jest realny! Ktoś zapyta: skąd taka różnica między propozycją zakładów, a wytycznymi zjednoczenia? Po prostu stąd, że zjednoczenie nie uwzględniło w swoim rachunku poziomu produkcji fabryki w końcu 1970 r. Opracowywując wytyczne zjednoczenie zapomniało, że w przyszłym roku zakład własnymi środkami zadba o intensyfikację • produkcji wyrobów grafityzowanych. Stąd też punktem wyjścia do opracowania planu przez zakład była produkcja z końca 1970 r., dla zjednoczenia natomiast — z końca 1969 r. Pomyłka w rachunku? Nie sądzę, by tak właśnie, łagodnie, można określić wiedzę zjednoczenia o podległym mu przedsiębiorstwie. Przykład trzeci: Trzy najważniejsze, nowoczesne f sbryki Bydgoszczy — „Eltra”, „Telfa” i „Belma” — szukały wszelkich możliwych źródeł najpełniejszego wykorzystania posiadanych mocy produkcyjnych. Doszły do wniosku, że jedną z takich możliwości jest specjalizacja zakładu, oparta o „oczyszczenie” profilu produkcyjnego z różnych zadań ubocznych. Tego rodzaju rozumowanie nie pozbawione było racji, gdyż wszystkie 3 fabryki — to nowoczesne przedsiębiorstwa, o unikalnych często maszynach, doskonałych fachowcach. Takie właśnie zakłady przeznaczone są do produkcji skomplikowanego sprzętu elektronicznego, nie zaś do wytwarzania... suszarek do włosów, jak miało to do niedawna miejsce w „Eltrze”. Tak więc te właśnie tendencje zawarte były w opracowanych przez zakłady wersjach planu 5-letniego. Choć zyskały sobie one także i KW PZPR w Bydgoszczy — zjednoczenia często nie podejmują nawet dyskusji nad podobnymi postulatami Rozumiem doskonale, łe nie można pewnego pięknego dnia zaprzestać produkcji wyrobów poszukiwanych na rynku, by w ten sposób umożliwić „Telfie” skoncentrowanie wysiłku na aparaturze teletechnicznej, jednakże są chyba jakieś możliwości „odciążenia” nowoczesnego zakładu od zajmowania się produkcją, która nie „leży w gestii” pracujących tu urządzeń, ani ambicji ludzi. Nawet zaś, gdy możliwości takie są ograniczone — warto to w sposób zwięzły i ostateczny powiedzieć załodze fabryki. 5ł Tak, sporo mankamentów fabrycznych projektów planów tkwi w samych przedsiębiorstwach. Jest jednak chyba błędem kierować krytyczne spojrzenia wyłącznie w ich kierunlcu. Ostatecznie wiele jest kłopotów, wobec których fabryki są bezsilne, ot choćby wciąż aktualna kooperacja, dostawy maszyn, urządzeń i materiałów, realizacja zakładowych inwestycji ' dziesiątki innych. Wiele z nich — choć nie wszystkie — mogłaby załatwić właściwa współpraca między zjednoczeniem, a przedsiębiorstwem. Ten „styk” budził w przeszłości wiele nieporozumień, stwarza je i dziś. Aktualnym, krańcowym może ich wyrazem, są słowa usłyszane w pewnym zjednoczeniu: „teraz niech martwi się fabryka, my się z nią ani kłócić, ani targować nie będziemy. Jak przyślą nam dobry plan — akceptujemy, jeśli zły — powiemy „nie“! Oczywiście, można i w ten sposób.. Tylko — po co? Nie bezduszność przecież, nie obojętność, nie biurokratyczny formalizm powinien cechować wzajemne stosunki. Trudno w ekonomii odwoływać się do humanitarnych haseł, decyduje w niej przecież rachunek ekonomiczny. Ale tenże właśnie rachunek służyć powinien także obliczaniu wymiernych strat, jakie wynikają z obojętnego jeszcze często spojrzenia na kłopoty przedsiębiorstw. W końcu zaś wszystkim, w tym także fabrykom i zjednoczeniom, powinno zależeć na szybkim skrojeniu planu rozwoju gospodarki, odpowiadającego naszym możliwościom i nai szym aspiracjom, ________________________Str. 9 / naimicifnt. AUGUST GRODZICKI AKTOR CZY REŻYSER? P O urlopie wracam do rozmów z Czytelnikami w felietonach teatralnych. Przez ten czas nazbierało się trochę korespondencji. Bardzo to przyjemny objaw. Świadczy, że jest jednak grono ludzi żywo przywiązanych do teatru i gotowych kłócić się o jego spraioy. Piszę: trochę, bo liczba tych listów jest stosunkowo nikła w porównaniu np. z