Zycie Warszawy, styczeń 1971 (XXVIII/1-25)
1971-01-14 / nr. 11
NR 11 14 STYCZNIA 1971 R. (B) (W) ŻYCIE WARSZAWY _____________________ Śtr. 3 Puszcza na skraju miasta ZBIGNIEW CHOMICZ 7 EBY nie dach stodoły, 2 *— sołtysowego podwórka widać byłoby iglicę warszawskiego Pałacu Kultury. W prostej linii będzie jakieś -20 kilometrów — mówi Bolesław Malirek, patrząc w stronę za'dymionego nieba. Sołtys jest jest jednym z trzech gospodarzy w Sierakowie, którzy utrzymują się wyłącznie z roli. Gleby tu słabe 5 i 6 klasy, wymagające dużych nakładów. Malirek przyznaje, że ze swoimi 10 hektarami ledwie wiąże koniec z końcem, Musi najmować się tym, którym nie opłaca się trzymać własnego konia. A takich w Sierakowie jest wielu. Prawie z każdej chałupy, a jest ich we wsi 102, dojeżdża do Warszawy jedna lub więcej osób. Mężczyźni głównie do huty, kobiety różnie; niektóre pracują w szpitalach, inne w zajezdni tramwajowej na Młocinach, jedna u „Wedla”. Od piątej rano, a w zimie, kiedy duże śniegi — wcześniej, ciągną drogą do Izabelina grupy ludzi z teczkami, z zawiniątkami. Do huty trzeba liczyć — z dojściem do PKS-u (2,5 km) — godzinę w jedną stronę, do miasta więcej. Kiedy wracają, często dopiero o zmroku, mogą zająć się swoimi gospodarstwami. Sieraków nigdy nie był wioską bogatą. Przed wojną — wspominają starzy — bywało i po kilkanaście spraw dziennie, pół wsi wędrowało do sądu. Oczywiście chodziło o las, o drzewo, o jagody, o kłusownictwo. Z roii ciężko tu wyżyć... We wrześniu 1939 roku 7 Pułk Strzelców Konnych stoczył pod Sierakowem bitwę z niemieckimi oddziałami pancernymi. Już wtedy poszło z dymem część zabudowań. Potem, głównie w 1944 r., toczyły się tu boje zgrupowania kampinoskiego AK. Wieś ża współdziałanie z partyzantami została »pacyfikowana i prawie doszczętnie spalona. Restaurowała się powoli. Nowym etapem w życiu wielu osiedli tego rejonu Puszczy było powstanie huty Warszawa. Do roboty poszedł kto mógł. W ciągu roku zbudowano we wsi więcej niż przedtem w ciągu dziesięciu, Własnymi siłami uporządkowali sierakowianie drogę. W 1963 r. doprowadzili światło. Wieś zaczęła się cywilizować, rozrastać. Ale wkrótce potem przyszło zarządzenie, że w związku z planowanym przez Park Narodowy wykupepi nie wolno się budować,. nie wolno nawet przeprowadzać większych remontów. Jan Studziński pracuje w Zakładach Transportowych Budownictwa w Warszawie. — O mieszkaniu w stolicy ani marzyć nie można —■ wzdycha — szczęście, że udało mi się zapisać do spółdzielni mieszkaniowej w Ursusie. Ale i tam trzeba czekać 6 lat. Na razie zajmujemy z żoną i dzieckiem jedną izbę w chałupie teściów. Oczywiście bez żadnych wygód. W drugiej izbie mieszka 6 osób. Studzińscy nie skarżą się. W wielu domach w Sierakowie sytuacja wygląda gorzej. A przecież mają pieniądze. Mają gdzie budować. — Chcą nas wykupywać — dobrze ale za ile- — pyta retorycznie sołtys. — Prawda, że ziemia tułaj słaba, mimo to lepsze własne piaski od kilku złotych, z którymi nie wiadomo gdzie pójść. W sąsiedztwie dzików O zmierzchu i wczesnym rankiem wychodzą z puszczy sarny, łosie i dziki, aby dożywiać się na sierakowskich polach. Szczególnie dokuczliwe są te ostatnie, których duże ilości skoncentrowano dla celów badawczych Zakładu Ekologii PAN w pobliskim rezerwacie