Zycie Warszawy, kwiecień 1971 (XXVIII/78-103)
1971-04-20 / nr. 94
NR 94 20 KWIETNIA 1971 R. (W) AKCJA HUMANITARNA I PRÓBY JEJ NADUŻYCIA RYSZARD WOJNA \A/ RAZ z ustanowieniem granicy na Odrze i Nysie w 1945 r. Polska odzyskała nie tylko ziemie tracone w ciągu blisko tysiącletniego niemieckiego parcia na wschód. Odzyskała także skarb najcenniejszy — ludzi, którzy od pokoleń żyjąc pod niemiecką władzą, zachowali poczucia więzi z Macierzą, z językiem polskim, z polską kulturą. Dla nich zwycięstwo nad niemieckim faszyzmem było wyrazem dziejowej sprawiedliwości i spełnienia marzeń ich praojców. Powróciła do narodu ta jego integralna część, która była wystawiona na historycznie najdłuższe i najcięższe próby. Ci, którzy przez próby te przeszli pozostając Polakami, byli z najszlachetniejszego kruszcu. I takimi przejdą do naszej historii również wówczas, gdv pamięć ludzka zagubi gdzieś po drodze owo niefortunne słowo „autochton”, równoznaczne z pojęciem „tubylca ’. Polscy chłopi z Opolszczyzny czy z ziemi złotowskiej wczepieni przez wieki pazurami w polską ziemię, niebyli żadnymi „autochtonami” lecz przednią strażą walczącej i spychanej z tamtych ziem polskości. Ale linia podziału między nimi a innymi mieszkańcami tamtych ziem, w tym również Niemcami, nie biegła prosto Współżycie przez tyle stuleci w ramach coraz bardziej wspólnej społeczności doprowadziło w niektórych rodzinach do zamazania podziałoś między tym, co polskie i tym co niemieckie, zwłaszcza, gdy istniały wspólne interesy klasowe. Pamiętajmy, że duży procent ludności niemieckiej na dzisiejszych zachodnich i północnych ziemiach Polski stanowili kiedyś niemieccy robotnicy i chłopi. W wielu okolicach obyczaje polskie niemieckie zdążyły wtopić się i jedne w drugie, a nawet utworzyć nowe jakości kulturowe i kulturalne. Ileż to razy na imprezach organizacji przesiedleńczych w NRF oglądałem zespoły ludowe w stro jach mazurskich czy opolskich. dokładnie takich samych, jakie dziś jeszcze kryją stare skrzynie w wielu zagrodach polskich. Natomiast linie działowe między ludnością polską a niemiecką stawały się ostrzejsze, dzielące w sensie dosłownym, w okresach szczególnego nasilania się akcji germanizacyjnej. Tak było w okresie bismarckovyskiego „Kulturkampf u", jak również w okresie międzywojennym, przede wszystkim w czasie 12 a lat rządów hitlerowskich. Pod naporem skoncentrowanych ataków, posługujących się różnymi metodami i przeprowadzanych na różnych płaszczyznach, zostały wtedy dokonane w stanie polskości na tamtych ziemiach szczególnie dotkliwe szczerby. Dramaty podziałów przeorały wiele rodzin. Niektórzy słabsi, albo mniej świadomi swej polskości, ulegali naciskom, widząc w akceptacji przynależności do narodu niemieckiego większe szanse indywidualnego rozwoju. Byli i tacy, którzy wręcz oddali się do . dyspozycji faszyzmu. stając się nie tylko renegatami, ale nieraz wręcz katami polskiego narodu. Odzyskując w 1945 r. ziemie i ludzi, władza polska stanęła przed niezwykle trudnym j złożonym problemem: zachować to wszystko, co dla Polski najcenniejsze, doprowadzić do pełnej repolonizacji tych ziem. W praktyce sprowadzało się to do decyzji o jakże