Trybuna Ludu, październik 1970 (XXII/273-303)
1970-10-25 / nr. 297
NIEDZIELA, 25 PAŹDZIERNIKA 1970 R. — NR 297 P olonia w_kraju Wikingów N (KORESPONDENCJA WŁASNA Z DANII A ulicach Maribo często słyszy się język polski. Nasi rodacy sq dość licznq i zwartą grupą w tej skupiającej niewiele ponad 5 tys. mieszkańców stolicy duńskiej wyspy Lolland, jednak najwięcej Duńczyków polskiego pochodzenia można dziś spotkać o trzydzieści mniej więcej kilometrów na zachód od Maribo w liczącym siedemset lat mieście Makskov. Pracują w cukrowniach, olejarni, rzeźni, a przede wszystkim w wielkiej stoczni. To właśnie tu spłynęły na wodę m. in. nasze statki „Cieszyn”, „Chrobry” i „Stefan Czarniecki”, Choć pierwsi Polacy przywędrowali do Danii w 1893 r., nadal spotkać można nazwiska Chyleńskich, Kożuchów, Barasińskich, Tyrańskich, Sławeckich, Mierzwów. Ale zdarza się też często, że w pięknej polszczyźnie' pada w rozmowie nazwisko Christiansen, Knudsen czy Henriksen. Ich protoplaści wywodzą się w większości z Galicji. Przysłowiowa galicyjska bieda zmusiła ongiś wielu mieszkańców tego regionu do szukania pracy u obcych. Szli więc przede wszystkim na tradycyjne saksy do sezonowej najcięższej pracy na roli. Duże grupy trafiły do Danii, właśnie na wyspę Lolland i jej sąsiadkę — Falster. Z Niemiec było tu bardzo blisko. Pomnik bumczarek W przededniu wybuchu I wojny światowej na obu wyspach przebywało ponad 1C tys. Polaków. Zawierucha wojenna odcięła im drogi powrotu. Później tylko nieliczni zdecydowali się na powrót do kraju. Tu byli potrzebni, bo umieli pracować, Dania przeżywała wówczas rozwój przemysłu. gwałtowny Rozbudowujące się fabryki wysysały gwałtownie ludność wiejską. A Lolland i Falster były i są zresztą dziś krainą buraka cukrowego i w pewnym stopniu pszenicy. Jak kultywować te pracochłonne uprawy bez robotników? Polscy chłopi, a zwłaszcza ich córki, szybko zdobyli uznanie swoją pracą. Niemały musiał być wkład w rozwój duńskiej gospodarki owego pokolenia polskich emigrantów, skoro w 1940 r. w leżącej opodal Maribo miejscowości Sakskoebing społeczeństwo Danii wystawiło polskim buraczarkom granitowy pom-nlk dłuta Gottfrida Fiekhofa, Dwie polskie dziewczyny motykami w rękach przypomiz nają tamte czasy. O tak trwałych związkach naszych rodakow z tq ziemią zadecydował tej pewnie przypominający rodzinne siro ny krajobraz. Nizinny, płaski Lolland z lekka poiałdowany l-alsier, a na mie dzach rzędy poprzydnanych wierzb sprzyjały swojskiej atmosterze. Podcb ne naszym były też lollaridzkie chaty Stosunkowo nisKie, bielone, kryte strze chq, z żurawiem przy studni, niewiele zewnętrznie różniły się od pozostawia nych w rodzinnych stronach. Obejrzą łem jedną z niewielu zachowanych w swego rodzaju skansenie, jakim jes filia Muzeum Narodowego w Kopen hadze Friiandsmuseet w miejscowości Lyngby. Nie tylko w pracy na roli dali się poznać Roiacy. Nie udało mi się dotrzeć do Franciszka Jakubika, znanego wśród naszej Poionii ludowego poety i świetnego mówcy. Przekazano mi jednak jego opowieść o niemałym wkładzie naszych rodaków w rozbudowę wielkiej stoczni Nakskov. Właśnie w tej miejw scowości bawił przed dwoma laty premier PRL, Józef Cyrankiewicz w trakcie oficjalnej wizyty w Danii. Jan Gargula wspomina udział naszych robotników w budowie wielkiego mostu z miejscowości Vordingborg na wyspę Falster. 