Zycie Warszawy, grudzień 1969 (XXVI/286-312)

1969-12-03 / nr. 288

Ira 288 § GRUDNIA 1969 R. _______________fVV)_____________________________2YCIE WARSZAWY______________________________________________________________ Bezpieczeństwo Europy W poszukiwaniu tego co łączy ZYGMUNT SZYMAŃSKI Świadczenie siedmiu państw socjalistycznych podpisane 31 października w Pradze nie pozostało bez e­­cha. Myśl o zwołaniu konfe­rencji bezpieczeństwa euro­pejskiego, której tematykę i termin zaproponowali w sto­licy Czechosłowacji socjali­styczni ministrowie spraw za­granicznych, okazała się my­ślą o dużej nośności. Ale, jak można było oczekiwać, obu­dziła ona w krajach zachod­nich, obok głosów aprobaty, szereg zastrzeżeń a nawet sprzeciwy, Z niektórymi spośród nich nie warto dyskutować. Nie dlatego, żeby były one bez­sensowne. Raczej z powodu ich... bezzasadności. „Konfe­rencja bezpieczeństwa powin­na być starannie przygotowa­na”, „w konferencji powinny uczestniczyć Stany Zjednoczo­ne i Kanada”, powinno się przy stole obrad omówić nie tylko sprawę wyrzeczenia się użycia siły i zagadnienie roz­woju stosunków gospodar­czych, ale i inne ważkie pro­blemy” — oto część owych zastrzeżeń. Wystarczy chyba zauważyć, że żadne z państw socjalistycznych, które kolek­tywnie podjęły inicjatywę walki o bezpieczeństwo Euro­py, nigdy nie uważało, że kon­ferencja na ten temat po­winna być przygotowana nie­starannie; nie traktowano też żądania udziału USA i Kana­dy w takiej konferencji jako przeszkody zwołania jej; nie protestowano przeciwko włą­czeniu do jej porządku dzien­nego innych problemów, niż te, które zostały zapro­ponowane w Pradze. Wystar­czy to, jak myślę, aby tę grupę zastrzeżeń uznać po prostu za niezbyt poważną. Istnieją jednak inne zastrze­żenia, podnoszone bądź to przez prasę zachodnią, bądź też przez zachodnich dyplo­matów czy komentatorów w rozmowach z ich kolegami z krajów wschodnich. Nie u­­chybię zasadom dziennikar­skiej uczciwości, jeżeli wyz­nam, że takich rozmów mia­łem osobiście kilkanaście w “Ciągu ostatnich' kilku tygod­ni. Obok słów, aptobafy; pow­tarzały się w nich zastrzeże­nia co do celowości konferen­cji ria temat bezpieczeństwa. I to nie dlatego, żeby ktoś podawał w wątpliwość jej te­oretyczny pożytek. Chodzi ra­czej o podkreślenie współza­leżności zjawisk politycznych, która jakoby uniemożliwia lub co najmniej niepomiernie utrudnia rozwiązanie jakiego­kolwiek problemu polityczne­go, wziętego z osobna. Bezpieczeństwo europejskie, po­żądane samo w sobie, nie zale­ży — zgodnie z tym tokiem rozu­mowania — od (odpowiednio przy­gotowanego) spotkania państw naszego kontynentu, ale od sze­regu innych, złożonych i prze­platających się w różnych kie­runkach czynników. M. in. od odpowiedzi na następujące py­tania: Jak zakończą się rozmowy amerykańsko-radzieckie na temat zahamowania zbrojeń strategicz­nych? Jak Amerykanie postąpią w sprawie wietnamskiej? Jak roz­winą się stosunki radziecko-chiń­­skie? Jaki obrót przybiorą roz­mowy na temat Berlina zachod­niego? Jak rozwinie się konflikt bliskowschodni? Czy Niemcy za­chodnie ratyfikują układ o nieroz­przestrzenianiu broni atomowej? Czy nastąpi normalizacja stosun­ków między Bonn a Warszawą? Czy Wielka Brytania wejdzie do EWG? I tak dalej i tym podob­ne... Otóż, jak się wydaje, współ­zależność rozmaitych zjawisk, której nikt nie myśli poda­wać w wątpliwość, nie może i nie