powikłanych losach życia setek tysięcy ludzi, i to nie tylko z generacji żyjącej, ale poddania pod ocenę również , generacji minionych, skutki postaw których kosztowały charakter i stanowisko wielu współcześnie żyjących Sytuację komplikował dodatkowo exodus milionów ludzi z tych terenów, ewakuowanych na rozkaz władz niemieckich, lub po prostu uciekających przed zbliżającym się frontem. Setki tysięcy rodzin zostało wówczas rozbitych. stwarzając problemy, których szczątkowe konsekwencje przetrwały do dziś. I AK wiadomo, władza pol- J ska wykonując decyzję czterech mocarstw o transferze ludności niemieckiej z Polski, dała możność swobodnego opowiedzenia się za przynależnością do jednego czy drugiego narodu. Ci wszyscy, którzy czuli się Polakami i mogli swe związki z polskością udokumentować, mieli prawo zwrócić się o przyznanie im obywatelstwa polskiego i pozostanie w Polsce. I odwrotnie. Tak więc głównym kryterium była wola danego człowieka. Nie ukrywamy przed sobą, że wielu ludziom pragnącym powrócić do polskości, łub wręcz związanym uczuciowo z Polską, została w tych pierwszych latach wyrządzona niepowetowana krzywda. Ludzie, którzy mieszali słowa niemieckie i polskie, wydawali się kimś podejrzanym. Pamiętajmy, z jakimi głębokimi urazami wobec dźwięku niemieckiej mowy wkraczaliśmy wtedy na dzisiejsze zachodnie i północne ziemie Polski. W wyniku tego wszystkiego zacisnął się spraw ludzkich, ogromny supeł w którym tkwi wszystko na raz: względy narodowe, czynniki psychologiczne, kryteria prawne lub pseudoprawne, a ponadto określony klimat napięcia embcjonalnego, raz przygasającego, a raz sztucznie podsy can ego. Piszemy tu oczywiście niei sytuacji na ziemiach zachodnich i północnych w ogóle. a!e o tych rejonach, które zamieszkują zwarte grupy Polaków osiadłych tam z dziada pradziada, rejonach, które oparły się falom germanizacji. Wśród tych, którzy w 1345 r. opowiedzieli się za polskością, znaleźli się również i tacy, którzy pragnęli pozostać na miejscu, by utrzymać ojcowiznę, w przekonaniu, że granica na Odrze i Nysie nie jest jeszcze ostateczna, że władza niemiecka jeszcze kiedyś tu wróci. Oni to właśnie w dziesięć lat później, zorientowawszy się w swoim błędzie, masowo korzystali z wielkodusznego gestu rządu polskiego, który po 1956 r. stworzył ułatwienia wyjazdowe w ramach akcji łączenia rozbitych rodzin. Z możliwości tych skorzystało rówrueż wiele osób pochodzenia polskiego, których rodziny mieszkały na terenie NRF, Łącznie opuściło Polskę w latach 1956—1969 prawie 400 tys. osób. Mimo iż opuściły one Polskę z własnej woli, władze NRF zakwalifikowały je i kwalifikują nadal do kategorii „wypędzonych”. £"*AŁY ten problem zosta! '■'ponownie rozdmuchany :na przestrzeni minionego roku, kiedy to siły rewizjonistyczne w ŃRF zdały sobie sprawę, że rokowania między rządami Polski i Republiki Federalnej doprowadzą do podpisania-'H- kładu potwierdzającego ostateczny charakter zachodniej granicy Polski na Odrze i Nysie. Wywierały one na rząd boński olbrzymią presję, aby ów domaga! się od władz polskich poszerzenia dotychczasowych form łączenia rodzin. Przy czym organizacje rewizjonistyczne operują w