Zycie Warszawy, kwiecień 1971 (XXVIII/78-103)

1971-04-20 / nr. 94

NR 94 20 KWIETNIA 1971 R. (W) AKCJA HUMANITARNA I PRÓBY JEJ NADUŻYCIA RYSZARD WOJNA \A/ RAZ z ustanowieniem granicy na Odrze i Nysie w 1945 r. Polska odzyskała nie tylko ziemie tracone w ciągu blisko tysiącletniego niemieckiego parcia na wschód. Odzyskała także skarb najcenniejszy — ludzi, którzy od pokoleń żyjąc pod niemiecką władzą, zachowali poczucia więzi z Macierzą, z językiem polskim, z polską kulturą. Dla nich zwycięstwo nad niemieckim faszyzmem było wyrazem dziejowej sprawiedliwości i spełnienia marzeń ich praojców. Powró­ciła do narodu ta jego inte­gralna część, która była wy­stawiona na historycznie naj­dłuższe i najcięższe próby. Ci, którzy przez próby te przeszli pozostając Polakami, byli z najszlachetniejszego kruszcu. I takimi przejdą do naszej historii również wówczas, gdv pamięć ludzka zagubi gdzieś po drodze owo niefortunne słowo „autochton”, równo­znaczne z pojęciem „tubylca ’. Polscy chłopi z Opolszczyzny czy z ziemi złotowskiej wczepieni przez wieki pazu­rami w polską ziemię, nie­byli żadnymi „autochtonami” lecz przednią strażą walczącej i spychanej z tamtych ziem polskości. Ale linia podziału między nimi a innymi mieszkańcami tamtych ziem, w tym również Niemcami, nie biegła prosto Współżycie przez tyle stuleci w ramach coraz bardziej wspólnej społeczności dopro­wadziło w niektórych rodzi­nach do zamazania podziałoś między tym, co polskie i tym co niemieckie, zwłaszcza, gdy istniały wspólne interesy kla­sowe. Pamiętajmy, że duży procent ludności niemieckiej na dzisiejszych zachodnich i północnych ziemiach Polski stanowili kiedyś niemieccy ro­botnicy i chłopi. W wielu o­­kolicach obyczaje polskie niemieckie zdążyły wtopić się i jedne w drugie, a nawet u­­tworzyć nowe jakości kultu­rowe i kulturalne. Ileż to ra­zy na imprezach organizacji przesiedleńczych w NRF oglą­dałem zespoły ludowe w stro jach mazurskich czy opols­kich. dokładnie takich sa­mych, jakie dziś jeszcze kryją stare skrzynie w wielu zagro­dach polskich. Natomiast linie działowe między ludnością polską a nie­miecką stawały się ostrzejsze, dzielące w sensie dosłownym, w okresach szczególnego na­silania się akcji germaniza­­cyjnej. Tak było w okresie bismarckovyskiego „Kultur­kampf u", jak również w o­­kresie międzywojennym, przede wszystkim w czasie 12 a lat rządów hitlerowskich. Pod naporem skoncentrowanych ataków, posługujących się róż­nymi metodami i przeprowa­dzanych na różnych płaszczy­znach, zostały wtedy dokona­ne w stanie polskości na tam­tych ziemiach szczególnie dotkliwe szczerby. Dramaty podziałów przeorały wiele ro­dzin. Niektórzy słabsi, albo mniej świadomi swej polskoś­ci, ulegali naciskom, widząc w akceptacji przynależności do narodu niemieckiego większe szanse indywidualnego rozwo­ju. Byli i tacy, którzy wręcz oddali się do . dyspozycji fa­szyzmu. stając się nie tylko renegatami, ale nieraz wręcz katami polskiego narodu. Odzyskując w 1945 r. zie­mie i ludzi, władza polska stanęła przed niezwykle trud­nym j złożonym problemem: zachować to wszystko, co dla Polski najcenniejsze, dopro­wadzić do pełnej repoloniza­­cji tych ziem. W praktyce sprowadzało się to do decyzji o jakże