powinna odwodzić nas od rozsądnych prób rozwią­zywania poszczególnych problemów. Pewnie, że wy­cofanie się Stanów Zjedno­czonych z Wietnamu, ratyfi­kacja przez NRF układu ato­mowego lub pomyślny roz­wój rozmów radziecko-amery­­kańskich miałoby pozytywne Skutki dla całości atmosfery międzynarodowej i stworzy­łoby lepsze horoskopy dla e ü ropejskiej konferen­cji. Ale, z drugiej strony, po­myślnie przeprowadzona kon­ferencja europejska pozwoli­łaby łatwiej rozwiązać inne drażliwe zagadnienia współ­czesności i byłaby — żeby użyć może trochę wyświech­tanej, ale przecież prawdzi­wej formuły — wkładem dzieło umocnienia światowe­w go pokoju. Pówladano ml dalej, że propo­zycja państw socjalistycznych, aby spotkać się przy wspólnym stole obrad jest może sama w so­bie godna pochwały, ale że kry­ją się za nią ukryte myśli i za­miary. Jakie to zamiary? A więc kraje socjalistyczne chcą pozba. wić znaczenia Pakt Atlantyckij o który w razie podpisania układu bezpieczeństwie straciłby rację bytu; chcą one swoją Inicjaty­wą skłonie NRF do zmiany jej polityki wobec Wschodu i usan­kcjonować istnienie NRD; potrze­bują one układu o bezpieczeń­stwie, aby łatwiej sprostać swoim problemom gospodarczym. Takie cele przypisał m. in. krajom so­cjalistycznym londyński „Econo­mist” w swym wydaniu z 8 listo­­nada. Przyznajemy ze skruchą, że istotnie te cele nie są nam obce. Ale dalibóg, nie widzę dlaczego miałyby one być zdrożne? I w czym miałyby przeszkadzać, charakteryzowa­nym tak często jako pokojowe, interesom krajów zachodnich! Nie jesteśmy tak naiwni a­­by sądzić, że ktokolwiek na Zachodzie przystanie na li­kwidację NATO bez jedno­czesnego rozwiązania Układu Warszawskiego, ale też żaden rząd socjalistyczny takiego postulatu nie stawiał. A czy „likwidacja bloków wojsko­wych” nie byłaby w interesie wszystkich państw euro­pejskich? Gzyż ciężar zbrojeń nie przytłacza, w jednakowym stopniu organizmów gospo­darczych Wschodu i Zacho­du? Być może tylko ekono­mika Stanów Zjednoczonych potrzebuje, w pewnym przy­najmniej sensie, wydatków Zbrojeniowych dla utrzyma­nia wysokiego rytmu ekspan­sji gospodarczej. Ale jest to ńa pewno wątpliwe w wy­padku Francji, Włoch, Belgii czy Wielkiej Brytanii. Pragniemy wpłynąć na zmianę kierunku polityki NRF? Ależ oczywiście! Pew­na zmiana już się zresztą za­rysowuje i znajduje aprobatę nie tylko w Europie wschod­niej, ale i w zachódniej. Nie ukrywamy również naszej chęci umocnienia międzyna­rodowej pozycji NRD. Ale i w tym wypadku Niemcy za­chodnie zmieniły nieco swoje zdanie — zdobywając po­klask zachodnich komentato­rów. Dlaczego to co jest przedmiotem pochwał ze stro ny zachodniej. prasy , wów­czas gdy wychodzi z Bonn, miałoby . być obiektem podej­rzliwości i nieufności gdy gło-szone jest w Warszawie, czy Budapeszcie? Chcemy intensyfikacji zmia­ny handlowej i gospodarczej, aby przyspieszyć nasz rozwój i podnieść stopę życiową na­szej ludności? Nie ukrywamy i tego. Ale twierdzimy, że ta­ka ewolucja będzie również pożyteczna dla zachodnich krajów €üröp€jskicu« N{© sby piZcuiysI wy»©" fco rozwiniętych państw zachodnio­europejskich miał duże szanse eksportu urządzeń inwestycyj­nych do Stanów Zjednoczonych. Z innych co prawda powodów szanse eksportu takich urządzeń do większości krajów Trzeciego Świata są także ograniczone. Ale rozwijający się i nastawiony na intensyfikację produkcji Wschód europejski jest dla