ci Oltolo 300 tysięcy zł. rocznic pia- Park gospodarzom puszczańskich wiosek tytułem odszkodowań za straty spowodowane przez zwierzynę. Łosie i dziki naruszają własność wiejską, chłopi natomiast własność Parku. Nie sposób wracającemu z puszczy z pełną furą drzewa czy siana niczego udowodnić — tereny prywatne i państwowe mieszają się z sobą. Są i inne powody, dla których Parkowi zależy na likwidacji wsi. Chronione systemy wydmowe, osobliwość i duma Kampinosu, to niejednokrotnie część gruntów chłopskich. Trasy turystyczne przebiegają przez sierakowskie pola. Jednakże nie od Parku wyszła inicjatywa wykupu Sierakowa, pobliskiego Truskąwa i Pociechy. Zgłosiło ją rolnictwo, a konkretnie Wydz. Rolny Prez. Pow. Rady Narodowej w- Pruszkowie, któremu podlega część terenów wrzynających się w Puszczę. Bardzo niska wydajność z hektara w tych wsiach, przy stosunkowo sporym areale ziemi powodowała obniżenie przeciętnej statystycznej wydajności powiatu. Ministerstwo Leśnictwa zatwierdziło proponowany przez Park fundusz na wykup wsi. Wykup odbywać miał się sukcesywnie w trzech 5-letnich etapach, począwszy.od 1970 roku. Wisś wymazana z mapy Postanowienia postanowieniami, ale sądząc po dotychczas przyznanych kredytach należy wątpić, czy nawet ten tak długi okres starczy do likwidacji. wsi. W roku bieżącym otrzymał Park na ten ceł 380 tys. zł — równowartość jednego dobrego gospodarstwa. Kwota na rok przyszły jest jeszcze mniejsza. Zresztą, gdyby było nawet dość pieniędzy, sprawy wykupu nie można by załatwić od razu. Niesłychanie trudno jest ustalić prawo własności nych gospodarstw. poszczególDyrekcja Parku od lat zbiera dokumentację na ten temat. Są gospodarstwa w Sierakowie o areale niewiele większym niż hektar, do których rości sobie prawo 3, 4, a czasem i więcej osób. grunty, Park wykupuje tylko bez budynków, bo gdyby nabywał także i domy, na dyrekcję spadłby obowiązek konserwacji, administracji, a przy wysiedleniu zapewnienia mieszkania zastępczego. A z mieszkaniami wiadomo jak sprawa wygląda... Próbowano porozumieć się z hutą, gdzie pracuje spora część sierakowian. Huta ma trudności w zaDewnieniu mieszkań nawet dla najpotrzebniejszych fachowców. Sierakowianie, to w większości robotnicy niewykwalifikowani. Robiono również starania o przeniesienie w ramach Punduszu Ziemi części gospodarstw na grunty lepszej klasy. Wytypowano już nawet konkretne tereny w powiecie Pruszków i Nowy Dwór Gdański. Ale gdy przyszło co do czego, rady narodowe zaczęły się wycofywać. Tłumaczyły się. że tereny są dzierżawione, że użytkownicy nie chcą zrezygnować ze swbich praw. We wsi mówią, że to przez badylarzy, którzy płacą duże sumy do kas powiatów za dzierżawo. Sierakowianie tak jak mieszkańcy Pociechy czy Truskawa nie mają się gdzie podziać. W przesiedlenie na inne ziemie nie wierzą. Miasto jest marzeniem nierealnym. Chcą więc zostać na swoim. , — Nie można żyć na walizkach, bez prawa do rozwoju, bez perspektyw — powiada suwniczy z huty Warszawa, gospodarz na dwóch hektarach — Stanisław Dutkiewicz. Niech, coś wreszcie z nami zrobią, ale nie tylko na papierku — dodaje. Być może, już, niedługo, doczekają się jakichś' wiążących decyzji. W drugiej połowie bieżącego miesiąca mają się zebrać wszyscy zainteresowani: przedstawiciele