Zycie Warszawy, wrzesień 1970 (XXVII/208-233)
1970-09-17 / nr. 222
Nr222l7 WRZEŚNIA 1970 R. (W) ŻYCIE WARSZAWY _________ Str.' 5 Czy nie za duża opiekunów? Zdrowie dziecka w szkole BLANKA MONASTER5KA i/ OGO ’' obciążać właściwie powinna pełna odpowiedzialność za stan zdrowia dzieci i młodzieży szkolnej? Cży szkoła ma w tej nie w pełni zastąpić dziedzirodziców? Z pewnością nie; choć jak to się często obserwuje w praktyce — rodzice chętnie przenoszą ciążące na nich obowiązki na szkoły. Szkoła może i powinna dopomóc rodzicom w rozwiązywaniu trudności z opieką zdrowotną nad dzieckiem, ale nie może ich od tych zadań uwalniać. Nierzadko lekarz stwierdzając u dziecka np. płaskostopie ordynuje wizytę u ortopedy. Cóż z tego kiedy opiekunowie miesiącami zwlekają z realizacją tego zalecenia. A więc reasumując — właściwa opieka nad zdrowiem dziecka zależy od współpracy między domem, szkolą i lekarzem — od jednakowego stopnia ich zainteresowania. Jaką rolę odgrywają obecnie gabinety higieny szkolnej ? Czy przystosowane są do pełnej opieki nad młodzieżą i czy tegc się od nich wymaga? I tu wypada stwierdzić, że zgodnie. 2 obowiązującymi przepisami, lekarz szkolny, w wielu jeszcze szkołach zatrudniony tylko godzinowo, zajmuje się głównie profilaktyką, a więc prowadzeniem szczepień ochronnych, badań uczniów wstępujących do klas pierwszych itp. W razie wykrycia jakiejś niedomogi rola lekarza ogranicza się do skierowania dziecka do specjalistycznej poradni i to nie zawsze międzyszkolnej, bo nie skupia ona wszystkich specjalistów.. Na ogól kontakt z chorym dzieckiem urywa się w tym momencie — i opiekę przejmuje pion pediatryczny z odrębną . dokumentacją. Stąd niewątpliwy wniosek, że nikt nie ma pełnego obrazu ilustrującego stan zdrowia dziecka, przerzucanego z jednego pionu lecznictwa do drugiego. Higiena szkolna, pozostaje w pewnej iżolacji wpbec innych dyscyplin medycznych, a zwłaszcza pediatrii. Lekarz szkolny nie może i nie powinien ograniczać się do profilaktyki i obserwacji — bez dalszego praktycznego uuxiaki w walce o zdrowie dzieckaui Rola jego nie może kończyć się na wypisaniu skierowania Może ograniczenie funkcji lekarza szkolnego rzutuje na niewłaściwy często stosunek do niego szkoły i rodziców7. Niedocenianie pracy lekarza szkolnego nie jest fila nikogo tajemnicą. Nie zdarza się prawie, by lekarz szkolny brał udział w szkolnych zebraniach. Rzadko też w czasie narad nauczycielskich bądź zebrań z rodzicami porusza się sprawy zdrowotne dzieci. A skromnie licząc, ponad 20 proc. dzieci i młodzieży szkolnej wykazuje odchylenie oć prawidłowości. Wydaje się, że należałoby szukać właściwych rozwiązań w ścisłym powiązaniu lecznictwa szkolnego z gabinetami pediatrycznymi. Trudno wymagać od lekarza w szkole, by stal się lekarzem leczącym; zresztą większość podopiecznych stanowit przecież dzieci zdrowe. Ale można i trzeba dążyć do tego, by gabinety szkolne jak najściślej związać z pediatrią rejonową, bądź obwodową. Każdy z tych pionów działa teraz na własną rękę, prowadząc odrębną i z rzadka tylkc zsynchronizowaną dokumentację. A jedna wspólna dokumentacja uwidoczniająca wszystkie odchylenia i przebyte przez dziecko (czy młodzież) schorzenia jest warunkiem decydującym o skuteczności leczenia. Przy projektowanym przez resort wprowadzeniu książeczek zdrowia należałoby w pierwszej, chyba kolejności uwzględmć dzieci i młodzież od 0 — do 18 lat. Pozwoliłoby to na eliminację całego szeregu dublowanych obecnie badań, które obowiązują kończących szkoły podstawowe, wstępujących