minimalnym stopniu kryteriami rodzinnymi, na plan pierwszv wysuwając kryteria narodowościowe, a to w celu stworzenia wrażenia, iż chodzi o wyjazd Niemców i to licznych z Polski: Przeciwnicy normalizacji stosunków z Polską chcieliby tę normalizację na samym wstępie obarczyć nowym bagażem nacjonalistycznych porachunków. Strona polska odrzuciła zdecydowanie tę płaszczyznę, wzięła natomiast pod uwagę względy humanitarne. Tam, gdzie naprawdę wchodzi w grę łączenie rozbitych rodzin, wyraża się zgodę, by ułatwić im wyjazd z Polski do NRF. Jest to rękojmia naszej dobrej woli i dowód, iż rzeczywiście pragniemy wkroczyć na drogę normalizacji stosunków, drogę otworzoną Układem z 7 grudnia 1970 r. Dostrzega też to i stwierdza coraz więcej komentatorów prasy i radia NRF. Niestety, jednocześnie jesteśmy świadkami, że siły przeciwne normalizacji nie rezygnują ze. swych działań. Jesteśmy świadkami, jak różne koła rewizjonistyczne, w tym ziomkostwa, rozmaitymi drogami dążą do stworzenia klimatu niepewności w niektórych skupiskach, aby w wyniku tego oddziaływać na jednostki, czy rodziny mniej odporne i skłonić je do podjęcia starań o wyjazd z Polski w powołaniu się właśnie na akcję łączenia rodzin. Koła te nie cofają się przed żadnym chwytem. Tak np. w pewnych okręgach puszczano w swoim czasie w obieg brednie, jakoby za parawanem akcji łączenia rodzin rząd polski pragnął wysiedlić, względnie przesiedlić ludzi, którzy do roku 1945 posiadali obywatelstwo niemieckie. W intencji autorów tej wierutnej plotki miało to skłonić osoby zagrożone rzekomym wysiedleniem do zgłoszenia się czym prędzej z wnioskiem o wyjazd, skoro tak czy tak będą musiały wyjechać. Są to typowe metody z arsenału wojny psychologicznej. W kilku wypadkach doszły nas wieści, że niektórym chłopom usiłowano wmawiać, iż nie ma sensu siać zbóż ozi-fDOKOŃCZENIE NA STR. 4) ŻYCIE WARSZAWY'« Dolnośląskie Zakłady Odlewnicze w Szprotawie produkują wlewnice dla hut, odlewy grzejników do c.o. i do armatury kanalizacyjnej. Zakłady zatrudniają 353 kobiety — bezpośrednio przy produkcji pracuje 291. Wykonują one rdzenie do odlewów a także obsługują formierki. Formowanie rdzeni odlewów zostało zmechanizowane, co dało oszczędności 14,5 tys. godzin roboczych. Na zdjęciu: nalewanie żeliwa do form, Fot. CAF Polak w delegacji Za żółtym biletem. CZESŁAW NOWICKI W RACAMY raz jeszcze do problemu podróży służbowych. W poprzednich artykułach stwierdziliśmy, że niejednokrotnie wydajemy na te cele zbyt dużo pieniędzy (1,4— 1,7 młd zł rocznie!) często bez większego sensu. Ponadto na tle istniejącego stanu dochodzi nieraz do nadużyć, marnotrawstwa i przechwytywania części kosztów prze2 nieuczciwych pracowników. Obecnie chcielibyśmy zwrócić uwagę na niektóre sprawy związane z przejazdami koleją osób delegowanych. Na ten temat przeprowadziliśmy rozmowę z grupą pracowników Biura Taryf PKP. Gdzie znikała złotówki Gospodarka narodowa wydaje pewną ilość pieniędzy na przejazdy służbowe. Prawidłowość powinna być następująca: to co poszczególne instytucje wydają na przejazdy służbowe (należność za bilety) — te pieniądze powinny trafić do przedsiębiorstw przewozowych. Niestety — tak się