puszczańskich .powiatów, dyrekcji Parku,, ministerstwa. Czy spotkanie to przyczyni się do wymazania trzech wsi z mapy? Dwie doby w elektrowozie... Hi SIARCZYSTY MRÓZ - GORĄCE DNI KOLEJARZY DLACZEGO SPÓŹNIAJĄ 1 POCIĄGI? CZESŁAW NOWICKI PRZEZ wiele dn,i w ub. tygodniu czytaliśmy w gazetach i słuchaliśmy w radiu: „dużo pociągów pasażerskich, zwłaszcza dalekobieżnych miało poważne opóźnienia. Np. pociąg ze Szklarskiej Poręby przybył do Warszawy 6,a godz. po czasie, pociąg z Bielska Białej miał spóźnieńiia 6 godz. 17 minut, ekspres „Chemik” zjawił się 3,5 godz. później...” Dlaczego tak się dzieje? Co powoduje wielogodzinne spóźnienia dalekobieżnych pociągów pośpiesznych czy nawet ekspresowych? Mróz, śnieg, gwałtowny atak zimy od pierwszych dni stycznia, czy coś jeszcze innego? Aby odpowiedzieć na te pytania decyduję się na dwudniową wyprawę szlakami PKP. Będę „maszynistą” pociągów pośpiesznych i ekspresowych. Dzięki uprzejmości i pomocy Min. Komunikacji otrzymuję odpowiednie dokumenty, zezwolenia i bilety. Ruszamy' Historia pociągu 14-01 Jest mroźny warszawski ranek. Dochodzi 6.30. Termometry wskazują minus 16 st. W powietrzu lekka mgła, nic nie pada. Na Dworcu Warszawa Główna Osobowa jeszcze ciemno. W świetle lamp widać grupy kolejarzy. Pcęhyleni nad zwrotnicami, z których unosi się siwy dymek z ustawionych piecyków koksowych, coś majstrują, inni odgarniają śnieg, długimi prętami wykuwają resztki lodu. Nawiązuje krótką rozmo.wę. Ta praca musi trwać całą dobę bez przerwy. Nieustannie trzeba czuwać, aby rozjazdy przestawiane elektrycznie nie zamarzły, nie zostały zasypane, bo stanie ruch. Gorzej było 31 grudnia i 1 stycznia — padający bez przerwy suchy, zmrożony śnieg zapychał nieustannie wszystkie zwrotnice. Następował niemal całkowity paraliż elektrycznych urządzeń w nastawniach, wysiadała sygnalizacja, pękające szyny psuły samoczynnej s blokadę, ustawiały semafory ni „stój”, na czerwone światło. wagonowni na Szcześliwieach przjW 22-s.iopniowym mrozie, pod gołym niebem trzeba było rozmrażać waz gony pokryte grubą, powłoką lodu, nieczynnym ogrzewaniem, zamarzniętymi hamulcami... Piekielna praca, Warszawa nie ma odpowiednio wyposażonych hal dla tego rodzaju prac. I dlatego wiele składów pociągów osobowych podstawia się już na wyjściowej stacji z opóźnieniem. I po to m. in. odwołano część pociągów, aby uzyskać rezerwę wagonów, aby w ostatniej chwili nie podstawiać podróżnym wyziębionych składów, z nieczynnym ogrzewaniem. Ale gdzie jest mój pociąg nr 14-01 relacji Warszawa — Budapeszt nazwany „Polonią”, a odchodzący z Warszawy godz. 7.00? Kłopoty zaczęły się c na wiele godzin przed odjazdem. Skład z Budapesztu jeszcze nie dotarł do stolicy, jeszcze jest koło Pruszkowa, spóźniony o ponad 6 godzin. Trudno więc liczyć na wagony których jeszcze nie ma. W pośpiechu rezerwowy montuje się skład — z wagonów sprawnych technicznie, z działającym ogrzewaniem, ale Star szych typów. Powstaje zbieranina, ale zdolna do jazdy, różnych typów wagonów, które teraz szybko trzeba podstawić na peron nr 1, Wagon ogrzewczy już pracuje, już para krąży, już powoli odmarzają szyby, a pasażerowie zajmują miejsca. Z przodu dołącza elektrowóz — EU 05-27, który dziś pociągnie aż do granicy z CSRS pociąg nr 14-01. Załoga elektrowozu: — maszynista Feliks Koralewski od lß40 roku prowadził parowozy, a później elektrowozy jego pomocnik Andrzej Myszi ka, który wpadł jak bomba za pięć siódma, bowiem elektrycznym z Pruszkowa jechał... 