powikłanych losach życia setek tysięcy ludzi, i to nie tylko z generacji żyjącej, ale poddania pod ocenę rów­nież , generacji minionych, skutki postaw których koszto­wały charakter i stanowisko wielu współcześnie żyjących Sytuację komplikował dodat­kowo exodus milionów ludzi z tych terenów, ewakuowa­nych na rozkaz władz nie­mieckich, lub po prostu ucie­kających przed zbliżającym się frontem. Setki tysięcy ro­dzin zostało wówczas rozbi­tych. stwarzając problemy, których szczątkowe konsek­wencje przetrwały do dziś. I AK wiadomo, władza pol- J ska wykonując decyzję czte­rech mocarstw o transferze ludności niemieckiej z Polski, dała możność swobodnego o­­powiedzenia się za przynależ­nością do jednego czy drugie­go narodu. Ci wszyscy, którzy czuli się Polakami i mogli swe związki z polskością u­­dokumentować, mieli prawo zwrócić się o przyznanie im obywatelstwa polskiego i po­zostanie w Polsce. I odwrot­nie. Tak więc głównym kry­terium była wola danego człowieka. Nie ukrywamy przed sobą, że wielu ludziom pragnącym powrócić do polskości, łub wręcz związanym uczuciowo z Polską, została w tych pierw­szych latach wyrządzona nie­powetowana krzywda. Ludzie, którzy mieszali słowa nie­mieckie i polskie, wydawali się kimś podejrzanym. Pa­miętajmy, z jakimi głębokimi urazami wobec dźwięku nie­mieckiej mowy wkraczaliśmy wtedy na dzisiejsze zachodnie i północne ziemie Polski. W wyniku tego wszystkiego zacisnął się spraw ludzkich, ogromny supeł w którym tkwi wszystko na raz: wzglę­dy narodowe, czynniki psy­chologiczne, kryteria prawne lub pseudoprawne, a ponadto określony klimat napięcia e­­mbcjonalnego, raz przygasają­cego, a raz sztucznie podsy can ego. Piszemy tu oczywiście niei sytuacji na ziemiach zachod­nich i północnych w ogóle. a!e o tych rejonach, które za­mieszkują zwarte grupy Pola­ków osiadłych tam z dziada pradziada, rejonach, które o­­parły się falom germanizacji. Wśród tych, którzy w 1345 r. opowiedzieli się za polskoś­cią, znaleźli się również i ta­cy, którzy pragnęli pozostać na miejscu, by utrzymać oj­cowiznę, w przekonaniu, że granica na Odrze i Nysie nie jest jeszcze ostateczna, że władza niemiecka jeszcze kie­dyś tu wróci. Oni to właśnie w dziesięć lat później, zorien­towawszy się w swoim błę­dzie, masowo korzystali z wielkodusznego gestu rządu polskiego, który po 1956 r. stworzył ułatwienia wyjazdo­we w ramach akcji łączenia rozbitych rodzin. Z możliwoś­ci tych skorzystało rówrueż wiele osób pochodzenia pols­kiego, których rodziny mie­szkały na terenie NRF, Łą­cznie opuściło Polskę w la­tach 1956—1969 prawie 400 tys. osób. Mimo iż opuściły one Polskę z własnej woli, władze NRF zakwalifikowały je i kwalifikują nadal do ka­tegorii „wypędzonych”. £"*AŁY ten problem zosta! '■'ponownie rozdmuchany :na przestrzeni minionego roku, kiedy to siły rewizjonistyczne w ŃRF zdały sobie sprawę, że rokowania między rządami Polski i Republiki Federalnej doprowadzą do podpisania-'H- kładu potwierdzającego osta­teczny charakter zachodniej granicy Polski na Odrze i Ny­sie. Wywierały one na rząd boński olbrzymią presję, aby ów domaga! się od władz pol­skich poszerzenia dotychcza­sowych form łączenia rodzin. Przy czym organizacje rewi­zjonistyczne operują w