do szkół średnich, kończących te szkoły i udających się na wyższe uczelnie ltd. itd. Książeczkę dziecięcomłodzieżową, z zachowaniem ciągłości opieki lekarskiej, zastąpiono by we właściwym czasie książeczką zdrowia dla dorosłych. System kompleksowego leczenia, przez powiązanie gabinetów szkolnych z rejonowym lecznictwem, umocniłby i pogłębił rolę lekarza szkolnego. Rzecz prosta, że przy realizacji tych zadań musi mu być, w większym niż dotąd stopniu, pomocne kierownictwo szkoły. Należałoby, bez potrzeby zmian w strukturze organizacyjnej, zwiększyć odpowiedzialność kierownictwa za stan zdrowia dzieci szkolnych. Lekarz stanowi instrument działania kierownictwa. Instrument ten stanie się bardziej czuły, gdy kierownictwo okaże więcej zainteresowania i z większą troską odniesie się do trudnych nieraz problemów szkolnego lecznictwa dopomagając w ich rozwiązywaniu Ocena pracy lekarzy szkolnych ma, podstawie ilości przeprowadzo nych badań nie jest chyba właściwym miernikiem, ani w stosunku do internistów, ani też 'stomatologów. Najważniejsze są przecież efekty tych badań. Na marginesie , szkolnej stomatologu, nasuwają się pewne wątpliwości, czy rzeczywiście słuszne jest przyznanie pierwszeństwa w leczeniu, uczniom klas pierwszych i ostatnich. Czy dostępu do lekarza nie należałoby ułatwić dzieciom wymagającym leczenia — niezależnie od klas do których uczęszczają? W lecznictwie otwartym, zwłaszcza w większych miastach, stwierdza się nadmiar lekarzy stomatologów, czy nie można by zasilić nieco kadr lekarzy szkolnych kosztem lecznictwa otwartego, bez szkody dla przyjmowanych tam pacjentów. Zagadnieniem wiążącym się ściśle z opieką zdrowotną w szkolnictwie jest opieka socjalna nad środowiskiem ucznia. Najczęściej funkcje te przejmuje ktoś z nauczycielstwa bez przygotowania specjalistycznego do wykonywania tych zadań. Nadmiar ciążących na nauczycielach obowiązków każe mu często sprawy te traktować po macoszemu. Najczęściej — poprzestaje się nia jednorazowej próbie kontaktu z rodziną ucznia. Nieprzychylne stanowisko rodziców odstrasza od dalszych spotkań. Zwłaszcza, że brak jest przepisów zmuszających rodziców do reagowania na wezwania szkoły. Nie przewiduje się żadnych sankcji wobec opornych. Czy nie byłoby słuszne kontakty ze środowiskiem ucznia, z opornymi rodzicami, powierzyć' pracownikom socjalnym o odpowiednich w tym zakresie kwalifikacjach. Mogliby to być np. absolwenci szkoły pracowników socjalnych, którzy, przejmując uprawnienia terenowych opiekunów społecznych, nawiązaliby współpracę z obwodowymi ośrodkami opiekuna społecznego w miejscu nauki i zamieszkania poszczególnych, trudnych wychowawczo, uczniów. Pracownicy socjalni, zatrudnieni na etatach w poszczególnych szkołach, stanowiliby ogniwo łączące nauczycieli, lekarzy ze środowiskiem ucznia, we wszystkich tych wypadkach, kiedy nawiązanie kontaktu z domem ucznia nastręczałoby trudności. Wydaje się, iże najwłaściwsza to metoda, pozwalająca łącznie rozpatrywać zagadnienia wychowawcze, zdrowotne i społeczne dotyczące dziecka w szkole. Wszystkie te sugestie zmierzają do jednego wspólnego celu — likwidacji wielotorowości — utrudniającej pełną, jak najlepszą i najskuteczniejszą opiekę nad dziećmi i młodzieżą szkolną. Wymieniając różne piony zainteresowane higieną szkolną - pominęliśmy — dział higieny szkolnej w stacjach sanitarno - epidemiologicznych, który, w ramach profilaktyki, też prowadzi w szkole swą odrębną politykę. Rolnik z cenzusem CZEKIWANO takiej de' cyzji od dawna. Od lat bowiem toczyły się dyskusje na temat wprowadzenia obowiązku powszechnego kształcenia rolniczego dla tej młodzieży wiejskiej, która w przyszłości dziedziczyć ma ojcowskie gospodarstwa. Postulaty te zostały spełnione. 