Belgii czy Włoch, Francji czy NRF poten­cjalnie wielkim rynkiem. Coraz chłonniejszym —■ w miarę dalsze­go rozwoju. Nie tylko Polska — żeby poprzestać na przykładzie naszego kraju — zyska na uno­wocześnieniu swojej struktury go­spodarczej poprzez wymianę handlową, kooperację czy zakup licencji. Zyskają na tym również i e.1 partnerzy. Nie da się zaprzeczyć, że wiele nie rozwiązanych pro­blemów naszej epoki impli­kuje rzeczywiste konflikty interesów między mocarstwa­mi. Stąd też tak często towa­rzyszy im pesymizm obser­watorów. Ale ustanowienie stosunków pokojowego współ­istnienia i pokojowej współ­pracy na naszym kontynen­cie — a o to przecież w grun­cie rzeczy chodzi w wypadku inicjatywy państw socjali­stycznych — nie narusza żadnych kontrowersyjnych interesów. Wyrzeczenie się stosowania siły (łub groźby użycia siły) w stosunkach między państwami Europy, czy też rozszerzenie stosun­ków handlowych, gospodar­czych i naukowo-technicz­nych między tymi państwa­mi może mieć błogosławione skutki dla wszystkich. Może przyspieszyć ewolucję wyda­rzeń w kierunku pożądanym zarówno przez narody Euro­py wschodniej jak i zachod­niej,'pragnące oparcia wza­jemnych stosunków, na zasa­dach- szeroko pojętej współ­pracy międzynarodowej. W rybackim porcie w Gdyni schroniło się przed sztormem kilka kutrów duńskich. Fot. — CAF Urlop dla 18 milionów PIAN ZAGOSPODAROWANIA TURYSTYCZNEGO POLSKI JULIUSZ RAWICZ Wyobraźmy sobie, że nagle zdarza się cud. Znika prob­lem zatruwanych wód i za­nieczyszczonego powietrza, wszystkie fabryki zostają zao­patrzone w idealne filtry. Ni­komu już nawet do głowy nie przychodzi możliwość beztro­skiego lokowania nowych za­kładów przemysłowych akurat w rejonach szczególnie atrak­cyjnych turystycznie. Powsta­je bogata sieć hoteli, schro­nisk, campingów. Wzdłuż dróg wodnych istnieją licz­ne stanice dla żeglarzy czy kajakarzy, turyści zmotory­zowani otrzymują swoje u­­pragnione stacje obsługi i mo­tele. Otwarto liczne restau­racje i tanie kuchnie tury­styczne. Wszystkie walory tu­rystyczne kraju wykorzysta­no w sposób najbardziej rac­jonalny i z całą odpowie­dzialnością możemy już pro­pagować hasło „Polska ra­jem dla turystów". Ile wów­czas osób będzie mogło — w odpowiednich warunkach — uprawiać przez cztery ty­godnie w roku turystykę ur­lopową? Według obliczeń Zakładu Zagospodarowania Turystycznego około... 18 mi­lionów. Pewne pogorszenie warun­ków wypoczynku pozwoliłoby zwiększyć tę liczbę jeszcze 0 3—4 miliony. I to wszyst­ko — dalszy wzrost musiał­by nieuchronnie spowodować degradację regionów turysty­cznych. A przecież, według najostrożniejszych prognoz demograficznych, ludność Pol­ski sięgnie w roku duuity­­sięcznym 40 milionów. Czte­rotygodniowy wypoczynek w optymalnych warunkach bę­dzie więc można zapewnić połowie obywateli. W naj­lepszym razie! Te możliwości ograniczone są więc przez geografię. A jeśli stan posiadania, nadał będzie się zmniejszał? Przestańmy się łuńźić — mi- wi dr Olaf Fogalewski, dyrek­tor wspomnianego wyżej Zakła­du. — Wcale nie mamy w kra­ju nieskończonych zasobów tu­rystycznych! Zachówajmy więc 1 wykorzystajmy możliwie naj­lepiej to, czym dysponujemy. Trzeba wyraźnie określić, które obszary muszą być chronione ze względu na swoje wartości turystyczne i krajoznawcze. Dr Rogalewski jest gene­ralnym projektantem planu zagospodarowania turystycz­nego Polski. Plan ten — po uchwale