lawiną jaką wywołuje niekiedy jakieś przedstawienie telewizyjne lub kontrowersyjna recenzja o nim. Oczywiście, to rzecz zupełnie zrozumiała, jeżeli się zważy zasięg teatru i zasięg telewizji. I właśnie w związku z tym otrzymałem list anonimowy polemizujący z moim ostatnim felietonem na temat największych sukcesów frekwencyjnych w teatrach warszawskich w ubiegłym sezonie, sukcesów, o których mieli zadecydować pewni aktorzy. Czytelnik ów twierdzi, że na Musseta w teatrze na Czackiego publiczność chodziła przede wszystkim ze względu na Mikołajską i Łapickiego, którzy byli znakomici i że mnie popsuł się smak artystyczny, skoro wymieniłem tylko Połę Raksę. Ależ tak — zgadzam się z tą opinią (o Mikołajskiej i Łapickim a nie o smaku) w zupełności. Byli wspaniali, o całe niebo najlepsi w tym przedstawieniu ale wnioski wyciągnąłem przez analogię do wszystkich innych bestsellerów teatralnych, w których magnesem dla publiczności stali się aktorzy w teatrze raczej średniej klasy, za to ogromnie popularni w filmie czy telewizji. Tyle dla wyjaśnienia. Ten sam Czytelnik, napisał także, że publiczność chodzi do teatru przede wszystkim na aktorów i na sztukę, a potem dopiero na reżysera i scenografa. Zapewne 'w tym stwierdzeniu jest dużo słuszności. Teatr jest jedyną sztuką, która wyraża się poprzez żywego człowieka — aktora. Aktor jest więc tu najbardziej bezpośrednim łącznikiem z publicznością. Tekst sztuki zaś decyduje w duże) mierze o zainteresowaniu, jakie może budzić przedstawienie. Tak, ale... Pamiętamy przecież przedstawienia — i to wcale liczne — w których występowali znakomici i ulubieni przez publiczność aktorzy, a które były zdecydowanie nieudane i zionęły nudą. 1 odwrotnie niektóre przedstawienia bez żadnych gwiazd aktorskich odznaczały się dużymi wartościami. Co do sztuk zaś, to czyż nie bywało, że najcudowniejszy tekst dramatyczny stawał się na scenie niemiłosierną piłą. Sytuacja odwrotna; słaby tekst zamienia się w interesujące przedstawienie jest już rzadsza, ale i ona zdarza się niejednokrotnie. Wnioski z tego płynące? Nie tylko aktor i sztuka decydują. Chociaż „na reżysera nie chodzi się do teatru", od niego przecież zależy bardzo wiele. Od jego umiejętności prowadzenia aktorów. Od tego czy bardzo łub niebardzo dobrą sztukę zamieni w piękne przedstawienie, czy też zepsuje ją całkowicie. Im mniej się widzi reżysera w spektaklu tym lepie), ale tym większy jest wkład jego pracy zauważalny dla przeciętnego widza tylko pośrednio w ogólnym efekcie. Na poparcie tej roli, jaką dzisiaj odgrywa reżyser — zarówno w dobrym jak i złym, zarówno w wartościach, jakie wnosi, jak i szkodach, jakie może wyrządzić — trzeba by przypomnieć dzieje teatru europejskiego z ostatniego półwiecza. Nie tu miejsce na to. Nieraz też słyszy się — zwłaszcza z kół aktorskich — zarzuty pod adresem recenzentów, że piszą o najróżniejszych sprawach, ale najmniej o aktorach. Że krytyka się pod tym względem wyraźnie zmieniła w porównaniu z dawniejszymi czasami. To nie krytyka się zmieniła, czy też nie tylko ona. Zmienił się teatr. Istotnie w dawnych czasach, w dziewiętnastym wieku ukazywały się w tasiemcowych recenzjach (dużo wtedy miejsca oddawano recenzentom teatral nym w dziennikach) bardzo obszerne i szczegółowe opisy ról i aktorów. Ale to się zmieniło (także wielkość miejsca przeznaczonego na recenzje w gazecie, to jednak z innych przyczyn), w miarę jak poję-„Specjalne prawa do ciągnień“ — mówią dalej ich przeciwnicy — nie zmienią ponadto ani na jotę znaczenia złota. Uchodzi dziś za dowód inteligencji, postępowości nowoczesności traktować złoi to, jako przestarzały anachronizm. Ale jak wytłumaczyć, że tak wielu ludzi — co przypomina np. amerykański dwutygodnik „The magazine of Wall Street and business analyst” — łącznie z radami nadzorczymi centralnych banków i rządami, ceni złoto i pożąda go? Wartość