1Ó lipca br. Rada Ministrów wydała rozporządzę nia,, stwierdzające m.in., że do prowadzenia gospodarstwa rolnego niezbędne będzie, począwszy od stycznia 1967 r., świadectwo ukończenia szkoły rolniczej lub przysposobienia rolniczego. Od obowiązku posiadania takiego świadectwa zwolnieni będą ci spadkobiercy, którzy ukończyli 45 lat. "ważkie to‘wydarzenie w życiu kraju, brzemienne w skutki nie tylko dla zwiększenia efektywności gospodarstw rolnych, ale mające również ekonomiczne, społeczne i kulturalne znaczenie dla rozwoju społeczności wiejskich Z dziada pradziada Nigdzie tak jaskrawo, jak na wsi, nie uzewnętrznia się dysproporcja między dotychczasowym stanem wykszałcenia a możliwościami uzyskania pełnej mocy produkcyjnej. Istnieje bowiem ścisła zależność między zasobem posiadanej wiedzy a efektywnym gospodarowaniem na roli. Powołam się tu na badania Zygmunta Małynicza, który w wydanej w 1.965 roku pracy pt. „Wpływ wykształcenia rolników na wyniki ekonomiczne gospodarstw chłopskich”, przedstawił rezultaty produkcyjne 1135 rolników indywidualnych, w zależności od poziomu ich wykształcenia. Rolnicy z wykształceniem do 4 klas szkoły podstawowej osiągnęli przeciętnie 5121 zł za produkcję roślinną, z wykształceniem 5 klas i więcej — 5852 zł, powyżej zaś szkoły podstawowej — 6079 zł. Spostrzeżenia Z. Małynicza znajdują potwierdzenie w innych badaniach. Oto np. w 9 numerze * br. „Nowych Dróg” Karol Michnia opublikował wyniki badan, wskazujących, że w najbardziej rentownych gospodarstwach rolnych 69 proc. ukończyło od 5 do 7 klas. Ponadto około 8 proc. kierowników tych gospodarstw posiadało zasadnicze lub średnie wykształcenie rolnicze. W nowoczesnej produkcji rolniczej nie wystarczają więc wiadomości przekazywane z dziada pradziada. Trzeba się uczyć, tym bardziej że dotychczas z 3,5 min indywidualnych gospodarstw zaledwie tylko 13 trafia w ręce osób posiadających odpowiednie kwalifikacje, a w najbliższej pięciolatce aż 600 tys. młodych rolników podejmie pracę w rolnictwie. Czy posiądą oni, pełne za.wodowe przygotowanie? Efekty rolniczego kształcenia Pytanie to kłopotliwe. Szkolnictwo rolnicze bowiem jest. jak dotychczas, najsłabiej rozwiniętym i funkcjonującym działem oświaty zawodowej. Aktualna sieć. szkół przysposobienia rolniczego i zasadniczych szkól rolniczych zaspokaja jedynie ok. 30—35 proc. zapotrzebowania na absolwentów. Jednocześnie co roku prawie 100 tys. młodzieży po ukończeniu szkoły podstawowej nie podejmuje żadnej nauki, mimo pustych ławek w SPR. Pobyt w masowej szkole rolniczej ok. 37 proc. młodzieży wiejskiej w wieku od 15—17 lat uważa także, jak dotychczas, za . stratę czasu. Nie mówiąc już, że szkolnictwo to osiąga niższą sprawność nauczania, odbiegającą znacznie od wskaźnika krajowego. O niedoskonałości pracy tych szkół pisaliśmy w artykule „Powszechna edukacja rolnicza”*). Postulowaliśmy wtedy podjęcie wielu środkó%v zaradczych dla zwiększenia popularności szkolenia rolniczego i atrakcyjności masowych szkół rolniczych. W świetle stwierdzonych już faktów, jasne jest, że dotychczasowy system kształcenia rolników nie zdaje egzaminu. Jest mało wydajny, mało popularny, posiada zbyt wąski zakres oddziaływania. Jeszcze w roku 1965/GG w SPR-ach uczyło się 121,3 tys. młodych rolników, w roku ubiegłym zaś — zaledwie ok. 29 tys. uczniów. Ustalone plany przyjęć