prezydium GKKFiT obowiązujący wewnątrz re­sortu — rozpatrywany był już przez Radę Naukowo- Techniczną Planowania Prze­strzennego, a obecnie będzie dyskutowany z gospodarzami wszystkich województw i przedstawicielami poszcze­gólnych gałęzi gospodarki na­rodowej. Posłuży następnie za podstawę przygotowywa­nego przez GKKFiT dla prze­dłożenia Sejmowi projektu u­­stawy o ochronie walorów tu­rystycznych Polski, Trzecia część Polski na wypoczynek Plan ustala obszary, miej­scowości, obiekty, trasy, sta­nowiące podstawowe bogac-two krajoznawcze i wypo­czynkowe Polski, które muszą być zachowane dla zaspoko­jenia potrzeb naszych i na­stępnych po nas pokoleń. O- kreśla też, lokalizację głów­nych elementów zagospoda­rowania turystycznego kraju. Mniej więcej trzecia część powierzchni Polski ma — zdaniem autorów planu — walory wypoczynkowe. Taką wersję przyjęto początkowo. Już w toku pracy niektóre obszary wyeliminowano, bo będą podlegały innym pro­cesom (uprzemysłowienie, ur­banizacja). Pozostało 350 większych i mniejszych re­jonów wypoczynkowych, łącznej powierzchni 72,7 tys. o km kw. — 23,2 proc. tery­torium Polski. Z tego znów 2 proc. to rejony nadmor­skie. 18 proc. —- górskie i wyżynne, 48 proc. —pojezie­rza, na pozostałe obszary przypada 32 proc. Najwięcej rejonów wyznaczono w woje­wództwach koszalińskim, olsz­tyńskim i gdańskim — naj­mniej w opolskim i katowic­kim. Każdy taki Teion otrzymuje określoną kategorie. Pierwszą — tam, gdzie wszystkie inne funk­cje gospodarcze powinny być podporządkowane turystyce. Drugą — gdzie turystyka po­winna być traktowana jako funkcja równorzędna z innymi. I trzecią — tara, gdzie ma zna­czenie tylko uzupełniające. Pier­wszej rangi rejony zajmują po­wierzchnię najmniejszą (15,4 tys. km. kw.), ale ich „pojemność” (przez którą projektanci rozu­mieją liczbę ludzi mogących jednocześnie wypoczywać w da­nym rejonie, otrzymując właś­ciwe warunki rekreacji J nie powodując dewastacji) jest zde­cydowanie największe. Obszary pierwszej kategorii mogą przy­jąć w sezonie letnim prawie połowę wszystkich wypoezyw* Jących, a w zimie ponad 70 proc. Ta „pierwsza klasa” to przede wszystkim województwa krakowskie, olsztyńskie, rze­szowskie, wrocławskie, bydgo­skie, koszalińskie. Nie mają w ogóle rejonów I kategorii war­szawskie, łódzkie i opolskie. Na obszarach I 1 II kategorii razem (40,1 tys. km. kw) kon­centruje się 89 proc. miejsc w sezonie letnim i 97 proc. ' — w zimowym. Te rejony mają znaczenie ogólnokrajowe, kate­goria trzecia — jedynie lokal­ne. W Zakopanem, w niektórych miejscowościach Wybrzeża, licz­ba spędzających tam urlop się­ga już dziś maksymalnych gra­nic. To już nie wypoczynek, to udręka wyczekiwania, często gódzinami na posiłek, wystawa­i nia w kolejkach, poruszania się w nieustannym tłoku. A jed­nocześnie, takie nasycenie ludź­mi pewnych miejscowości, to zjawisko nader groźne dla oko­licznej przyrody, oznaczające zupełne zdeptanie górskich ście­żek i nadmorskich wydm... Rejony przyszłości Trzeba więc stworzyć jak najwięcej równie atrakcyj­nych dla turystów punktów docelowych, by w ten sposób przy zachowaniu podstawo-wego warunku — wolności wyboru, ściągnąć turystów i na inne tereny. Według au­torów planu, wielkie możli­wości mają przede wszyst­kim piękne województwa lu­belskie i kieleckie oraz poje­zierza: lubuskie, zachodnio- i wschodnio-pomorskie, mazur­skie, augustowskie. Należy tylko