mini­malnym stopniu kryteriami rodzinnymi, na plan pierwszv wysuwając kryteria narodo­wościowe, a to w celu stwo­rzenia wrażenia, iż chodzi o wyjazd Niemców i to licznych z Polski: Przeciwnicy norma­lizacji stosunków z Polską chcieliby tę normalizację na samym wstępie obarczyć no­wym bagażem nacjonalistycz­nych porachunków. Strona polska odrzuciła zdecydowanie tę płaszczyznę, wzięła natomiast pod uwagę względy humanitarne. Tam, gdzie naprawdę wchodzi w grę łączenie rozbitych rodzin, wyraża się zgodę, by ułatwić im wyjazd z Polski do NRF. Jest to rękojmia naszej do­brej woli i dowód, iż rze­czywiście pragniemy wkro­czyć na drogę normalizacji stosunków, drogę otworzoną Układem z 7 grudnia 1970 r. Dostrzega też to i stwierdza coraz więcej komentatorów prasy i radia NRF. Niestety, jednocześnie jes­teśmy świadkami, że siły przeciwne normalizacji nie rezygnują ze. swych działań. Jesteśmy świadkami, jak róż­ne koła rewizjonistyczne, w tym ziomkostwa, rozmaitymi drogami dążą do stworzenia klimatu niepewności w nie­których skupiskach, aby w wyniku tego oddziaływać na jednostki, czy rodziny mniej odporne i skłonić je do pod­jęcia starań o wyjazd z Pol­ski w powołaniu się właśnie na akcję łączenia rodzin. Ko­ła te nie cofają się przed żad­nym chwytem. Tak np. w pewnych okręgach puszczano w swoim czasie w obieg bred­nie, jakoby za parawanem ak­cji łączenia rodzin rząd pol­ski pragnął wysiedlić, względ­nie przesiedlić ludzi, którzy do roku 1945 posiadali oby­watelstwo niemieckie. W in­tencji autorów tej wierutnej plotki miało to skłonić osoby zagrożone rzekomym wysie­dleniem do zgłoszenia się czym prędzej z wnioskiem o wyjazd, skoro tak czy tak będą musiały wyjechać. Są to typowe metody z arsenału wojny psychologicznej. W kil­ku wypadkach doszły nas wieści, że niektórym chło­pom usiłowano wmawiać, iż nie ma sensu siać zbóż ozi-fDOKOŃCZENIE NA STR. 4) ŻYCIE WARSZAWY'« Dolnośląskie Zakłady Odlewnicze w Szprotawie produkują wlewnice dla hut, odlewy grzejników do c.o. i do armatury kanalizacyjnej. Zakłady zatrudniają 353 kobiety — bezpo­średnio przy produkcji pracuje 291. Wykonują one rdzenie do odlewów a także obsługują formierki. Formowanie rdzeni odlewów zostało zmechanizowane, co dało oszczędności 14,5 tys. godzin roboczych. Na zdjęciu: nalewanie żeliwa do form, Fot. CAF Polak w delegacji Za żółtym biletem. CZESŁAW NOWICKI W RACAMY raz jeszcze do problemu podróży służ­bowych. W poprzednich arty­kułach stwierdziliśmy, że nie­jednokrotnie wydajemy na te cele zbyt dużo pieniędzy (1,4— 1,7 młd zł rocznie!) często bez większego sensu. Ponadto na tle istniejącego stanu do­chodzi nieraz do nadużyć, marnotrawstwa i przechwyty­wania części kosztów prze2 nieuczciwych pracowników. Obecnie chcielibyśmy zwrócić uwagę na niektóre sprawy związane z przejazdami kole­ją osób delegowanych. Na ten temat przeprowadziliśmy roz­mowę z grupą pracowników Biura Taryf PKP. Gdzie znikała złotówki Gospodarka narodowa wy­daje pewną ilość pieniędzy na przejazdy służbowe. Prawi­dłowość powinna być na­stępująca: to co poszczególne instytucje wydają na przejaz­dy służbowe (należność za bi­lety) — te pieniądze powin­ny trafić do przedsiębiorstw przewozowych. Niestety — tak się nie