49 przęseł rozpiętych na długości 3211 m i największej wysokości 26 m — świadczy o wielkości tej budowy. Trudno ustalić, ile kilogramów spośród 21 tys. ton stali i ponad 90 tys. metrów sześć, betonu przeszło przez ręce Polaków, ale podobno niemało, Do utrwalenia pozycji Polaków przyczynił się też w pewnym stopniu związany blisko z naszą starą emigracją duński pisarz Hilmar Wulff. Najtrudniejszemu etapoWfz-życia emigrantów poświęcił; popularną w Danii trylogię. Jay-tpierwsza część — „Droga ku życiu” została przetłumaczona na język polski. Groby polskich żołnierzy Poza południowymi wyspa,' mi są też inne skupiska Duńczyków polskiego pochodzenia, np. na wyspie Fionii w Odense — miejscowości znanej ze stoczni, w której buduje się statki o wyporności do 200 tys. DWT. Spora grupa Znalazła się w stolicy Jutlandii — Aarhus. To właśnie tu kwaterował ongiś przez dłuższy czas Stefan Czarniecki ze swymi wojskami, które przyszły z odsieczą Duńczykom gromionym przez Szwedów. Dzieje Polonii kopenhaskiej związane są przede wszystkim z II wojną światową. Był to okres stosunkowo trudny dla naszych rodaków. Hitlerowcy zamierzali wywieźć wszystkich do obozów koncentracyjnych. Jak głosi wieść, podobno ówczesny król duński, Christian X, znany ze swych antyniemieckich wystąpień, miał jakoby przekonywać władze niemieckie, iż przyniesie tc szkodę rolnictwu duńskiemu, a tym samym Niemcom, którzy czerpią stąd korzyści. Pozba-wienie gospodarstw tak dużej grupy wydajnych pracowników zmniejszy wydajność, w czym nikt nie jest zainteresowany. Jest to tylko opowieść, bowiem w rzeczywistości, jak twierdzą znawcy problemu, hitlerowcy po prostu nie zdążyli zrealizować zamierzenia. Niemało naszych żołnierzy znalazło na duńskiej ziemi miejsce wiecznego spoczynku. Mogiły polskich lotników, zestrzelonych przez Niemców, rozsiane są po całym niemal terytorium tego kraju. Około 30 spoczywa w zbiorowych mogiłach w Esbjerg nad Morzem Północnym, po przeciwnej stronie Półwyspu Jutlandzkiego w Abenraa nad Maiym Bobem oraz • w Aalestrup. W Slagłille odsłonięto niedawno pomnik poświęcony pamięci naszych pilotów. W północno-wschodniej części Jutlandii, w miejscowości Aalborg, znaleźć można na miejscowym cmentarzu groby trzech Poiaków ze Śląska, którzy siłą wcieleni do armii hitlerowskiej i wysłani na służbę do Danii, tu spróbowali nieudanej ucieczki. Ukrywani dość długo przez mieszkańców dostali się po pewnym czasie w ręce gestapo, gdzie zostali rozstrzelani. Warto też przypomnieć podporucznika Jana Masłoucha, pseud. „Mały”, który zginął od kul hitlerowców, pełniąc służbę łącznika między polskim i duńskim ruchem oporu. Jego grób znajduje się w Mindelunden w rejonie Wielkiej Kopenhagi. Związani ze starym krajem ■ Również i ta emigracja czasów wojny ma swych wybitnych, zasłużonych dla Danii przedstawicieli. Należy do nich np. Zygmunt Szatkowski, niezwykle ceniony konstruktor w dziedzinie wysokoprężnych silników okrętowych. W 1945 r. przywieziony został do Danii na rehabilitację zdrowotną po ciężkich przeżyciach obozowych. I tak już został. Bez jego podpisu, jak mi powiedziano, w stoczni kopenhaskiej „Burmeistar i Wain” nie może być podjęta żadna decyzja w sprawie generalna silników. W trakcie wizyty w tej stoczni dowiedziałem się, iż pracuje tam kilkunastu cenionych polskich specjalistów. Wszyscy oni, a inż. Szatkowski w szczególności, pośrednio lub bezpośrednio pomagalmw. finalizowaniu prac związanych z zakupem przez Polskę licencji na produkcję silnika okrętowego. Duńczycy polskiego pochodzenia czują się niezmiernie związani ze starym krajem. Nie ma roku, by liczne wycieczki nie przyjeżdżały w rodzinne strony. Wspomniany Franciszek Jakubik z Nakskov także w trakcie minionych wakacji zorganizował zbiorową wycieczkę do Polski. Aleksander Kruszeinicki prowadzi wymianę kolonijną dzieci poi. skich ze Szczecina i duńskich z Nakskov. Ze zdecydowanym oburzeniem przedstawicieli Polonii spotkała się antypolska kampania, prowadzona ostatnie przez część prasy duńskiej z inspiracji ośrodków syjonistycznych. Próbowane m. in. zakłócić uroczystości z okazji odsłonięcia pomnika lotników polskich w Slag!