wspomniane tereny od­powiednio zagospodarować. Dla każdego rejonu plan wy­znacza miejscowości, które speł­niać mają rolę ośrodków usłu­gowych (magazyny, zakłady pro­dukcyjne itp.) i węzłów komu­nikacji turystycznej. Nie są to bynajmniej główne miejscowości wypoczynkowe, lecz przeciwnie — miasta o wykształconych już funkcjach administracyjnych i usługowych (w 85 proc. siedzi­by powiatów). Autorzy projek­tu ilustrują to przykładem: — Tragedią Zakopanego jest koncentracja w tym mieście ca­łej działalności usługowej na rzecz Tuchu turystycznego w regionie. Zakopane ma wielką bazę transportu, ma liczne przed­siębiorstwa produkcyjne, pie­karnie, masarnie itd. itd. To wszystko naszym zdaniem sku­piać się musi w Nowym Tar­gu. Miasta, które w naszym pro­jekcie nazwaliśmy ośrodkami „rozrządowe - zaopatrzeniowymi” powinny, dzięki tej funkcji, zy­skać ważki czynnik dalszego rozwoju! Centra krajoznawcze Obok wykazu rejonów tu­rystyki wypoczynkowej, za­warta jest w planie sporzą­dzonym przez Zakład Zago­spodarowania Turystycznego i ewidencja najcenniejszych obiektów krajoznawczych. Znajdują się na tej liście za­bytki architektury i folklo­ru, miejsca ważnych wyda­rzeń historycznych, są jaski­nie i wodospady, rezerwaty leśne i parki, skały i zespoły krajoznawcze. Plan wyznacza wielkie cen­tra krajoznawcze (Warszawa, Kraków, Gdańsk, Poznań, Wrocław, Szczecin, Toruń i Lublin) i małe ośrodki i zaj­muje się przystosowaniem ich do potrzeb ruchu turystycz­nego. Ustala szlaki i obszary wzdłuż tych szlaków, na któ­rych wszelka działalność in­westycyjna powinna uwzględ­niać potrzeby ruchu turysty­cznego — kołowego, wodne­go, pieszego. Wylicza ile musi być przy szlakach schro­nisk i stanic wodnych. U- stala obszary wypoczynku świątecznego ludności wiel­­kich skupisk miejskich, ód Górnego Śląska,' Warszawy, Lodzi i Trójmiasta poczyna­jąc, kończąc na Radomiu, Wałbrzychu, Toruniu i Kiel­cach. Omawia potrzebę zago­spodarowania tych obszarów i wytycza trasy komunika­cyjne. Dobrze, że powstał taki plan, że jego założenia przed­stawione zostaną Sejmowi. Będzie to miało znaczenie dla ochrony zabytków historii i kultury. Przyczyni się do po­wstrzymania procesów nisz­czenia przyrody. (Przyoomi­­namy przy okazji, że „Życie” prowadząc akcję w obronie przyrody, wytykało wobec tej­że przyrody przestępstwa nie tylko przemysłowi, lecz tak­że... resortowi turystyki. Ko­nieczna jest więc ścisła współpraca projektantów ze specjalistami ochrony przy­rody). Dopomoże nam w rea­lizowaniu swego prawa do wypoczynku; przez szeroką publiczność. Zresztą nazwa jest niewłaści­wa: każdy teatr to rozrywka, biada mu, jeżeli nią nie jest, a pozycje, które nazywamy czysto rozrywkowymi, muszą reprezentować jakieś, warto­ści estetyczne, wychowawcze, kulturalne, bo inaczej — w naszym ustroju, z założenia dbającym o odpowiedni po­ziom kultury masowej — nie powinny być w ogóle pokazy­wane. Otóż ta dziedzina za­równo ilościowo jak jakościo­wo nie przedstawia się dobrze i dość daleko jej do poziomu, którzy można by nazwać sto­łecznym. Poza tym brak tu pewnych gatunków, np. mu­sicali, formy, która w wielu krajach święci triumfy, ścią­gając do teatru masową pu­bliczność, także młodzież. Na musicale przerabia się lub adaptuje do dnia dzisiejszego znane dzieła dawnej literatu­ry. powstają z tego nieraz przedstawienia o bardzo wy­bitnych wartościach, związa­ne z nurtem