dzieje. Tylko bowiem część tych pieniędzy trafia do rąk przewoźnika, a reszta jest przechwytywana przez de­legowanych, Dzieje się to zwy­kle w ten sposób, że wyko­rzystuje się różnicę w opła­tach między I a II klasą oraz między pociągami osobowymi a pospiesznymi. Z tego tytułu — jak wykazały szacunkowe wyliczenia — przesunięcie 2 funduszów społecznych dc kieszeni osób delegowanych sięga kwoty ok. 250 min z! rocznie! Obliczono również, że z tej sumy a także z innych o­­szczędności uzyskanych na po­dróżach służbowych (weryfi­kacja celów podróży, ograni­czenie błahych wyjazdów, pod­niesienie rangi kontroli, u­­sprawnienie zaopatrzenia i ko­operacji) można by uzyskać odpowiednią rezerwę i prze­znaczyć ją na podwyżkę diet delegacyjnych. W ter sposób stworzymy sytuację, w której pracownik otrzymałbj większą kwotę legalnie i nic musiałby przeprowadzać róż­nych kombinacji z biletami. Aby osiągnąć zamierzony cel, nasi rozmówcy proponują wprowadzenie specjalnego Sy­stemu, polegającego na stoso­waniu odrębnego wzoru bi­letu przeznaczonego wyłą­cznie dla podróży służbowych Pracownik delegowany kupo­wałby w kasie taki właśnie specjalny bilet koloru żółte­go, a więc różniący się od in­nych biletów i na tej podsta­wie rozliczałby się z kosztów podróży. Tak jak rozlicza się z kosztów hotelowych itp. „Plaga" zniżek na PKP? Jak wiadomo, kolej stosuje dotychczas wiele różnych zni­żek. Jedne wprowadzono je­szcze przed wojną, inne w cią­gu ostatnich 26 lat. Pomijając problem podróży prywatnyroh (chociaż i to budzi zastrzeże­nia, dlaczego np, pracownik instytucji państwowej ma zni­żkę, a pracownik przedsię­­b i o r s t w a państwowego zni­żki nie ma). Korzystanie ze zniżek przy podróżach służbo­wych nie znajduje uzasadnie­nia. Dlaczego? Po pierwsze — w ten sposób kolej niejako do­finansowuje przedsiębiorstwc delegujące swego pracownika Następuje wypaczenie rozra­chunku gospodarczego. Ponad­to liczymy w kosztach podróży sięgających 1,4 — 1,7 mld z! rocznie tylko sam efe!fty\\*nv wydatek, a przecież ''.wydatek społeczny jest w rzeczywisto­ści znacznie większy, o czym nie można zapominać i czego się nie liczy. Bo jeżeli kolej daje np. komuś 50 proc. zniż­ki na przejazd służbowy — to wozi tego pracownika po cenie deficytowej, znacznie niższej niż koszty rzeczywiste­go przejazdu na danej trasie. A zatem rachunek jest wypa­czony, gdyż w ten sposób nie­prawidłowo liczymy koszty jakie ponosi gospodarka na­rodowa w tej dziedzinie. Oto realny, .życiowy przykład: żonie kolejarza przysługuje z ty­tułu pracy- męża na PKP 80 proc. zniżki. Sama zatrudniona jest w Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w miejscowości X. W wypadku podróży służbowej z ra­mienia spółdzielni ma ona korzy­stać ze wspomnianej zniżki, czyli w tym przypadku kolej dofinan­sowuje spółdzielczość wiejską, do­płacając do przejazdu nie swojej pracowniczki 80 procent! Czy to jest słuszne^ Gdy tylko 19 proc. jeździ normalnie... Zapytałem, ile procent prze­wożonych pasażerów przez PKP korzysta z różnego ro­dzaju zniżek. Odpowiedź była zaskakująca — tylko ok. 19— 20 proc. przejazdów koleją o­­placanych jest wg taryfy nor­malnej, bez zniżki. Znako­mita większość podróżuje „ulgowo”, zwłaszcza