ś4>e. Insynuacje nie padły no podatny grunt. Po prostu tutejsza Polonia zna sytuację w starym kraju dzięki częstym odwiedzinom. Nasza Polonia w Danii skupia ok. 12 tys. osób. W ogromnej większości są oni związani z krajem swej młodości lub swych ojców. Istniejące „Domy Polskie”, zespoły artystyczne, kursy języka polskiego, dla których tak wiele zrobiła Zofia Tyrasińska z mężem, podtrzymują owe więzi. Każdy nasz sukces jest tam przyjmowany z niekłamaną radością i satysfakcją JERZY KRASZEWSKI Eksplozja demograficzna (Inf. wł.) Naukowcy w wielu krajach zwłaszcza Trzeciego Świata, zajmujący się prognozami demograficznymi, wskazują na konieczność powszechnego wprowadzenia programu kontroli uro dzeń. Postulat ten uzasadniany jest najczęściej następującym rachunkiem: w I wieku n.e. ludność świata wynosiła ok. 250 min. Trzeba było ai 1600 lat, aby jq podwoić. Ale dzisiaj żyje na naszej planecie ponad 3,5 mld ludzi, a według wszelkiego prawdopodobieństwa ilość ta podwoi się w ciągu 30 lat i nadal będzie wzrastać w tempie dodatkowego miliarda co lat. Tak więc ugodzone dzisiaj dziecko 7 w momencie przekroczenia wieku 70 lat będzie żyło w świecie zamieszka łym przez 15 miliardów łudzi. Jego wnuk musiałby dzielić życie z 60 miliardami. Dalsze wybieganie w przyszłość prowadzi do statystyk, które już dziś muszą budzić niepokój. Połowa ludzkości już obecnie cierpi głód j na 1 mieszkańca naszej planety przypada mniej żywności niż przed 30 laty, a warto pamiętać, że niezmienne od kilku lat tempo przyrostu naturalnego wynosi średnio 1,9 proc. i nie wykluczone, że może się ono zwiększyć. Naukowcy podkreślają, że w perspektywie głodu przeciwstawić należy — poza zwiększeniem produkcji żywności i sprawiedliwym jej podziałem - racjonalne i powszechne planowanie demograficzne. Tymczasem programy planowania rodziny ustalone zostały dotychczas tylko w kilku krajach (m. In. w ZRA, Turcji, Malajzjł, Kenii) a wprowadzenie tych programów rozważa obecnie około 20 rządów. (łes) TRYBUNA LUDU Gigantyczny magazyn danych Od informacji do tabeli N A początku są fakty. Malinowska kupiła kilogram cukru, do portu szczecińskiego przybył M/S Ju. rata, kolejny ciągnik zszedł z taśmy produkcyjnej „Ursusa”, we wsi Wólka urodziło się dziecko... Takich faktów krocie zachodzi w każdej sekundzie i z nich to składa się ostatecznie cała nasza rzeczywistość. Im pełniejsza jest o nich wiedza, tym słuszniejsze wnioski można wysnuwać i tym skuteczniejsze na ich podstawie podejmować decyzje. Wiedzę o faktach gromadzi statystyka. Nie operuje ona faktami pojedynczymi, ale ich ugrupowaniami; po to jednak, by powstały ugrupowania, trzeba znać fakty jednostkowe. Do Głównego Urzędu Statystycznego docierają one najczęściej już w postaci zgrupowanej; ale nie zawsze. GUS jest informowany np. o każdym pojedynczym fakcie urodzin czy zgonu, o każdym przekroczeniu naszej granicy przez towar eksportowany lub importowany. Regułą są jednak sprawozdania zbiorcze. Są one zresztą także różnego typu. Raz na rak np. każde przedsiębiorstwo przesyła swe dane bezpośrednio do GUS-u, ale co miesiąc, co kwartał czynią to tylko zjednoczenia czy resorty. Nieustanny strumień informacji płynie do GUS-u pocztą i telefonami, przez sieć własnych dalekopisów i poprzez gońców. nie mniej, Łącznie przynosi on niż 800 milionów (prawie