nie dzieje. Tylko bowiem część tych pieniędzy trafia do rąk przewoźnika, a reszta jest przechwytywana przez delegowanych, Dzieje się to zwykle w ten sposób, że wykorzystuje się różnicę w opłatach między I a II klasą oraz między pociągami osobowymi a pospiesznymi. Z tego tytułu — jak wykazały szacunkowe wyliczenia — przesunięcie 2 funduszów społecznych dc kieszeni osób delegowanych sięga kwoty ok. 250 min z! rocznie! Obliczono również, że z tej sumy a także z innych oszczędności uzyskanych na podróżach służbowych (weryfikacja celów podróży, ograniczenie błahych wyjazdów, podniesienie rangi kontroli, usprawnienie zaopatrzenia i kooperacji) można by uzyskać odpowiednią rezerwę i przeznaczyć ją na podwyżkę diet delegacyjnych. W ter sposób stworzymy sytuację, w której pracownik otrzymałbj większą kwotę legalnie i nic musiałby przeprowadzać różnych kombinacji z biletami. Aby osiągnąć zamierzony cel, nasi rozmówcy proponują wprowadzenie specjalnego Systemu, polegającego na stosowaniu odrębnego wzoru biletu przeznaczonego wyłącznie dla podróży służbowych Pracownik delegowany kupowałby w kasie taki właśnie specjalny bilet koloru żółtego, a więc różniący się od innych biletów i na tej podstawie rozliczałby się z kosztów podróży. Tak jak rozlicza się z kosztów hotelowych itp. „Plaga" zniżek na PKP? Jak wiadomo, kolej stosuje dotychczas wiele różnych zniżek. Jedne wprowadzono jeszcze przed wojną, inne w ciągu ostatnich 26 lat. Pomijając problem podróży prywatnyroh (chociaż i to budzi zastrzeżenia, dlaczego np, pracownik instytucji państwowej ma zniżkę, a pracownik przedsięb i o r s t w a państwowego zniżki nie ma). Korzystanie ze zniżek przy podróżach służbowych nie znajduje uzasadnienia. Dlaczego? Po pierwsze — w ten sposób kolej niejako dofinansowuje przedsiębiorstwc delegujące swego pracownika Następuje wypaczenie rozrachunku gospodarczego. Ponadto liczymy w kosztach podróży sięgających 1,4 — 1,7 mld z! rocznie tylko sam efe!fty\\*nv wydatek, a przecież ''.wydatek społeczny jest w rzeczywistości znacznie większy, o czym nie można zapominać i czego się nie liczy. Bo jeżeli kolej daje np. komuś 50 proc. zniżki na przejazd służbowy — to wozi tego pracownika po cenie deficytowej, znacznie niższej niż koszty rzeczywistego przejazdu na danej trasie. A zatem rachunek jest wypaczony, gdyż w ten sposób nieprawidłowo liczymy koszty jakie ponosi gospodarka narodowa w tej dziedzinie. Oto realny, .życiowy przykład: żonie kolejarza przysługuje z tytułu pracy- męża na PKP 80 proc. zniżki. Sama zatrudniona jest w Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w miejscowości X. W wypadku podróży służbowej z ramienia spółdzielni ma ona korzystać ze wspomnianej zniżki, czyli w tym przypadku kolej dofinansowuje spółdzielczość wiejską, dopłacając do przejazdu nie swojej pracowniczki 80 procent! Czy to jest słuszne^ Gdy tylko 19 proc. jeździ normalnie... Zapytałem, ile procent przewożonych pasażerów przez PKP korzysta z różnego rodzaju zniżek. Odpowiedź była zaskakująca — tylko ok. 19— 20 proc. przejazdów koleją oplacanych jest wg taryfy normalnej, bez zniżki. Znakomita większość podróżuje „ulgowo”, zwłaszcza