wykonywane są przeciętnie w 40—60 procentach. Wprowadzenie obowiązku kształcenia rolniczego nakłada na^szkolnictwo rolnicze dodatkowe zadania. W obecnym swym organizacyjnym kształcie z pewnością nie będzie ono mogło zaspokoić wszystkich potrzeb. Trzeba więc szukać nowych form rolniczej edukacji. Jakich? W wymienionym tu artykule mówiliśmy o konieczności tworzenia mocnych, posiadających internaty, szkół rolniczych, które dawałyby młodzieży wiedzę kierunkową, dostosowaną do regionalnych potrzeb produkcji rolniczej. W kilku powiatach podjęto już takie eksperymenty. W dyskusjach fachowców wysuwa się także inne w tym względzie projekty. Mówi się np. o potrzebie materialnego zainteresowania młodych rolników podejmowaniem nauki w takiej szkole. Myśli się o tworzeniu szkół rolniczych o no-wych profilach i specjalnościach. Sytuacja jednak zmusza do tego, aby z uwagi na ów rok 1976, już teraz energiczniej przystąpić do podsumowywać nia dotychczasowych dyskusji na ten temat i w praktyce realizować najlepsze koncepcie rolniczego kształcenia. Zwrócono na to uwagę podczas ostatniego, XVIII Plenum CRZZ, kiedy to stwierdzono, że. realizacja uchwały -o powszechnym kształceniu rolniczym wymaga już dziś od władz oświatowych, resortu rolnictwa, władz administracyjnych oraz instytutów naukowych, energicznego i szybkiego tworzenia . niezbędnych warunków poprawy obecnego, niezadowalającego stanu szkolnictwa, przygotowującego kadry dla gospodarstw wiejskich Wykorzystanie rezerw Efekty każdego kształceni? są tym mniejsze, im więcej ludzi porzuca wyuczony zawód. W rolnictwie efekty te są szczególnie nikle. Ucieczka od zawodu jest tu bowiem nagminna. Z badań GUS-u wynika, że 1 stycznia 1969 r. mieliśmy w kraju 35.100 osób z wyższym wykształceniem rolniczym. Spośród nich tylko 14.342 (46 proc.) pracowało w rolnictwie. A inne? W przemyśle pracuje 2862 specjalistów rolników, w budownictwie — 1990, w instytucjach oświaty i kultury — 6817, w służbie zdrowia — 261, w transporcie 1 łączności — 128, pozostali — w innych pozarolniczych zawodach. W rolnictwie pracuje jednocześnie ponad 3500 absolwentów wyższych szkół nierolniczych. Spośród nich: 341 —-.to specjaliści w zakresie nauk ścisłych, a 340 — to humaniści. Pozostali reprezentują inne specjalności Dane te są wymowną ilustracją kłopotów rolniczego zatrudnienia. Tak więc — zanim szkolnictwo rolnicze zreorganizuje się i okrzepnie czy nie warto by sięgnąć do kadrowych rezerw rolniczych, i ukrytych w różnych resortach instytutach nierolniczych? Może warto podjąć trud ściągnięcia tych ludzi do pracy, do której zostali przygotowani, na której się znają, która na nich czeka? Bez należytego spożytkowania ich wiedzy zawodowej trudno będzie bowiem zrealizować ambitne zamierzenia przekazania w krótkim czasie ziemi w najbardziej fachowe rolnicze ręce. (św.) •) „Zycie Warszawy” z z maje Przyczyny ubożenia lasów Mgr inż. JÓZEF BOREK W ZWIĄZKU ze znanym raportem generalnego sekretarza ONZ coraz częściej omawiane są zagadnienia ochrony przyrody. Nie od rzeczy więc będzie chociaż ogólnie poruszyć, przyczyny ubożenia lasów, zajmujących przecież w Polsce ok. 8,3 min ha. Wywierają one duży wpływ na kształtowanie warunków przyrodniczych, nie są zaś tylko źródłem drzewnego surowca deficytowego. Wiadomo, że w małolesistych województwach nizinnych, lub z lasami zdewastowanymi, rozszerza się stepowienie, zmniejsza się wydajność plonów rolnych, odczuwa się braki wody, a z drugiej strony występują groźne powodzie w czasie roztopów wiosennych, lub obfitszych