miliard!) informacji rocznie, a każda z nich przewracana jest później i tasowana, każda kilkanaście razy podlega dodawaniu, odejmowaniu itd. Jak to się dzieje? Pokarm dla komputerów Wstępne sprawdzenie (cźy materiał nadszedł w terminie, czy wszystkie rubtyki wypełnione itp.) — i zaczyna się właściwa obróbka. Tylko drobna część wędruje bezpośrednio do zainteresowanych pracowników, którzy przy swoich biurkach ten materiał, wykorzystają. Podstawowa ilość ulega zaszyfrowaniu na kartach dziurkowanych. Odbywa się to właściwie dwukrotnie, gdyż po sporządzeniu karty jest ona sprawdzana, co w praktyce oznacza powtórzenie tej samej czynności. Choć rocznie powstaje tu kilkanaście milionów kart dziurkowanych, rachunek prawdopodobieństwa mówi, że najwyżej raz na siedem lat może się zdarzyć popełnienie tego samego błędu w obu operacjach dziurkowania i sprawdzania. Ale i wówczas — chociaż błąd pójdzie dalej — wychwycą go w końcu przemyślne urządzenia. Gotowa karta jest podstawowym „surowcem” dla maszyn, które z zawartych w niej informacji będą układać wszelkiego rodzaju tablice i zestawienia. GUS posługuje się zarówno automatycznymi maszynami klasycznymi jak 1 techniką elektroniczną. 1 w jednym i w drugim wypadku, wprawdzie zupełnie innymi metodami, otrzymuje się przetworzenie wprowadzonych do maszyn danych na inne — w dowolnym układzie. Z jednych i tych samych kart, zawierających np. informacje 0 przemyśle, otrzymamy raz zestawienie według jego gałęzi 1 branży, to znowu — według województw; raz bardziej szczegółowe, raz zbiorcze; w liczbach bezwzględnych albo w procentach i tak dalej. Maszyna elektroniczna ma tę zaletę, że drukuje razem i tekst; nagłówki kolumn, treść poszczególnych wierszy. Taki tekst można od razu publikować, stosując odpowiednią technikę poligraficzną. Maszyny klasyczne drukują tylko liczby. Maszyna elektroniczna pracuje, jak powszechnie wiadomo, z ogromną szybkością, co stawia ją na pozór poza konkurencją. Przygotowanie dla niej programu jest jednak bardzo pracochłonne: każda godzina pracy maszyny wymaga 20 godzin pracy programisty. Przy mniej skomplikowanych programach nie opłaci się więc skórka za wyprawkę i lepiej jest korzystać z techniki klasycznej. NI© ty^ko OTcmadsenie danych Program: dochodzimy do meritum pracy GUS-u. Wkładając do maszyn karty dziurkowane, musimy wiedzieć, o ćo maszynę pytać; jakie ma nam ona dać zestawienia, tabele — innymi słowy, jak ma otrzymane informacje przetworzyć. Odpowiedź jest niby prosta. Muszą to być takie dane, które są potrzebne. Komu? Przede >vszystkim potrzebna jest informacja dla kierowania i zarządzania gospodarką. Nie można planować, nie znając wyników poprzedniego okresu, nie można podejmować operatywnych decyzji nie wiedząc dokładnie, co się w gospodarce w danej chwili dzieje. Szybka bieżąca informacja statystyczna dla władz państwowych i terenowych należy do głównych zadań GUS-u. M.in. w kilka dni po końcu każdego miesiąca przekazuje on Radzie Ministrów podstawowe dane dotyczące gospodarki w tym miesiącu w postaci sporego opracowania. Podobne informacje otrzymują władze terenowe la temat swojego woje-, wództwa. Na -zlecenie kierownictwa rządowego lub partyjnego (albo i z własnej inicjatywy) wykonuje często GUS pewne opracowania jednorazowe, dotyczące szczególnie aktualnych zjawisk. A poza tym — stała praca o szerokim zasięgu, znacznej ilości serii, wydawanie opracowań, roczników według ustalonego programu. Jest on obszerny i nie dalsze jego rozwijanie, ale pogłębianie opracowań, ich doskonalenie jest obecnym kierunkiem pracy naszych organów statystycznych. Następuje