służbowo. Jeżeli więc dążymy do uporządkowania spraw naszej gospodarki, do zlikwidowania deficytu kolei, do przywrócenia należnej rangi rozrachunkowi gospodarczemu — wspomniane wyżej problemy powinny być uregulowane w pierwszym rzędzie. I dlatego Min. Komunikacji wystąpiło z propozycją zmiany. Projekty zostały przedłożone Komitetowi Pracy i Płac. Co dałaby reforma? Specjalny „żółty” bilet, przeznaczony tylko i wyłącznie dla delegowanych służbowo, ma przynieść rozwiązanie. Ma to być bilet normalny, bez ulgi, którego kolej nie będzie zatrzymywać przy wyjściu z peronu po to, aby pracownik delegowany mógł go przedstawić swojej instytucji jako jedyny dowód przy rozliczaniu się z kosztów podróży. Oto jak autorzy projektu oceniają korzyści wynikające z planowanej refnrmv: • po pierwsze — wydatki, jakie gospodarka narodowa ponosi na przejazdy służbowe, byłyby rzeczywiście na ten cel przeznaczane : • po drugie — rachunek byłby prawidłowy, bowiem po zlikwidowaniu zniżek w przejazdach służbowych rozrachunek między PKP a wszystkimi instytucjami i przedsiębiorstwami korzystającymi z usług kolei nie byłby wypaczony; # po trzecie — pracownik delegowany nie musiałby „unikać” specjalnych pociągów np. ekspresowych, które są tak zaplanowane, aby interesant rano przybył, sprawę załatwił i po południu wyjechał, bez blokowania hoteli, bez zarywania nocy i podróżowania wolnymi i tańszymi pociągami osobowymi, aby na nich „zaro# po czwarte — można by pomyśleć o przywróceniu specjalnych biletów turystycznych, strefowych, które zostały zlikwidowane m. in. dlatego, iż rzucili się na nie delegowani. Podobnie było z biletami okręgowymi, które posłużyły wielu nieuczciwym „delegacjonistom” do zarabiania w wątpliwy sposób. Y n;p0C7r>lp O po piąte — będzie można z zaoszczędzonych pieniędzy stworzyć fundusz na podwyżkę diet delegowanych pracowników. Chyba problem wart zastanowienia” 15 tys. ciągników „ßzik-21“ (A) Z taśmy montażowej gorzowskich Zakładów Przemysłu Maszynowego Leśnictwa zszedł tysięczny ciągnik małej mocy 15- ,Dzik-21“r Gorzowski pojazd jednoosiowy zdobył sobie szczególną popularność wśród rolników i ogrodników, korzystają z jego usług przedsiębiorstwa gospodarki komunalnej, zakłady zieleni miejskiej, a także przedsiębiorstwa budowlane. (PAP) :■* - Str. 3 I REDAKTORA 'ŻYCIA Pomóżmy campingowcom! Na marginesie artykułu pt. „Zawracanie kijem Wisły” oraz notatki „Camping w stolicy” należałoby zastanowić się nad ogólnymi przyczynami, dla których tak masowa forma odpoczynku (połączona z turystyką) uprawiana jest przez niezamożną część społeczeństwa w dość wielu krajach, natomiast w Polsce W ogól« się nie rozwija. Zestawienie bowiem naszych 100 campingów wobec chyba coś 3000 we Francji, w jakimś stopniu wskazuje na nieprawidłową dysproporcję w tej dziedzinie. Mnie się wydaje, że jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest po prostu brak w Polsce jakiejś organizacji, która zrzeszałaby ludzi zainteresowanych w rozwoju tej formy wypoczynku (mam na myśli organizację podobną do tej, jaką mają żeglarze* automobiliści, wędkarze itd.) Sądzę, że gdyby członkowie takiej organizacji budowali tylko jeden camping w każdym