współczesności. Musicale, które coraz skutecz­niej wypierają staroświecką operetkę i rewię, gra się nie tylko w teatrach muzycznych, ale także dramatycznych. O- czywiście, potrzebni są do te­go aktorzy wszechstronnie wyszkoleni w grze, śpiewie i tańcu. To znaczy, tacy, jakich prawie nie mamy. Ale prę­dzej czy później trzeba bę­dzie pomyśleć o nich i o mu­sicalach Nie ma się tu co rozwodzić nad tym, jak bardzo wido­wiska łubiane śpiewno-muzyczne są przez publiczność. Świadczy o tym uporczywe utrzymywanie się powodze­ str- K (£jcüf o/wfe fi/ócufą 1 Nasz rozkład zajfć R odzina nasza — to trzy osoby; mąż, trzyletnia dziecko i ja. Pracujemy obo­je (ośmiogodzinny dzień pra­cy, nie licząc godzin w domu nierzadko spędzonych nad fa­chową literaturą). Od chwili ukończenia studiów nie prze­rywałam pracy zawodowej. W tym roku właśnie święci­liśmy oboje z mężem jej dzie­sięciolecie. Podział pracy w domu i je] organizację w naszej rodzinie najlepiej scharakteryzuje chy­: ba rozkład zajęć domowych ir*v* ftfW X y 1 ń}1 pUi V» Uiitu *.»-*» w szczególnym członkom rodzi­ny w ciągu przeciętnego dnia roboczego: ok. 6.20 Bieg do sklepu po mleko (od kilku miesięcy brak roznosicielki) — wykonuje MĄŻ 6.30—7.00 Przygotowanie dziecka do wyjścia do przedszkola (ubie­ranie, śniadanie etc.) — J A DZIECKO (mąż już w drodze' do I pracy) 7.05—7.25 W drodze do przed­szkola (przedszkole w pobliżu miejsca mojej pracy) — JA ■ DZIECKIEM do 15.30 Praca, przedszkole — CAŁA TROJKA 15.30—16.00 Ostateczne przygoto­wanie obiadu: podgrzanie w przeddzień przyrządzonych po­traw, zrobienie surówki ltp. — MĄŻ 15.30—16.00 Odbiór dziecka przedszkola, podróż do domu JA 17.00—18.30 Spacer, zakupy — WSZYSCY ewentualne 18.10—19.30 Czynności związane z ułożeniem dziecka do snu — WSZYSCY i 19.30—23.00 Przygotowanie kolacji obiadu na dzień następny — JA a) skrobanie jarzyn — MĄŻ b) doprawienie zupy, mięso itp, — JA Ewentualne pranko (pranie by­wa rzadko, ponieważ pranka są często) — MĄŻ Odkurzanie, sprzątanie mieszka­nia — JA (prace wymagające większego wysiłku fizycznego, np. wiórko­wanie podłogi) — MĄŻ Prasowanie — najczęściej MĄŻ Mycie naczyń — najczęściej MĄŻ Przygotowanie konapek na dzień następny do pracy — JA Upragniony odpoczynek — MĄŻ i JA (dziecko śpi) kolacja, lektura, oglądanie pro­gramu TV, rozmowy; w wypad­ku zwerbowania usłużnej kuzyn­ki, czy sąsiadki (dyżur przy dzie­cku) — teatr, kino (rzadko to bywa, oj rzadko) Spotkania z przyjaciółmi są nie częste i tylko w soboty i nie­dziele. Tak wygląda oczywiście przeciętny dzień. Bywają od­chylenia w różnych kierun­kach. Czasem mąż pracuje po południu, wtedy przed pójściem do pracy wykonuje część tego, co normalnie ro­bimy po południu i wieczo­rem, W soboty wcześniej koń­czymy pracę, wówczas prze­znacza się więcej czasu na wspólny spacer, eliminując zakupy, które staramy się zrobić wtedy w przeddzień. W wypadku nieodpowiedniej pogody na dłuższy pobyt na dworze poświęcamy dziecku więcej czasu w domu. Zasada jednak jest taka, że oboje staramy się w miarę możli­wości zajmować dzieckiem, oboje wykonujemy prace do­mowe. Podział tych prac ist­nieje, chociaż może niezbyt widoczny; tzn. nie ma sztyw­no ustalonych prac dla mnie, czy męża, ale są pewne ten­dencje związane z predyspo­zycjami i upodobaniami (tak to nazwijmy) danej osoby do danego typu pracy. Nie zna­czy to, że jest podział pracy na zajęcia damskie i męskie, chociaż