służbowo. Jeżeli więc dążymy do upo­rządkowania spraw naszej go­spodarki, do zlikwidowania deficytu kolei, do przywróce­nia należnej rangi rozrachun­kowi gospodarczemu — wspo­mniane wyżej problemy po­winny być uregulowane w pierwszym rzędzie. I dlatego Min. Komunikacji wystąpiło z propozycją zmiany. Projekty zostały przedłożone Komiteto­wi Pracy i Płac. Co dałaby reforma? Specjalny „żółty” bilet, prze­znaczony tylko i wyłącznie dla delegowanych służbowo, ma przynieść rozwiązanie. Ma to być bilet normalny, bez ulgi, którego kolej nie będzie za­trzymywać przy wyjściu z pe­ronu po to, aby pracownik de­legowany mógł go przedstawić swojej instytucji jako jedyny dowód przy rozliczaniu się z kosztów podróży. Oto jak au­torzy projektu oceniają korzy­ści wynikające z planowanej refnrmv: • po pierwsze — wydatki, jakie gospodarka narodowa ponosi na przejazdy służbowe, byłyby rze­czywiście na ten cel przeznacza­ne : • po drugie — rachunek byłby prawidłowy, bowiem po zlikwido­waniu zniżek w przejazdach służ­bowych rozrachunek między PKP a wszystkimi instytucjami i przed­siębiorstwami korzystającymi z usług kolei nie byłby wypaczony; # po trzecie — pracownik dele­gowany nie musiałby „unikać” specjalnych pociągów np. ekspre­sowych, które są tak zaplanowa­ne, aby interesant rano przybył, sprawę załatwił i po południu wyjechał, bez blokowania hoteli, bez zarywania nocy i podróżowa­nia wolnymi i tańszymi pociągami osobowymi, aby na nich „zaro­# po czwarte — można by po­myśleć o przywróceniu specjal­nych biletów turystycznych, stre­fowych, które zostały zlikwidowa­ne m. in. dlatego, iż rzucili się na nie delegowani. Podobnie było z biletami okręgowymi, które po­służyły wielu nieuczciwym „dele­­gacjonistom” do zarabiania w wątpliwy sposób. Y n;p0C7r>lp O po piąte — będzie można z zaoszczędzonych pieniędzy stwo­rzyć fundusz na podwyżkę diet delegowanych pracowników. Chyba problem wart zasta­nowienia” 15 tys. ciągników „ßzik-21“ (A) Z taśmy montażowej gorzo­wskich Zakładów Przemysłu Ma­szynowego Leśnictwa zszedł tysięczny ciągnik małej mocy 15- ,Dzik-21“r Gorzowski pojazd jednoosiowy zdobył sobie szczególną popular­ność wśród rolników i ogrodni­ków, korzystają z jego usług przedsiębiorstwa gospodarki ko­munalnej, zakłady zieleni miej­skiej, a także przedsiębiorstwa budowlane. (PAP) :■* - Str. 3 I REDAKTORA 'ŻYCIA Pomóżmy campingowcom! Na marginesie artykułu pt. „Za­wracanie kijem Wisły” oraz no­tatki „Camping w stolicy” nale­żałoby zastanowić się nad ogól­nymi przyczynami, dla których tak masowa forma odpoczynku (połączona z turystyką) uprawia­na jest przez niezamożną część społeczeństwa w dość wielu kra­jach, natomiast w Polsce W ogól« się nie rozwija. Zestawienie bo­wiem naszych 100 campingów wobec chyba coś 3000 we Francji, w jakimś stopniu wskazuje na nieprawidłową dysproporcję w tej dziedzinie. Mnie się wydaje, że jedną z przyczyn tego stanu rze­czy jest po prostu brak w Polsce jakiejś organizacji, która zrzesza­łaby ludzi zainteresowanych w rozwoju tej formy wypoczynku (mam na myśli organizację podo­bną do tej, jaką mają żeglarze* automobiliści, wędkarze itd.) Sądzę, że gdyby członkowie ta­kiej organizacji budowali tylko je­den camping w każdym woje­wództwie w