1,5 godziny. W przedziale eiektrowozu jest ciepło, widoczność wspaniała, siedzi się wysoko nad torami. Sądzę, że z takiego punktu obserwacyjnego dojrzę przyczyny, które hamują bieg pociągów, powodują wielogodzinne opóźnienia na szlakach. Sygnał — odjazd! Jest dokładnie godzina 7.00! Wyjeżdżamy bez opóźnienia Kio hamuje? Ledwo nabraliśmy szybkości do 40 km/godz.., a już z dala widać czerwohe światło ną semaforze przy ^Warszawie zachodniej. Stajemy, niepotrzebna strata czasu, rozkład bowiem nie przewiduje tu postoju. Tracimy pierwsze 3 minuty. Koło Pruszkowa znów mały alarm: sygnał żółty zapowiada, że następny semafor może być czerwony. Gdy tylko zaczynamy hamować — zmienia się na „zielony”, ale schodzimy z 80 km/godz. na 40. Znów dochodzi minuta., Przed Żyrardowem znów ..żółty”, za nim „czerwony” Stajemy. Obliczamy — zejście z szybkości 80 km/godz. do 0 trwa dwie — trzy minuty, rozruch pociągu, nabieranie szybkości do planowej kosztuje nie tylko stratę dalszych 3 — 4 minut, ale pożera ponad 1440 kWh energii elektrycznej. Czy nie jedziemy planowo, czy blokowi ustawiający nam drogę ńie wiedzą o naszym pociągu? Dlaczego więc wstrzymują nasz bieg, tym bardziej, że przed nami nie ma żadnego innego pociągu, a boczne tory dochodzące do naszego szlaku są zablokowane czerwonymi semaforami? Powtarzać się to będzie jeszcze kilka razy — przed Skierniewicami semafor „żółty”, a następny „czerwony”. Stajemy. Już nasze- spóźnienie wzrosło do 14 minut, bez śniegu, bez zasp i awarii technicznych! Potem jeszcze pod Płyćwią nie wiadomo dlaczego semafor wyczynia „pląsy” — raz jest zielony, potem żółty, potem czerwony. Włączamy szybkie hamowanie, bo nie wiemy, co to znaczy! Może jakaś nagła awaria na torach, w zwrotnicy czy rożjeździe i starają się nas ostrzec. Dla maszynisty tylko światło sygnału jest ważne. Tu trzeba dodać pewne wyjaśnienie. Na trasie Warszawa—Katowice działa samoczynna blokada. Pozwala to na wpuszczenie na szlak większej ilości pociągów Jeżeli mijany sygnał jest ..zielony”. a następny „żółty” to trzeci z kolei zapowiada kolor „czerwony” i trzeba stawać. Maszynista ma jednak prawo po zatrzymaniu pociągu przed czerwonym sygnałem blokady samoczynnej ruszyć dalej, ale z szybkością nie większą od 20 km/godz. W przypadku zauważenia przeszkody staje wtedy . natychmiast. Tak wiec do następnego sygnału pociąg się 15—20 km godz. mimo iż wlecze następny sygnał może już być zielony. I dopiero po minięciu tego zielonego śemaforu może nabierać prędkości. Proszę teraz obliczyć — hamowanie przed znakiem „stój” zabiera 3—4 minuty, jazda wolna dalsze 4 minuty, a potem rozruszanie pociągu znów 3—4 minuty. W taki sposób, gdy każde pęknięcie szyny, każde zwarcie w sygnalizacji na skutek mrozu czy wypadnięcie bezpiecznika zapala semafor danego sektora na „stój" — pociąg może stracić na trasie do Katowic nawet 2 godziny' Ale na tym sprawa się nie kończy. Są odcinki bardzo złych torów, słabej nawierzchni; słabych i wypaczonych przez ciężkie składy towarowe szyn. maszynista Na tych odcinkach dostaje rozkaz szczególny — jazdy z