złota i polega na jego uniwersalności odporności na polityczne wpływy. I nic nie zdoła go zastąpić. Można zresztą wyobrazić sobie, bez obawy popełnienia błędu, jak potoczą się sprawy, gdy SDR zostaną uruchomione. Przypuśćmy, że Wielcia reżyserii czy inscenizacji zaczęły odgrywać coraz większą, nieraz decydującą rolę. Oczywiście, nie jest to zjawisko specjalnie polskie ale ogólnoświatowe. Inna sprawa — ale wiążąca się z tym zagadnieniem — to granice ingerencji reżysera zarówno w stosunku do autora jak i do aktora. Na ten temat w kołach zainteresowanych toczą się żywe dyskusje, a niejedno przedstawienie budzi pod tym względem mniej lub bardziej uzasadnione wątpliwości wśród widzów i miłośników teatru. Wybrzydzanie się zaś na reżyserię w ogóle, dlatego że nieraz zdarzają się jej przerosty i niedoważone dziwaczenia, nie miałoby sensu tak samo, jak potępianie sztuki aktorskiej dlatego, że grają też aktorzy źli i nieudolni. Z tym wszystkim zastana wianie się, kto jest ważniejszy w teatrze: aktor czy reżyser? — to sprawa przypominająca znany jałowa, dylemat: czy myć ręce czy zęby? W gruncie rzeczy do teatru chodzimy nie na aktora i nie na reżysera ale na przedstawienie, które jest — czy też powinno Jjiyć — harmonijną całością różnych czynników, składających się na to, co nazywamy pojęciem teatru. Na gospodarczej mapie Nowe sztony do pokera ZYGMUNT SZYMAŃSKI Rzadko zdarza się w święcie, zwłaszcza zaś w świecie kapitalistycznm, aby ktoś coś dostał za darmo- Tymczasem, w ubiegły piątek, Międzynarodowy Fundusz Monetarny na swoim dorocznym zebraniu w Waszyngtonie, uczynił podarunek wszystkim swoim członkom, nie żądając od nich nic w zamian. Chodzi oczywiście o „specjalne prawa do ciągnień’’ (angielski akronim — SDR), których mechanizm naszkicowaliśmy w poprzednim artykule (p. „Życie” z 9 bm.) Zwolennicy SDR utrzymują, że zastrzyk 9,5 miliarda dolarów (tyle wynieść mają „specjalne prawa" w ciągu nadchodzących 3 lat) zaspokoi potrzeby rosnącej wymiany międzynarodowej, cierpiącej na brak środków płynnych. Absurd! — wołają przeciwnicy SDR. O jakimże braku może tu być mowa, skoro właśnie nadmiar pieniądza wszelkiego rodzaju grozi dziś światu! Czyż nie temu nadmiarowi przypisać należy właśnie czyhającą za progiem inflację? Z jednej strony wszystkie czołowe potęgi kapitalistycznego świata podejmują (mniej czy bardziej udolnie) walkę z tym nadmiarem, wprowadzając drakońskie restrykcje kredytowe, a z drugiej postanawiają stworzyć nowe zasoby pieniądza! Jedyne co może z tego wyniknąć, to pogłębienie się inflacyjnego trendu. pi To nie świat jako całość cierna brak środków płynnych, tylko niektóre państwa, zwłaszcza Wielka Brytania, Francja, a głównie Stany Zjednoczone, które z kraju — wierzyciela (w 1944 r.) przekształciły się w kraj dłużniczy. Ich zasoby złota spadły do 11 miliardów dolarów i gdyby Stany zjednoczone, jak zobowiązały się kiedyś do tego uroczyście, miały wymienić wszystkie przedstawione im przez Inne państwa dolary na szlachetny kruszec, to mimo całej swojej potęgi, musiałyby ogłosić bankruco. Przez długi czas drukowały bezkarnie dolary, wydając je w świecie na różne cele (nie na końcu — zbrojeniowe); krąży ich dzisiaj poza granicami Ameryki ponad 30 miliardów. Co znaczą wobec tej sumy zapasy złota w Fort Knox? Problem braku międzynarodowych środków płynnych został po prostu wymyślony przez zadłużone kraje. Chodziło o znalezienie sposobu, który pozwoliłby im wyrównać Ich def.cyt. Kiedy Francja, przed 1968 r. miała duże rezerwy, pomstowała ustami swoich przywódców przeciwko „papierowemu zlotu“; dzisiaj, gdy jej kasy świecą pustkami, dołącza się, z niewielkimi zastrzeżeniami, do jego zwolenników.., ka Brytania, co jest jej udziałem od kilku lat, będzie musiała sprostać kolejnemu „naciskowi na. funta”-- Oczywiście skorzysta przede wszystkim z przyznanych jej SDR, których