ciągu roku, to sieć campingów podwoiłaby się za kil­ka lat bez specjalnych nakładów ze strony państwa. Część bowiem robót wykonaliby sami członko­wie organizacji w ramach prac społecznych. Nadto organizacja ta­ka. jako gospodarz przynajmniej części campingów w Polsce, prę­dzej zapewniłaby na nich ogólny standard wyposażeniowy, czystość, zajęcia kulturalne, sportowe itp. niż to widać obecnie. W chwili obecnej jedne powia­ty starają się, i to nawet bardzo* 0 rozwój turystyki na swoim te­renie, natomiast inne... lepiej ni< pisać. Wygląda na to, że niektó­rym powiatom nie tylko nie za­leży na przyciągnięciu turystów 1 wczasowiczów, lecz czynią wszy­stko, aby ich zniechęcić do sie­­hie-A któż to są ci z namiotów pod lasem? Nietrudno zorientować się, że w przytłaczającej większości są to całe rodziny (niekiedy wraz z małymi dziećmi), grupy młodzie­żowe, młode małżeństwa i węd­karze. A zatem w większości na pewno ci, którzy nie są w stanie płacić „Orbisowi” czy „Wiśle” ok. 100 zł dziennie. Przy 4-osobowej rodzinie wynosi to, bagatela, 100x4x30 *= 12.000 zł/mies. Sądzę że nawet znacznie mniejszymi suma­mi nie dysponują grupy młodzie­żowe lub młode małżeństwa. Oso­bną grupę stanowią wędkarze, którzy mając kilka wolnych dni (np. sobotę i niedzielę) wyskaku­ją „na rybki”. Takie wykorzysta­nie kilku wolnych dni (przy obec­nej sztucznej strukturze turnu­sów dwutygodniowych) możliwe jest tylko na campingu pod na­­miodkiem. Istnieje zatem spora liczba osób w Polsce, którzy z różnych powo­dów (jednakże najczęściej finan­sowych) chcieliby spędzić swó­­urlop lub wakacje na campingu dlaczego więc im nie pomóc! Po­wiedzą niektórzy, że sprzęt cam­pingowy też kilka tysięcy kosz­tuje. Tak, to prawda, ale służy też co naj-jnniej kilka lat. Zresz­tą można pomyśleć o wynajmo­waniu takiego sprzętu. Przy tym nie musi się go transportować po całej Polsce. Ot wynajmuje się namiot (już rozstawiony), połowę łóżka, materace, koce, kuchenkę, garnki i... gospodaruje się. Gdzie tak jest? A jest. Sam widziałem nad Morzem Czarnym (w Buł­garii), jak fabryczna organizacja przyjeżdżała przed sezonem stawiała obóz na terenie bułgar­i skiego campingu. Potem autobusa­mi dojeżdżali pracownicy całymi rodzinami jedynie z osobistym bagażem. Tu otrzymywali pełne wyposażenie i sami martwili się dalej o zakupy, gotowanie, pra­nie itd., po czym inna grupa wy­mieniała ich po dwóch tygodniach Skąd była ta organizacja? Nie tak daleko od nas, bo z Czechosłowa­cji. Oni mogą, a my nie? Warto pomyśleć! Może nie zaraz nad Mo­rzem Czarnym, ale nad naszym Bałtykiem, nad Jeziorami Mazur­skimi, nad coraz liczniejszymi za­lewami i gdzie tylko nadaje się .teren” Myślę, że tych kilka słów przy­da się w dyskusji nad polskim campingiem. A dyskusja, trzeba przyznać, podwójnie jest na cza­sie, Z poważaniem * dr inż. RYSZARD SZEPKE prac. nauk.-bad. ib.t Zabytkom na odsiecz SERCE JENERAŁA NA początek — odpowiedź p. Jerzemu K. z Kalisza który pyta: „Kim byli ostatni, przedwo­jenni, właściciele Winnagóry? Pisze Pan: Stary pałac zbu­rzono, ale i w nowym tradycje Dąbrowskiego były pielęgno­wane aż do II wojny świato­wej. Uważam za słuszne, by nie taić nazwisk tych, którzy strzegli historycznej tradycji tak pięknej postaci, jak Jenerał Dąbrowski. Uważam, że temu właśnie człowiekowi powinno się w rubryce „Zabytkom na odsiecz” poświęcić nieco wię­cej miejsca, gdy się pisze o jego posiadłości, w której żyl i umarł...’ Zgoda! Dwór i posiadłość w Winna­­górze przeszła po śmierci Ja­na Henryka w ręce jego ro­dziny. Ostatnimi, przedwojen­nymi posiadaczami te] ma­jętności byli Mańkowscy, wła­śnie spadkobiercy Jenerała, Oni to pielęgnowali tradycje twórcy Legionów, oni byli też tymi, którzy po wyburzeniu dawnego dworu Dąbrowskie­go wznieśli współcześnie ist­niejący pałac... W swoim czasie Jerzy Stein­­hauff w „Dzienniku Polskim” z okazji przeniesienia serce Jenerała z Krakowa do Pozna­nia pisał tak: „Przed rozpoczęciem general­nej przebudowy dworku, Hen­ryk Mańkowski znalazł ukryty w podziemiach stoik z sercem jenerała Dąbrowskiego. Dołą­czona była do niego kartka z dość niesamowitym przepisem przechowywania zawartości, którą należało co pewien czas wyjmować, przepłukiwać w odpowiednich płynach etc etc. Bliżej nieznany instytut, dc którego udał się Mańkowski, zakonserwował serce, zabezpie­czając je przed zniszczeniem. Słoik, włożony został do srebr­nej puszki, zrobionej z monet, których Mańkowski był wiel­kim znawcą i posiadaczem naj­większej w Europie kolekcji. Z końcem roku 1908 Henryk Mańkowski przekazał urnę krakowskiemu Muzeum Naro­dowemu w depozyt....” Takie były losy serca Jene­rała, który — jak pisze m.in. Gabriel Zych w monografii c Dąbrowskim (Wyd. MON). ...„Wszystkie zbiory posiadają­ce ogromną wartość historycz­ną i materialną zapisał To­warzystwu Przyjaciół Nauk w Warszawie, którego był członkiem. Zwracając się dc społeczeństwa zalecał jedność pracę dla kraju i nieliczenie na czyjąkolwiek pomoc. Ro­dzinie swej zabronił korzy­stać z jakiejkolwiek pomocy rządów Królestwa, gdyż uwa­żał je za wrogów.. ” ■i-AK się złożyło, iż parę o- 1 statnich felietonów wy­pełnionych było lamentami nad fatalnym stanem wielu naszych zabytków architekto­nicznych. No, bo proszę... Orońsko, wiejska rezydencja sławnego malarza Brandta; zamek w Pilicy — jeden z łańcucha szlaku „Orlich Gniazd”: uni­kalna Ujeżdżalnia w Łańcu­cie, gdzie z fryzu łby końskie odpadają; rozbierany za ze­zwoleniem wojewódzkiego konserwatora dwór w Gar­­dzienicach w Lubelskiem (!); ruina dworu w Czarnej (War­szawskie); piękny pałac Czyżowie Szlacheckim (Opa­w towskie), o którym tak czule wspominał dr Żurowski („Zy­cie” z dn. 13 bm.). Lista obiektów, które ogro­mnym wysiłkiem wyciągamy z upadku jest bardzo, bardzo długa. Wspaniała praca na szych naukowców, konserwa­torów, nawet tych szarych działaczy społecznego ruchu ochrony zabytków, zasługuje na najwyższe uznanie, a w la­tach przyszłych pokoleń znaj­dzie rangę historyczną. Tym bardziej więc niepo­trzebne są zgrzyty, takie np. o jakich pisze doc. dr hab Roman Taborski z Instytutu Filologii Polskiej UW. Odda­ję mu głos: „Pragnę zwrócić uwagę na niepokojący stan, w jakim znajduje się obecnie zabytko­wy dworek Jerzego Szaniaw­skiego w Zegrzynku... Dworek ten jest nieogrodzony i od czasu śmierci nie zamieszkany. Szaniawskiego W dachu znaj duje się dziura przeszło dwu­metrowej długości. Szyby w oknach są częściowo powybi­jane, ze ścian zżeranych przez