np. ja nigdy nie wbi­jam gwoździ, a mąż nie ce­ruje kieszeni w swoich spod­(DOKOlfCZENIE NA STR. 41 24 sceny teatralne, prawie 3 miliony widzów rocznie — tę liczby imponują. Pod względem nasycenia teatral­nego Warszawa — w stosun­ku do liczby mieszkańców — równa się mniej więcej Pa­ryżowi, który ze swymi sześć­dziesięcioma teatrami ilościo­wo bije rekordy w Europie. Przewyższamy zaś wielokrot­nie Nowy Jork. Jest się czym chlubić. Goście zagra­niczni zawsze wyrażają po­dziw z tego powodu. W do­datku jaki różnorodny reper­tuar! I dobra — także o ja­kości — sława, jaką zdobył sobie teatr polski w świecie. Przed jakimś czasem rozma­wiałem z pewnym, goszczącym w Warszawie, krytykiem teatral­nym z zagranicy. Pytał, co mu radzę zobaczyć w stolicy: mo­że coś z awangardy, jakieś tea­trzyki eksperymentalne, szuka­jące nowych form, przecież tak bujne jest wasze życie teatral­ne? (oczywiście, wiedział wszyst­ko o Grotowskim 1 oglądał je­go przedstawienia za granicą). — Odpowiadam, że chwilowo niczego takiego w stolicy nie ma. — A może scenki studenc­kie? (sporo słyszał o ich sukce­sach na festiw'a’ach międzyna­rodowych). — Bąkam, że to do­piero początek roku akademic­kiego, jeszcze się nie rozkrę­ciło. — Jakie więc są nowości do zobaczenia? — Uradowany sypię nazwiskami: Arrabal, Ar­thur Miller, Saunders, gorącz­kowo przywołuję dalej z pa­mięci: może grają jeszcze „Do­zorcę” Pintera.,, — Tak — mój rozmówca z uznaniem kiwa gło­wą — ale wszystko to widzia­łem u nas rok lub kilka lat temu. Mnie by interesowały wasze, polskie nowTości i to te, które nadają ton nowemu tea­trowi np. Różewicz (znał to nazwisko i tytuły dwóch sztuk). Daję wymijającą odpo­wiedź, że trafił pechowo na wyjątkowy okres, że nic nie mogę mu w tej dziedzinie po- 2 # radzić. I zaczynam z ożywie­niem mówić o oryginalności polskiego dramatu romanty­cznego i Wyspiańskiego, może by poszedł na „Nieboską ko­­med:ę , „Wesele”... Ns co je— szcze? (z „Kronik królew­skich” chyba nic nie zrozu­mie!). A w ogóle warto zoba­czyć „Życie jest snem” Cal­derona, świetne przedstawie­nie... — W końcu nie wiem, co ów cudzoziemiec zobaczył w teatrach stolicy i jakie wyrobił sobie o nich zdanie. Oczywiście, może ktoś po­wiedzieć, że nie mamy co or­ganizować życia teatralnego stolicy według zainteresowań gości zagranicznych. Ale z konfrontacji tych zaintereso­wań możemy wyciągnąć pew­ne wnioski. Np. brak ośrod­ków, choćby skromnych i marginesowych, fermentują­cych nowymi, własnymi po­szukiwaniami i pomysłami, niedobrze świadczy o „stołe­czności” tego życia. Przecież tu właśnie, zdawałoby się, jest najliczniejsze środowisko, mo­gące interesować się tymi zjawiskami, z natury rzeczy trudniej przyswajanymi przez szeroką publiczność, a nieraz w bliższej lub dalszej przy­szłości bogato owocującymi w teatrze. To jeden element naszych rozważań, na tle ca­łości może nie najważniejszy, ale wart zanotowania. Jak jednak Warszawa speł­nia w innych dziedzinach ro­lę stolicy teatralnej kraju? Czy zaspokaja potrzeby pu­bliczności w sposób — jak przystäiö rm stolicę — niej a­­ko wzorcowy? Nie mam za­miaru oceniać tu konkretnie obecnego czy ubiegłego sezo­nu. Zresztą uczyniono to ze strony władz na niedawnej naradzie, co zrelacjonował na naszych łamach („Życie” nr 269 z dn. 11.XI. br.) Stefan Treugutt: „Obecna sytuacja teatralna... została oceniona z umiarkowanym optymizmem — bez wątpienia