ograniczoną prędkością np. 40 czy 60 km/godz. zamiast 100 km/godz. Dochodzą dalsze minuty. Tak było z naszym po(DOKOŃCZENIE NA STR. 4) Deficyt krwiodawców Potrzebny eksperyment BLANKA MONASTERSKA STOŁECZNE przyszpitalne punkty krwiodawstwa, jest ich zaledwie dziesięć, mie a tylko nie zaspokajają potrzeb zgłaszanych przez własne placówki, ale — co gorsza — notuje się tam ostatnio spadek ilości pobieranej od dawców krwi. Podobne sygnały nadchodzą i z innych miast. Zjawisko to uznać trzeba za wysoce niepokojące, zważywszy, że w dzisiejszej medycynie, działalność punktu krwiodawstwa jest nierozerwalnie związana z lecznictwem. Tworzenie punktów powinno więc stać się nakazem chwili przy jednoczesnym nasileniu akcji werbunkowej. O tych właśnie sprawach rozmawiamy z kierownictwem punktu krwiodawstwa Państwowego Szpitala Klinicznego nr 1. Działalność tego punktu uruchomionego w maju 1968 r. zasługuje ze wszech miar na uznanie i pozytywną ocenę. Do niedawna, jako jedna z nielicznych tego typu placówek, w 50 proc. zaspokajała zapotrzebowanie swoich 15 klinik i oddziałów w zakresie krwiodawstwa, O- becnie i ten wzorcowy punkt sygnalizuje o znacznych niedoborach krwi. Pokrycie sięgające 50 proc. zmalało do 25 proc. przy przyjmowaniu — od 25 do 30 dawców dziennie. Kim są ci dawcy i skąd trafiają do pünktu? Zgodnie z zarządzeniem Min. Zdrowia z 1960 r. na lekarzach ciąży obowiązek werbowania dawców i to przede wszystkim spośród rodzin pacjentów, zgłaszających się do szpitali, bądź już przebywających na leczeniu. W chwili przyjmowania pacjentów do szpitala, przy minimalnym nawet prawdopodobieństwie stosowania leczenia krwią, trzeba tej ewentualności uprzedzić rodzio nę i zachęcić, by ktoś z bliskich reagując na apel lekarza zdecydował się na oddanie 300—400 ml krwi w punkcie przyszpitalnym. Każdy dawca staje się wówczas potencjalnie kimś, kto ratuje czyjeś życie. A oznaczenie krwi dawcy wykonywane przy pobraniu, pozwala na niesienie szybkiej pomocy w sytuacjach zagrażających z kolei jego życiu. Tu przypomnieć wypada, że oddanie tej ilości krwi raz na 2—3 miesiące jest dla człowieka zdrowego absolutnie nieszkodliwe. Pierwszy kontakt z pacjentem i jego rodziną nawiązuje się w izbie przyjęć i tam właśnie należałoby najbardziej uczulić personel lekarski i pielęgniarski na zagadnienia krwiodawstwa, ściślej na umiejętny werbunęk dawców zarówno rodzinnych, jak i honoro-wych. Rzecz prosta, że rozmowę <ł tych delikatnych sprawach ułatwia atmosfera intymności i zaufania do lekarza i jego najbliższych współpracowników. Toteż problem humanitarnego podejścia do pacjenta, nie doceniany jeszcze w środowisku lekarskim, powinien wysunąć się na czoło w stosunkach między chorym, jego rodziną i szpitalnymi opiekunami. Niepowodzenia werbunkowe personelu izby przyjęć, a zdarzają się jeszcze nader często, nie powinny przekreślać dalszych starań szpitala, zmierzających do pozyskania rodzinnych dawfców. Ważną rolę mogliby tu odegrać lekarze, zwłaszcza z oddziałów wewnętrznych, u których sprawy krwiodawstwa nie zawsze, (w przeciwieństwie do oddziałów zabiegowych) spotykają się z należytym zrozumieniem. Punkt krwiodawstwa przy szpitalu klinicznym nr 1, będący obiektem naszych zainteresowań, czyni ogromne wysiłki, by uzupełniać poważne