województwie w ciągu roku, to sieć campingów podwoiłaby się za kilka lat bez specjalnych nakładów ze strony państwa. Część bowiem robót wykonaliby sami członkowie organizacji w ramach prac społecznych. Nadto organizacja taka. jako gospodarz przynajmniej części campingów w Polsce, prędzej zapewniłaby na nich ogólny standard wyposażeniowy, czystość, zajęcia kulturalne, sportowe itp. niż to widać obecnie. W chwili obecnej jedne powiaty starają się, i to nawet bardzo* 0 rozwój turystyki na swoim terenie, natomiast inne... lepiej ni< pisać. Wygląda na to, że niektórym powiatom nie tylko nie zależy na przyciągnięciu turystów 1 wczasowiczów, lecz czynią wszystko, aby ich zniechęcić do siehie-A któż to są ci z namiotów pod lasem? Nietrudno zorientować się, że w przytłaczającej większości są to całe rodziny (niekiedy wraz z małymi dziećmi), grupy młodzieżowe, młode małżeństwa i wędkarze. A zatem w większości na pewno ci, którzy nie są w stanie płacić „Orbisowi” czy „Wiśle” ok. 100 zł dziennie. Przy 4-osobowej rodzinie wynosi to, bagatela, 100x4x30 *= 12.000 zł/mies. Sądzę że nawet znacznie mniejszymi sumami nie dysponują grupy młodzieżowe lub młode małżeństwa. Osobną grupę stanowią wędkarze, którzy mając kilka wolnych dni (np. sobotę i niedzielę) wyskakują „na rybki”. Takie wykorzystanie kilku wolnych dni (przy obecnej sztucznej strukturze turnusów dwutygodniowych) możliwe jest tylko na campingu pod namiodkiem. Istnieje zatem spora liczba osób w Polsce, którzy z różnych powodów (jednakże najczęściej finansowych) chcieliby spędzić swóurlop lub wakacje na campingu dlaczego więc im nie pomóc! Powiedzą niektórzy, że sprzęt campingowy też kilka tysięcy kosztuje. Tak, to prawda, ale służy też co naj-jnniej kilka lat. Zresztą można pomyśleć o wynajmowaniu takiego sprzętu. Przy tym nie musi się go transportować po całej Polsce. Ot wynajmuje się namiot (już rozstawiony), połowę łóżka, materace, koce, kuchenkę, garnki i... gospodaruje się. Gdzie tak jest? A jest. Sam widziałem nad Morzem Czarnym (w Bułgarii), jak fabryczna organizacja przyjeżdżała przed sezonem stawiała obóz na terenie bułgari skiego campingu. Potem autobusami dojeżdżali pracownicy całymi rodzinami jedynie z osobistym bagażem. Tu otrzymywali pełne wyposażenie i sami martwili się dalej o zakupy, gotowanie, pranie itd., po czym inna grupa wymieniała ich po dwóch tygodniach Skąd była ta organizacja? Nie tak daleko od nas, bo z Czechosłowacji. Oni mogą, a my nie? Warto pomyśleć! Może nie zaraz nad Morzem Czarnym, ale nad naszym Bałtykiem, nad Jeziorami Mazurskimi, nad coraz liczniejszymi zalewami i gdzie tylko nadaje się .teren” Myślę, że tych kilka słów przyda się w dyskusji nad polskim campingiem. A dyskusja, trzeba przyznać, podwójnie jest na czasie, Z poważaniem * dr inż. RYSZARD SZEPKE prac. nauk.-bad. ib.t Zabytkom na odsiecz SERCE JENERAŁA NA początek — odpowiedź p. Jerzemu K. z Kalisza który pyta: „Kim byli ostatni, przedwojenni, właściciele Winnagóry? Pisze Pan: Stary pałac zburzono, ale i w nowym tradycje Dąbrowskiego były pielęgnowane aż do II wojny światowej. Uważam za słuszne, by nie taić nazwisk tych, którzy strzegli historycznej tradycji tak pięknej postaci, jak Jenerał Dąbrowski. Uważam, że temu właśnie człowiekowi powinno się w rubryce „Zabytkom na odsiecz” poświęcić nieco więcej miejsca, gdy się pisze o jego posiadłości, w której żyl i umarł...’ Zgoda! Dwór i posiadłość w Winnagórze przeszła po śmierci Jana Henryka w ręce jego rodziny. Ostatnimi, przedwojennymi posiadaczami te] majętności byli Mańkowscy, właśnie spadkobiercy Jenerała, Oni to pielęgnowali tradycje twórcy Legionów, oni byli też tymi, którzy po wyburzeniu dawnego dworu Dąbrowskiego wznieśli współcześnie istniejący pałac... W swoim czasie Jerzy Steinhauff w „Dzienniku Polskim” z okazji przeniesienia serce Jenerała z Krakowa do Poznania pisał tak: „Przed rozpoczęciem generalnej przebudowy dworku, Henryk Mańkowski znalazł ukryty w podziemiach stoik z sercem jenerała Dąbrowskiego. Dołączona była do niego kartka z dość niesamowitym przepisem przechowywania zawartości, którą należało co pewien czas wyjmować, przepłukiwać w odpowiednich płynach etc etc. Bliżej nieznany instytut, dc którego udał się Mańkowski, zakonserwował serce, zabezpieczając je przed zniszczeniem. Słoik, włożony został do srebrnej puszki, zrobionej z monet, których Mańkowski był wielkim znawcą i posiadaczem największej w Europie kolekcji. Z końcem roku 1908 Henryk Mańkowski przekazał urnę krakowskiemu Muzeum Narodowemu w depozyt....” Takie były losy serca Jenerała, który — jak pisze m.in. Gabriel Zych w monografii c Dąbrowskim (Wyd. MON). ...„Wszystkie zbiory posiadające ogromną wartość historyczną i materialną zapisał Towarzystwu Przyjaciół Nauk w Warszawie, którego był członkiem. Zwracając się dc społeczeństwa zalecał jedność pracę dla kraju i nieliczenie na czyjąkolwiek pomoc. Rodzinie swej zabronił korzystać z jakiejkolwiek pomocy rządów Królestwa, gdyż uważał je za wrogów.. ” ■i-AK się złożyło, iż parę o- 1 statnich felietonów wypełnionych było lamentami nad fatalnym stanem wielu naszych zabytków architektonicznych. No, bo proszę... Orońsko, wiejska rezydencja sławnego malarza Brandta; zamek w Pilicy — jeden z łańcucha szlaku „Orlich Gniazd”: unikalna Ujeżdżalnia w Łańcucie, gdzie z fryzu łby końskie odpadają; rozbierany za zezwoleniem wojewódzkiego konserwatora dwór w Gardzienicach w Lubelskiem (!); ruina dworu w Czarnej (Warszawskie); piękny pałac Czyżowie Szlacheckim (Opaw towskie), o którym tak czule wspominał dr Żurowski („Zycie” z dn. 13 bm.). Lista obiektów, które ogromnym wysiłkiem wyciągamy z upadku jest bardzo, bardzo długa. Wspaniała praca na szych naukowców, konserwatorów, nawet tych szarych działaczy społecznego ruchu ochrony zabytków, zasługuje na najwyższe uznanie, a w latach przyszłych pokoleń znajdzie rangę historyczną. Tym bardziej więc niepotrzebne są zgrzyty, takie np. o jakich pisze doc. dr hab Roman Taborski z Instytutu Filologii Polskiej UW. Oddaję mu głos: „Pragnę zwrócić uwagę na niepokojący stan, w jakim znajduje się obecnie zabytkowy dworek Jerzego Szaniawskiego w Zegrzynku... Dworek ten jest nieogrodzony i od czasu śmierci nie zamieszkany. Szaniawskiego W dachu znaj duje się dziura przeszło dwumetrowej długości. Szyby w oknach są częściowo powybijane, ze