lepiej, niż by to wynikało dla kogoś, kto śledził kolejne recenzje stołe­cznej prasy”. Bez wątpienia władze mają rację. Tym bar­dziej że nie znaczy to (znów cytuję Treugutta), „by poziom sztuki teatralnej w Warsza­wie, a jeszcze bardziej zasięg i sposób jej oddziaływania społecznego nie budziły roz­licznych refleksji krytycz­nych”. Z tego punktu widzenia wy­chodząc, popatrzmy na stołecz­ny charakter życia teatralnego w Warszawie. Tak się — i nie bez powodu — w świecie utar­ło, że w ^ażdej niemal stolicy istnieje teatr w typie Komedii Francuskiej w Paryżu, Teatru Małego w Moskwie, The Natio­nal Theatre w Londynie — pie­lęgnujący tradycję, w jakimś sensie reprezentacyjny. Teatr o imiennym, żelaznym repertua­rze, w którym zawsże można zobaczyć najważniejsze arcydzie­ła klasyki przede wszystkim na­rodowej. Prawda, że nasza tra­dycja teatralna rwała się w ciągu wieków i trzeba ją ra­czej stworzyć niż kontynuować, Ale w ten sposćb istniała szan­sa uniknięcia skostnienia, któ­re tak dotknęło analogiczne teatry gdzie indziej. Mieliśmy — w zamierzeniu — dwa teatry tego rodzaju w Warszawie po wojnie: najpierw Teatr Polski, potem Narodowy. Teatr Naro­dowy przy różnych perturba­cjach dorabia się powoli takie­go repertuaru. Przy czekaniu zaś na odpowiednie zmiany w Teatrze Polskim wzywa się kry­tykę i publiczność do cierpli­wości. Tylko że te wezwania Słyszymy od lat dwudziestu... Przedstawienia, które by były wydarzeniami teatralny­mi, stolicy są dosyć rzadkie — rzadsze niż w niektórych ośrodkach pozawarszawskich. Za to sztuka aktorska bez­apelacyjnie zwycięża. Nigdzie w Polsce nie ma tylu znako­mitych aktorów. Ich kunszt promieniuje na cały kraj także poprzez teatr telewizji. Niestety, nie zawsze mają oni odpowiednia oprawę w cało­ści przedstawienia. I obok szczytów znajdują się rozleg­łe niziny — zgoła „prowin­cjonalne” w pejoratywnym tego przymiotnika znaczeniu. Zwłaszcza widoczne jest to w dziedzinie tzw. teatru roz­rywkowego, bardzo potrzeb­nego i bardzo poszukiwanego Kulturą na miarę stolicy? AUGUST GRODZICKI te/ire* nia — mimo jej słabości — operetki. Świadczy ogromny sukces takich przedstawień, jak wspomnieniowe „Niech no tylko zakwitną jabłonie” czy patriotyczne „Dziś do cie­bie przyjść nie mogę” — oba i doskonale trafiły w uczucia zapotrzebowania widzów. Poza tym gra się u nas i słu­sznie — śpiewogry Bogusław­skiego i Schillera, ale nieiraz tak, że się od tego robi smut­no. Z pewnością nie według rangi stolicy. Życie teatralne w stolicy to także imprezy specjalne, poza normalnym jego tokiem. Np. występy zespołów zagra­nicznych dość bogato repre­zentowane, mniej lub bar­dziej atrakcyjne, ale zawsze interesujące dla ludzi żywiej wciągniętych w królestwo Melpomeny. W lecie można by pomyśleć o przedstawie­niach na wolnym powietrzu. Teatr w Łazienkach zaczęto wykorzystywać, ale chyba je­szcze niewystarczająco. może by jakieś przedstawie­A nie na Starym Mieście, na Rynku lub w Barbakanie? Są to nieśmiałe pro,pozycje, ale jednak... Z imprez o charakterze fe­stiwalowym na uznanie za­sługują Warszawskie Spotka­nia Teatralne. Teatry prowin­cjonalne mają satysfakcję, że przez swe najlepsze osiągnię­cia okazały się godne wystą­pienia w stolicy. Stolica jest zadowolona, że może osiąg­nięcia te zobaczyć u siebie. A że oglądając je, sama cza­sem poczuje się prowincją, to inna sprawa. Ale zdarzą się to tylko czasem. '

Next