niedobory krwi. Brak zaplecza laboratoryjnego nie pozwala na „produkcję” krwiopochodnych. preparatów Pobraną krew opracowuje się natomiast w punkcie na wszystkie grupy krwi potrzebne do przetaczania. Pomyślnie, jak nas poinformowano, układa się współpraca, ze. Stołeczną Stacja Krwiodawstwa, z Instytutem Hematologii oraz punktami krwiodawstwa. MON. Warto by chyba w większym niż dotąd ' stopniu zainteresować akcją krwiodawstwa honorowego zakłady pracy. PCK, o czym pisaliśmy niedawno, przyjął na siebie obowiązek aktywnego propagowania honorowego krwiodawstwa przez kluby i kola krwiodawców. Akcja ta napotyka jednak poważne trudności. 'Świadczy o tym znaczny spadek ekip wyjazdowych ze stołecznej stacji, odwiedzających zakłady pracy. Ta-sytuacja rzutuje z kolei na niedobory krwi' w punktach szpitalnych. Bywa, że dawcy zgłaszają się do stacji krwiodawstwa, po czym rezygnują w ostatniej chwili z oddania krwi, nie chcąc, jak mówią, tracić na zabieg kilku gpdzln.. A tyle czasu pochłaniają przeciętnie badania przeprowadzane przecież pod kątem bezpieczeństwa zdrowia dawcy. Plany rozwoju (.służby krwi” na lata 1971—1985 przewidują utworzenie na terenie Warszawy i województwa 2 rejonowych stacji krwiodawstwa oraz 20 przyszpitalnych punktów. Te inwestycje zwiększą możliwości przyjmowania dawców, skracając czas trwania zabiegu. Ale w obecnej fazie szukać trzeba innveh doraźnych rozwiązań. Może warto by zmobilizować patronujące poszczególnym dzielnicom szpitale do bezpośredniej współpracy :z 1 zakładami Pracy. znajdującymi się na podległych patronatom terenach, W czasie rozmowy z personelem odwiedzonego przez nas punktu krwiodawstwa, wypłynęła i taka sugestia, by personel punktu poczynił ze swej strony próby nawiązania bezpośredniego kontaktu z radami zakładowymi, bądź kierownictwem „podopiecznych zakładów”. Może taki eksperyment dałby, pomyślne rezultaty. Warto spróbować. Moja Warszawa Pałac Rzeczpospolitej C POTKAĆ go można, gdj jest w Warszawie, w kawiarni „Nowy Świat”, pogrążonego w poufałych rozmowach z klientami. Choć stały mieszkaniec stolicy, bardzc dużo podróżuje po kraju zwiedzając opuszczone cmentarze, szczególnie w miejscowościach, gdzie przechowywane wiekami księgi parafialne z zeszłych stuleci uległy zniszczeniu. Przy pomocy dłuta i drewnianego młoteczka wykuwa tam na starych, spękanych płytach grobowych imiona ł nazwiska, a potem odjeżdża, by wrócić po roku, gdy wyryte przezeń napisy porośnie mech. Z tego żyje. Jednym słowem domyślacie się, Czytelnicy, że chodzi o swojego rodzaju „heraldyka”, który za odpowiednią zapłatą wyszukuje, ściślej mówiąc dorabia kliens tom bardzo skomplikowane choć często mityczne powiązania rodzinne. Czysty snobizm, ale śą jak sie okazuje ludzie, którzy dorobiwszy się, poszukują na dodatek odpowiednich solidnych przodków, by ich przekazać wraz z majątkiem potomstwu. Cóż. Ich sprawa, Mówiąc nawiasem rżeć? stara jak świat, tyle że przed wiekami szlachcic, który dorobił sie fortuny, szuka! powinowatych raczej wśród bohaterów Rzymu. Na przykład zmarły 1669 r. podskarbi wielki kow ronny Jan Kazimierz Krasiński pozostawił w spadku synowi Janowi Dobrogostowi nie tylko ogromny, uciułany w tych złych dla Rzeczypospolitej czasach majątek, ale również przekaz, że ród Krasińskich