opadów, Z tego też powodu gleby ulegają erozji, a zbiorniki wodne są szybko zamulane. Lasy bowiem, wraz ze ściółką i rtmem leśnym, zatrzymują poważne ilości wody. , N;a ogólny stan lasów wpływa nie tylko ilość pobieranego drewna z lasu, ale i sposoby użytkowania obszarów leśnych. Od 200 lat dokonywano tzw. zrębów zupełnych. Początkowo zręby podejmowano na dużych powierzte chniach, a po wyrębie drzewostanów z cennymi gatunkami, zręby zalesiano sosną lub świerkiem. Były to okresy najwyższej renty gruntowej, zaś iglaste drzewostany miały dać w przyszłości największe dochody. Pogląd ten był zupełnie błędny i groźny W swych następstwach. W wyniku takiej gospodarki około 70 proc. drzewostanów występuje obecnie na niewłaściwych siedliskach, z tych też powodów np. lasy świerkowe usychają przedwcześnie i gromadnie. W jednogatunkowych i jednowiekowych drzewostanach owady i pasożyty roślinne wyrządzają duże s2kody. Gleby odsłonięte na zrębach zupełnych są zmywane i ulegają degradacji wskutek erozji, szybkiego parowania i wysuszania przez wiatry. W tych warunkach nawet te uprawy, które wyrosły w sprzyjających latach, po pewnym czasie przestają rosnąć i karłowacieją na glebach zdegradowanych. Przykładem tego może być Puszcza Notecka, w której na przeważającej powierzchnią występują drzewostany złej jakości, a żerowanie szkodliwych owadów często przybiera rozmiary klęsk żywiołowych. z tych też powodów nasze lasy są najbardziej w Europie narażone na różnego rodzaju klęski, jak to niejednokrotnie stwierdzano w prasie fachowej. Po drugiej wojnie światowej leśnicy z dużym nakładem pracy i kosztów starali się zabliźnić rany dawnej, szkodliwej gospodarki leśnej. Nie udało się jednak uproduktywnić istniejących drzewostanów, mimo wprowadzenia zmian w ubytkowaniu, między innymi polegającym na zmniejszenu powierzchni zrębów zupełnych. W wyniku badań stwierdzono jednak, że nawet na małych i wąskich zrębach zupełnych gleby tracą pokarmy nieodzowne dla rozwoju drzew. Poza degradacją gleb i w ogóle w wyniku dotychczasowej gospor darki, zapasy drewna w naszych lasach są mniejsze, niż np. w CSRS, NRD, NRF, w Rumunii, Szwajcarii i w innych krajach. Drzewostany liczące powyżej 100 lat występują zaledwie na 6,9 proc. powierzchni. Wkrótce będą już użytkowane młode drzewostany, średnio 86-letnie, co jak stwierdzono w prasie fachowej spowoduje brak grubszego drewna tartacznego. W ostatnim okresie pobierano w. naszych lasach średnio rocznie 16,7 min m3, a do 1985 r. przy uwzględnieniu przyrostów itp. będzie się pobierać rocznie 18 miń m3 drewna. Ekonomiści przewidują, że do końca b. stulecia zapotrzebowanie na drewno wzrośnie rocznie do 45 min m3. Rozpiętość więc między możliwościami pozyskania drewna a przyszłym zapotrzebowaniem jest b. duża. Dlatego nasi wybitni leśnicy w prasie fachowej, na naradach lub zjazdach postulują wprowadzenie w naszych lasach postępowych i zróżnicowanych sposobów zagospodarowywania, jak to już z pozytywnymi wynikami uczyniono w innych krajach, ostatnio w lasach ZSRR. Stwierdzono tam w czasie długotrwałych badań, że np. w drzewostanach sosnowych w drodze umiejętnych prżerębów można zwiększyć przyrosty na grubość w ciągu 16 lat o 81 proc. (do podobnych wyników doszli leśnicy w NRD). Przez hodowlę zaś dwupiętrowych drzewostanów świerkowych można skrócić cykl produkcji o 50 lat. Należy przy tym chociaż ogólnie wspomnieć, że przez nowsze sposoby zagospodarowania leśnicy dążą do wyeliminowania strat, wynikających ze zrębów zupełnych. w tym celu są hodowane dwa (lub więcej) piętrowe drzewostany. W górnych piętrach są hodowane’ fctarsze, odpowiednio przerzedzone drzewa, które uzyskują wzmożony przyrost grubości. Pod osłoną tych drzew są hodowane młodniki. Jak stwierdzono w toku badań, mają one lepsze warunki rozwoju, niż na zupełnych zrębach. Przez utrzymanie gleb w sprawności, wykorzystanie powierzchni przez równoczesną hodowlę starszych drzewostanów, a zarazem i młodników, zwiększa się przyrosty grubizny i skraca się cykl produkrii. Ten nowy System uprawy powierzchni leśnych stanowi bardzo poważną zmianę wpływającą dodatnio zarówno na produkcję drewna, jak i na ogólny stan przyrody. Należałoby sobie zatem tyczyć jak najszybszego upowszechnienia go w Polsce. rot. Irena Skarżyńska Moja Warszawa DROGA PRZY ŻURAWCE KIEDYŚ gdy nie było jeszcze ani Starej Warszawy, ani nawet drewnianego dworca książęcego w Jazdowie, w okolicach między dzisiejszymi Alejami Jerozolimskimi a Koszykową znajdowało się wśród prawiecznych boróty wielkie rozlewisko. Wody tego rozlewiska, wciąż zasilane licznymi okolicznymi źródłami, drążyły sobie drogę wśród korzeni drzew i wiekami żłobiły' ją przez dzisiejszą Żurawią, Plac Trzech Krzyży i Książęcą do rozlane, szeroko jak morze Wisły W czasach gdy obok drewnianego zamku książęcego zakładano „na suchym korzeniu” miasto Starą Warszawę, strumień płynący od rozlewiska, początkowo płatki i leniwy, ale na skarpie w wyżłobionym przez siebie wąwozie późniejszej Książęcej wartki i głęboki, nazywany był Żorawieńcowy, Żorawkowy, potem Zurawką od niezliczos nej ilości żurawi, które ns rozlewisku z którego brał początek gnieździły się, zaś wy deptaną w wąwozie obok niego ścieżkę, a potem drogę zwano „Drogą przy Żurawce”. Z biegiem czasu, wyschło : zostało zabudowane rozlewisko, w XVIII wieku marszałek Bieliński Żurawkę skanalizował, a nad wąwozem u zbiegu z Placem Złotych Krzyży, na miejsce drewnianego położył most na kamiennych podporach długości czterdziestu, a szerokości 26 łokci polskich, który - przetrwał do początków dziewiętnastego wieku. Potem o Żurawce zapomniano. Jedyny« śladem jaki po niej pozostał była ulica Żurawia która od niej ,wzię!a nazwę i ulica Książęca biegnąca wyżłobionym przez nią wąwozem. I nagle Zurawka znalazła się na ustach wszystkich. Było to w połowie września 1944 roku. Wodociągi były zniszczone, nieliczne pompy i studnie uliczne zlokalizowane przez Niemców były pod . ciągłym ostrzałem. Ludzie stojący przy nich w kolejce z kubłami masowo ginęli. W szpitalach przeprowadzano już tylko najprostsze zabiegi, gdyż chirurdzy nie mieli po prostu w czym myć rąk i nie było w czym sterylizować narzędzi i opatrunków.. Wtedy właśnie pocisk z działa kolejowego wywalił u . zbiegu Żurawiej i Placu Trzech Krzyży olbrzymi lej, który natychmiast wypełnił się wodą. Czerpapo ją konwiami, imbrykami, rondlami dzień i noc, a wody wciąż nie ubywało. Piszę, bo widziałem na własne oczy. Oczywiście artyleria niemiecka wciąż strzelała, więc wciąż były ofiary, ale i wody było pod dostatkiem. Po prostu lej po wybuchu sięgnął podziemniego, nurtu tej rzeczki, która jak się okazuje nie wyschła ańi nie zmieniła koryta, tyle że wyżłobiła sobie drogę pod ziemią A teraz trochę o ulicy Książęcej, która Żurawce zawdzięcza swoje istnienie. Jak wspomniałem do osiemnastego wieku nazywano ją po prostu „Drogą przy Żurawce”. Ciągnęła się wówczas dnem obrośniętego lasfem i chaszczami wąwozu i można było nią dojść do wsi Solec. Ponieważ nie była nigdy traktem handlowym, a na poboczach mieściło się zaledwie parę zagród