wilgoć odpada tynk całymi płatami... Podłogę zalegają po­rozrzucane papiery Szaniaw­skiego, zmieszane ze zgniłymi jabłkami. Stare meble w sta­nie krańcowego zniszczenia... Na drzewie obok dworku czer­wienieje dumnie tablica z na­pisem, że obiekt znajduje się pod zarządem państwowym i że „osobom nieupoważnionym wstęp surowo wzbroniony pod karą administracyjną”. Następ­nego dnia udałem się ponow­nie pod dworek w celu sfoto­grafowania go i stwierdziłem, że w ciągu jednej tylko nocy „osoby nieupoważnione” stłu­kły jeszcze jedną szybę w oknie, naderwały pieczęcie na drzwiach frontowych oraz po­­obtłukiwały tynk z kolumie­nek na ganku...”. P. docent domaga się na­tychmiastowego zabezpiecze­nia dworku znakomitego pi­sarza przed dalszą dewasta­cją, wyremontowania go i do• łączenia do ośroda PTTK tym, iż w jednej izbie po­2 winno sie urządzić muzeurri biograficzne Szaniawskiego. Żądanie słuszne, bowiem przykładami tego, iż podobne rozwiązanie ]est możliwe, są np. podkrakowska „Rydlów­­ka”, gdzie PTTK urządziło placówkę muzealną, poświęco­ną Młodej Polsce oraz Zega­­dłowiczowskie Muzeum w Wadowicach. Nic dodać — nic ująć! Po­stulat doc. Taborskiego w peł­ni popieramy! .Dopuścić do tego, by dom Szaniawskiego miał się rozpaść, na pewno nie wolno! -Ł Czytelnik, podpisany „Pod­­lasiak” sygnalizuje zaniedba­nia zabytkowych obiektów w Janowie Podlaskim, sławnym ze stadniny koni arabskich, założonej przeszło półtora wieku temu. Oto, fragmenty listu z cy­tatem z czasopisma „Ty i ja”: ■ „Dodatkową atrakcją tury­­styczną Janowa są pamiątki po Adamie Naruszewiczu, a raczej byłyby, gdyby je na­leżycie kultywowano. Tym-czasem słynna grota w ogro­dzie pałacowym, w której Na­ruszewicz pisał swoją „Histo­rię Polski”, służy za... publi­czny szalet, a maleńkie Mu­zeum Janowskie znajduje się na strychu, do którego brudno trafić, bo droga do niego pro­wadzi przez prywatne miesz­kanie...”. Dalej już Czytelnik: „Wy­padałoby jeszcze dodać o pięk­nym zamku janowskim (raczej chyba o oficynach... — bst)... Hitlerowcy po wkroczeniu do Janowa wymalowali fasady na kolor ochronny, który trzyma się na murach, mimo upływu 28 lat. Aż przykro patrzeć, że nie ma komu zarządzić odno­wienia elewacji... Mało tego, park piękny, ale opuszczony, urządzono w nim silosy... Za­mek otoczony jest fosą — o­­becnie bez wody — korzysta z niej większość lokatorów b. budynku pocztowego, wyrzu­cając tam śmieci j odpad­ki...”. Stan, istotnie, niewesoły, tym bardziej, gdy weźmie się pod uwagę historyczne wyda­rzenia, z którymi Janów Pod­laski jest związany. No, ale dość tych żalów! Sygnałów o tym. co w sensie ratowania zabytków zrobiono w toku ostatnich miesięcy, prasa notowała wiele. Posta­ramy się tym właśnie sygna­łom poświęcić też nieco miej­­^a. (B. St.) PS. Za nadesłane materia­ły (m. in. przez p. Emilię Or­­sini) dziękuję! Ża pomylenie nazwisk Żółtowskich i Żół­kiewskich, która to pom.yłka wynikła wyłącznie z „mecha­nicznych” powodów — jeszcze raz przepraszam. Czytelników prószę o dalsze listy, sygna­ły, sprostowania — i cierpli­wość, jeśli chodzi o odpowie­dzi w niniejszej rubryce. *) „Zabytkom na odsiecz Przyczynki i nieporozumienie” („Życie” 13 bm.l. Dworek Szaniawskiego w Zegrzynku.

Next