wywodzi się od trybuna rzymskiego Marka Waleriusa, pogromcy Gallów. Scenę walki Wałeriusa z ogromnego wzrostu Gallem, atakowanym z tyłu przez ślepowrona (tak wówczas nazywane kruka), Jan Dobrogost Krasiński pleno titulo: starosta nowokorczyński, przemyski, sztumski, opinogórsld, warszawski, wojewoda płocki i referendarz koronny, kazał * umieścić na płaskorzeźbie zdobiącej front wystawionego przezeń w 1692 r. pałacu do dziś nazywanego pałacem Krasińskich Budowla ta, zaprojektowana przez dawnego inżyniera wojskowego, uczestnika bitwy pod Mątwami, Holendra Tylmana z Gamaren, wówczas już nobilitowanego i noszącego nazwisko Gamerski ora2 przez budowniczego królewskiego Józefa Szymona Bellottiego przewyższała przepychem wszystkie inne rezyden cje w Warszawie, a turnieje jakie odbywały się na otoczonym wysokim murem dziedzińcu pałacowym obejmującym cały dzisiejszy Plac Krasińskich, ściągały widzów z całej Polski. Dobrogost Krasiński wydawać odziedziczone po ojcu pieniądze całymi garściami. W galerii obrazów zgromadził, według pozostawionego inwentarza, dzielą Rembrandta, Diirera, Corregia i Rubensa, sale w których urządza! uczty, trwające caiemi tygodniami ozdobi! rzeźbami Schiiitera które, o czym wspomina współczesny mu Agenor Czaplicki stanowiły wdzięczny cel dla pija nych panów braci. Nocą, jak pisał w liście Bizardier, nad pałacem unttsiła się luna od ognisk płonących na dziedzińcu, na których pieczono woły i barany, a 0 zabawie karnawałowej, która w 1689 r. ów magnat urządzi! w pałacu, przez wiele lat plotko Wano w Warszawie. w W pierwszych latach XVIII w., czasie drugiej wojny szwedzkiej, pałac spłonął. Spadkobiercy Dobrogosta Krasińskiego odbudowali tylko część jednej oficyny 1 mieszkali tam będąc w stolicy, a wśród okopconych murów pałacowych, i w wielopiętrowych XV-wiecznych piwnicach pozostałych jeszcze po Węgrzynowskich i Dzianinach, którzy — nim Dobrogost Krasiński pałac wybudował — mieli tu swoje dwory, zagnieździła się biedota, rozmaite rzezimieszki i żebracy z Nowego i Starego Miasta. Za czasów saskich, w latach 1729 i 1748, władze miejskie zarządzały tu na nich obławy, które ze względu na plątaninę starych piwnic nie dały rezultatu. Ostatecznie w 1766 r., pałac i otaczający go teren, kupił od biskupa Adama Krasińskiego za 600000 złp. skarb państwa i po odbudowaniu go według projektów Jakuba Fon tany (odbudowa kosztowała 842 124 złp.) przeznaczył na siedzibę urzędów, nadając mu miano Pałacu Rzeczypospolitej. Poza sądami. Komisjami Wyznań i Oświecenia, Skarbu i Policji mieściły się tu archiwa a także, przeniesiona z Rynku Starego Miasta, loteria. W r. 1783, w pałacu wybuchł pożar, lecz dzięki poświęceniu archiwistów, wszystkie dokumenty uratowano. Ukazały się wtedy pisma ulotne, sugerujące, że pożai został wywołany umyślnie i wyrzucające chiwistom, że żartobliwie artak gorliwie ratowali dokumenty. Odbudowano go bardzo szybko, bo w ciągu roku, tym' razem według projektów Merliniego. W owym okresie z jednej strony ogromnie rozpleniło się w Warszawie żebractwo, a z drugiej, powstające od niedawna manufaktury cierpiały na brak rąk do pracy. W związku z tym władze policyjne co pewien czas organizowały obławy na żebraków, którzy pod konwojem prowadzeni byli do Pałacu Rzeczypospolitej, tu