wartość w normalnych obrotach handlowych 'jest żadna, dopiero w następnej kolejności sięgnie po rezerwy walutowe, a już w zupełnej ostateczności — po swoje złoto. Niewiele praw ekonomicznych ma uniwersalny charakter. Ale na pewno należy do nich prąwo Greshaina, wcdiug którego zty pieniądz wypiera dobry. I okaże się niezawodnie, że zioto jest lepszym „pieniądzem“ niż SDR. Gdyby jeszcze owe „specjalne prawa“, te nowiutkie sztony w międzynarodowym pokerze, rozdzielone zostały sprawiedliwie między wszystkich członków MFM! Ale zależą one przecież od kwot poszczególnych państw. Kwota Stanów Zjednoczonych wynosi ponad 5 miliardów dolarów, a . ponieważ SDR mają stanowić 17,5 procentu tej kwoty — Ameryce przyznane zostanie w 1970 r. w postaci „uprawnień specjalnych” około 850 milionów dolarów. Ale kwota na przykład Dahomeju w MFM wynosi 9 milionów, czyli, że otrzyma ona niespełna 1,6 miliona dolarów. Kto ośmieli się twierdzić, że — jak wynika z rachunku — potrzeby Dahomeju są ponad 500 razy mniejsze od potrzeb Stanów Zjednoczonych? Publicysta „International Herald Tribune” (w numerze z 4 bm.) obliczył, że z 3,5 miliarda dolarów, jakie w postaci SDR mają być stworzone w I9T0 r., 2,1 miliarda przypadnie 10 najbogatszym państwom kapitalistycznym (są to Stany Zjednoczone, Kanada, Japonia, Szwecja, Wielka Brytania, NRF, Francja, Holandia, Wiochy i Belgia). Pozostałe wysoko rozwinięte kraje kapitalistyczne otrzymają około 500 milionów. Czyli, że dla wszystkich pozostałych członków MFM nie zostanie nawet 1 miliard dolarów; z czego poniżej 400 milionów dla całej Azji (poza Japonią), 60 milionów dla Afryki (poza Republiką Poludniowo-Afrykańską), około 325 milionów dla Ameryki Łacińskiej i około 110 milionów dla państw Bliskiego Wschodu, Czy można — w świetle tych danych Trzeciego — dziwić się, że kraje Świata wypowiedziały pod adresem potęg kapitalistycznych niejedno gorzkie słowo w czasie waszyngtońskiego spotkania przedstawicieli Funduszu? czy można, pamiętając o rosnącej I rozpiętości między krajami wysoko rozwiniętymi a państwami gospodarczo zacofanymi, mówić o „demokracji walutowej” i osłabieniu wpływów Stanów Zjedo noczonych na słabszych partnerów? Z tego, co napisaliśmy wyżej wynika, że wprowadzenie „specjalnych praw do ciągnień" powinno było napotkać opór z rozmaitych stron. Dlaczego jednak w końcu członkowie MFM zdecydowali sie na zaakceptowanie SDR? Otóż po pierwsze, bogate kraje — z powodu swoich wysokich kwot — mają większy wpływ na decyzje MFM niż kraje ubogie. Los chce, że najważniejsze z tych pierwszych mają poważne deficyty i są żywo zainteresowane we wprowadzeniu SDR. Mogły też przeprowadzić swoje zamiary stosunkowo gładko. Po wtóre, wprowadzenie SDR daje przecież również jakieś korzyści ubogim krajom. Są to wprawdzie okruchy z pańskiego stołu, ale lepsze to niż nic. I wreszcie po trzecie, należy pamiętać, że SDR pozwolą odetchnąć zadłużonym potęgom świata kapitalistycznego, których waluty są — czy to się komu podoba czy nie — najważniejszym środkiem płatniczym w rozliczeniach międzynarodowych. Dotyczy to zwłaszcza Stanów Zjednoczonych i dolara. Przeciwnicy „specjalnych praw”, jak np. francuski ekonomista Rueff, wzywają do oparcia systemu walutowego na zlocie, zalecając jego znaczną (nawet 100- procentową) rewaluację. Ale, nawet jeżeli na długą metę, takie rozwiązanie byłoby błogosławione (co, mówiąc nawiasem, też nie jest pewne), to w najbliższej przyszłości wywołałoby dramatyczne perturbacje, których nikt sobie nie życzy. Zresztą któż dzisiaj myśli na długą metę“? Nie wiadomo dlaczego uważamy ludzi decydujących o losach poszczególnych krajów, czy nawet całego świata, za zupełnie odmiennych od każdego z nas. A przecież tak jak my, wolą często mieć do czynienia ze znanymi już sobie kłopotami niż z kłopotami, których charakteru i rozmiarów nie są w stanie przewidzieć.