ścian zżeranych przez wilgoć odpada tynk całymi płatami... Podłogę zalegają porozrzucane papiery Szaniawskiego, zmieszane ze zgniłymi jabłkami. Stare meble w stanie krańcowego zniszczenia... Na drzewie obok dworku czerwienieje dumnie tablica z napisem, że obiekt znajduje się pod zarządem państwowym i że „osobom nieupoważnionym wstęp surowo wzbroniony pod karą administracyjną”. Następnego dnia udałem się ponownie pod dworek w celu sfotografowania go i stwierdziłem, że w ciągu jednej tylko nocy „osoby nieupoważnione” stłukły jeszcze jedną szybę w oknie, naderwały pieczęcie na drzwiach frontowych oraz poobtłukiwały tynk z kolumienek na ganku...”. P. docent domaga się natychmiastowego zabezpieczenia dworku znakomitego pisarza przed dalszą dewastacją, wyremontowania go i do• łączenia do ośroda PTTK tym, iż w jednej izbie po2 winno sie urządzić muzeurri biograficzne Szaniawskiego. Żądanie słuszne, bowiem przykładami tego, iż podobne rozwiązanie ]est możliwe, są np. podkrakowska „Rydlówka”, gdzie PTTK urządziło placówkę muzealną, poświęconą Młodej Polsce oraz Zegadłowiczowskie Muzeum w Wadowicach. Nic dodać — nic ująć! Postulat doc. Taborskiego w pełni popieramy! .Dopuścić do tego, by dom Szaniawskiego miał się rozpaść, na pewno nie wolno! -Ł Czytelnik, podpisany „Podlasiak” sygnalizuje zaniedbania zabytkowych obiektów w Janowie Podlaskim, sławnym ze stadniny koni arabskich, założonej przeszło półtora wieku temu. Oto, fragmenty listu z cytatem z czasopisma „Ty i ja”: ■ „Dodatkową atrakcją turystyczną Janowa są pamiątki po Adamie Naruszewiczu, a raczej byłyby, gdyby je należycie kultywowano. Tym-czasem słynna grota w ogrodzie pałacowym, w której Naruszewicz pisał swoją „Historię Polski”, służy za... publiczny szalet, a maleńkie Muzeum Janowskie znajduje się na strychu, do którego brudno trafić, bo droga do niego prowadzi przez prywatne mieszkanie...”. Dalej już Czytelnik: „Wypadałoby jeszcze dodać o pięknym zamku janowskim (raczej chyba o oficynach... — bst)... Hitlerowcy po wkroczeniu do Janowa wymalowali fasady na kolor ochronny, który trzyma się na murach, mimo upływu 28 lat. Aż przykro patrzeć, że nie ma komu zarządzić odnowienia elewacji... Mało tego, park piękny, ale opuszczony, urządzono w nim silosy... Zamek otoczony jest fosą — obecnie bez wody — korzysta z niej większość lokatorów b. budynku pocztowego, wyrzucając tam śmieci j odpadki...”. Stan, istotnie, niewesoły, tym bardziej, gdy weźmie się pod uwagę historyczne wydarzenia, z którymi Janów Podlaski jest związany. No, ale dość tych żalów! Sygnałów o tym. co w sensie ratowania zabytków zrobiono w toku ostatnich miesięcy, prasa notowała wiele. Postaramy się tym właśnie sygnałom poświęcić też nieco miej^a. (B. St.) PS. Za nadesłane materiały (m. in. przez p. Emilię Orsini) dziękuję! Ża pomylenie nazwisk Żółtowskich i Żółkiewskich, która to pom.yłka wynikła wyłącznie z „mechanicznych” powodów — jeszcze raz przepraszam. Czytelników prószę o dalsze listy, sygnały, sprostowania — i cierpliwość, jeśli chodzi o odpowiedzi w niniejszej rubryce. *) „Zabytkom na odsiecz Przyczynki i nieporozumienie” („Życie” 13 bm.l. Dworek Szaniawskiego w Zegrzynku.