rozbierani z łachmanów, ubierani w nową standardową odzież i kierowani do manufaktur. Łachmany żebracze zabierali właściciele manufaktur, robiąc na tym doskonały interes, bo żebracy nosili zazwyczaj przy sobie cały majątek. Gdy pod koniec XVIII w. Prusacy weszli do Warszawy, przemianowali budynek na Pałac Kamery, bo tam mieściła się kamera pruska. W roku dawną 1806 przywrócono mu nazwę, która przetrwała aż do Powstania Listopadowego. W owym okresie oficyny pałacu przebudowane zostały według projektu Piotra Aignera (1822 r.). Po powstaniu mieściły się w nim m. in. biura odbywających się na placu Krasińskich jarmarków świętojańskich. Prawie całkowitej zagładzie ulegl pałac w czasie Powstania Warszawskiego. Już 15 sierpnia 1914 r., po raz pierwszy stanął w plomremach i zdobyty został przez Niemców. W nocy z 13 na 16 odbiła go w walce wręcz 8 kompania por. Lota i pluton szturmowy por. Prokopa. Ocl tego czasu bombardowany przez artylerię i lotnictwo na pół zwalony pozostał w rękach powstańców aż do upadku Starówki. 1 września w południe, na parę godzin przed ostateczną ewakuacją która przewidziana była Starówki, na noc z 1 na 2 września przez właz na placu Krasińskich (przejść miale wtedy kanałami do Śródmieścia i na Żoliborz według obliczeń płk. Wachnowskiego, ok. 4000 ludzi, zdolnych jeszcze do walki, choć w trzech czwartych rannych, Niemcy po zmasowanym bombardowaniu pałacu, po raz drugi go zajęli wypierając broniących g.o żołnierzy „Parasola” i plutonu osłonowego „11—12”. Wśród walący cli się murów i zapadających się stropów, w ogniu, kurzu i dymie odbił go na rozkaz majora Sosny w godzinę potem ostatni odwód płk. Wachnowskiego: pluton „Juliusz” i pluton żandarmerii powstańczej ppr. „Rysia”. Chodziło o utrzymanie w rękach włazu na placu, więc mimo zaciętego oporu Niemców i strat, które wyniosły prawie 80 procent atakujących plutonów, gruzy pałacu znów znalazły się w rękach powstańców. którzv utrzymali ie mimo nieustannych kontrataków Niemców aż do rana 2 września. Zwłoki obrońców pałacu ekshumowano po wyzwoleniu i spoczywają dziś w żołnierskich kwaterach na Powązkach. Dziś odbudowany pałac Krasińskich jest, siedzibą oddziału Biblioteki Narodowej Byłem tam niedawno. Wsłuchiwałem się w dostojną, panującą tu ciszę. Tylko czasem szelest przewracanych stron...' JACEK WOŁOWSKI STEPIffV wM — Rys. Marian Stępień Do Redaktora CIA" Wipcej takich inicjatyw! Szanowny Parne Redaktorze! Pragnę podziękować za artykuł w niedzielnym Z. W. pt. „Droga otwarta?” pióra H. Chądzyńskie-W trudnej sytuacji ekonomicznej, w jakiej znajduje się nasza gospodarka narodowa, pozytywna i cenna inicjatywa „Kasprzaka”, odważne podjęcie sie ryzyka zwycięskie przezwyciężenie wszyst i kich barier biurokratycznych — pozwalają wierzyć, że może wreszcie zwycięży u nas zdrowy rf>759rlplr Życzę jak najwięcej podobnych inicjatyw i w' innych dziedzinach naszego przemysłu i proszę Pana o informowanie o nich społeczeństwa. Przywróci to nam wiarę, że nastąpi wreszcie zdecydowany odwrót z zacofanych pozycji tych, którzy do tej pory nie potrafili zrozumieć, że należy raz na zawsze wyzbyć się zacofanej bezduszności w gospodarce narodowej. Zechce Pan Redaktor przyjąć wyrazy prawdziwego poważania od wdzięcznego czytelnika. KAZIMIERZ WIĘCEK Warszawa