chłopskich, mało kto nią chodził i nie należała do bezpiecznych. Grasanci, których szczególnie w drugiej połowie XVII i w początkach XVTII wieku w okolicach Warszawy nie brakowało, chętnie', zwabiali tu przyjezdnych, pod pozorem że w wąwozie mieści się wygodna karczma. Potem ich obrabowywali, a często pozbawiali życia. Owa nie istniejąca karczma miała się nazywać „Pod barańiemi rogami” i stąd po-pularne w końcu XVII w. przysłowie „poszedł jak pod baranie rogi” na określenie kogoś kto naiwnie dał się obrabować. W połowie osiemnastego wieku Wybudowano przy dolnym odcinku drogi, królewskie cegielnie, obok których wkrótce powstały glinianki, a na skrzyżowaniu z Nowym Światem stanęły dwa murowane domy. W latach 1772—1778 droga wcaz z terenami po obu stronach wąwozu weszła w posiadanie, księcia eks-podkomorzego Kazimierza Poniatowskiego, starszego brata króla Stasia. Zaczął on wówczas po obu jej stronach realizować według projektu S. B, Zuga dwa ogrody. Jeden „Na Książęcym”, a drugi „Na Górze” w stronę dzisiejszego Instytutu Głuchoniemych. Po wizycie posła tureckiego w Warszawie, panowała wówczas w stolicy moda na turecczyznę, Kazimierz Poniatowski wybudował w ogrodzie „Na Książęcym” minaret, a'glinianki, które zamienił na baseny ze sztucznymi wyspami obudował makietami z pruskiego ,muru przedstawiającymi obrazy Konstantynopola. Zbudował również salę balową kształcie kościoła, parę wiejw skich chat, które wewnątrz były urządzone z niebywałym przepychem, a wreszcie na jednej ze sztucznych wysp umieścił małpiarnię. Przy ogólnym wówczas zbie dnieniu ludności Warszawy, zabawy urządzane przez księcia podkomorzego, zazwyczaj bardzo kosztowne i nawet jak na ówczesne obyczaje sfer dworskich bardzo wyuzdane, budziły wśród ludu Warszawy duże niezadowolenie. Tym większe, że z licznych ówczesnych pism ulotnych wiedziano że brat królewski jest na stałym i wysokim żołdzie zarówno ambasady rosyjskiej jak austriackiej i pruskiej. .W. owym okresie droga przemianowana została na cześć Kazimierza Poniatowskiego na ulicę Książęcą ł częściowo wybrukowana kosztem miasta. W dziewiętnastym wieku przy Książęcej stanęło parę murowanych budynków oraz w 1841 szpital św. Łazarza otoczony ogrodem. Znalazła również przy tej ulicy w dawnym domu Józefa Kalasantego Szaniawskiego pomieszczenie ochrona dla sierot imienia Jachowicza, pozostająca pod patronatem Warszawskiego Towarzystwa Dobroczynności. Koniec XIX i początek wieku XX to dalsza zabudowa ulicy, między innymi na rogu Książęcej i Nowego Światu sta-' nęła kamienica zbudowana według projektu N. Nagórskiego. W czasie ostatniej wojny spłonął szpital św. La-, zarza. ' Pod koniec Powstania Warszawskiego, w połowie września 1944 r., Książęca, a dokładnie jej początkowy odcinek był najkrótszą, choć bardzo ryzykowną drogą ze Śródmieścia w kierunku Czerniakowa. Zginęło tam mnóstwo dziewcząt, pełniących funkcje łączniczek, a wśród nich jedyna córka naszego zmarłego kolegi redakcyjnego Halina Wiewiórska. Po wojnie ulicę odbudowano. Z osiemnastowiecznych zabytków zachowało się po wojnie parę fragmentów ogrodu „Na Książęcym” — szczątki minaretu, sadzawka i jedna z grot. Tereny leżące po obu stronach ulicy włączono w obręb Parku Kultury. Znów jest tam dużo zieleni, kępy drzew, trawniki. Tylko tereny te zbyt często odwiedzane są o zmroku przez „urodzonych w niedziele”. Jak się zdaje, ci ni erobi żyją w świętym przekonaniu, że wyłącznie dla nich tworzy się w Stolicy tereny zielone. Więc też i czują się jak na swoim. JACEK WOŁOWSKI Rys. M, Stęplei