symptomatyczna ewolucja: od gromadzenia i porządkowania danych do ich interpretacji. Coraz częściej więc opracowania GUS-owskie zawierają komentarz, ułatwiający ich wykorzystanie. To zmiana bardzo istotna. Pociąga ona za sobą m. in. znaczny wzrost wymagań w stosunku do pracowników i warto wiedzieć, połowy że w tej chwili około personelu GUS ma "’yższe wykształcenie. Przed spisem Jesienią 1970 roku każda niemal rozmowa w GUS-ie, od czego by się zaczęła, ostatecznie ląduje na temacie Spisu Powszechnego. Nic dziwnego: przeprowadzany raz na dziesięć lat Narodowy Spis Powszechny jest przedsięwzięciem największym statystycznym. O związanych z nim za daniach świadczą np. takie porównania. Gdy obecnie wpły wa do GUS-u, jak wspominaliśmy, 800 milionów informacji rocznie, to Spis dostarczy ich około 2,5 miliarda; gdy w ca łej dotychczasowej praktyce opracowano na potrzeby maszyny elektronicznej około 400 programów — w związku ze Spisem trzeba przygotować ok. 200. Trzeba było zresztą zainstalować nową maszynę elektroniczną (jest to pierwszy egzemplarz pierwszej polskiej maszyny do przetwarzania da nych, Odry—1304), przewiduje się zakup trzeciej. Materiały Spisu, które z początkiem przyszłego roku zacz ną napływać do GUS-u, zawarte będą w około pięciu tysiącach skrzyń... Czeka już na nie magazyn, czekają półki według województw, powiatów. nych, Trwa opracowanie daktórych dostarczyła pierwsza część Spisu, przeprowadzona w czerwcu. Musiał już do niej zatrudnić GUS dodatkowo paręset osób. W okresie największego nasilenia dodatkowe zatrudnienie wyniesie około 2 tysięcy. Armia ta zajęta będzie przenoszeniem danych z formularzy na karty dziurkowane. I O dzieje się z kartą, już wiemy: że po przejściu przez młyn maszyn zamienia się wreszcie w tysiące tabel, kryjących najprzeróżniejsze informacje. Tabele te tkwią w tomach i zeszytach, w biuletynach i sprawozdaniach, czekając. Ożywają dopiero wówczas, gdy padziie na nie czyjeś oko, gdy ktoś zastanowi się nad tą czy inną zależnością, wyciągnie z tego wniosek, podejmie decyzję. MIROSŁAW KOWALEWSKI 3 OPINIE CZYTELNIKÓW Kiwnie powroty na Wykpił pan redaktor B.L. dwójkę młodych magistrów-rolników niemiłosiernie. Wyszydził ich decyzję powrotu na wieś, do własnego gospodarstwa, sięgając po argumenty najcięższego kalibru: „urocza para zaprezentowana w telewizji studiowała na koszt państwa”. Nie oglądałem audycji telewizyjnej, żałuję. Jednak nie tylko o audycję i dwójkę magistrów chodzi w felietonie „Gdy pani inżynier karmi kury...”. Temat jest szerszy, nie do rozstrzygnięcia przez złośliwości felietonisty. Czy inżynier może prowadzić gospodarstwo indywidualne? Czy taka decyzja młodego, wykształconego rolnika leży w interesie społecznym? O trudnościach startu młodych indywidualnych rolników napisano wiele. Minęły już czasy, gdy takiego „uczonego” wieś wyklinała. Jednak nie do końca przezwyciężona została podejrzliwość, z jaka obserwuje się powroty ze szkół, z miasta, I trudno się temu dz:wić. skoro całe lata awans społeczny utożsamiany był z opuszczeniem wsi. Za wcześnie na czas przeszły, powrót na wieś z wyboru, po zdobyciu dyplomu technika, a co dopiero mówić inżyniera, lekarza — nie mieści się w utartych schematach. Tak mieszkańców ws-. jak i miasta, a także absolwentów uczelni. Powroty budzą zainteresowanie nie zawsze przyjazne — pewnie się w mieście, w szkole nie powiodło. I niestety te powroty wciąż sa za rzadkie. Nikt nie prowadzi statystyki gospodarstw inżynierów, ale nie naliczy się ich wiele w całym kraju- Nie podejmuję się przeprowadzić rachunku efektywności złotówek przeznaczonych przez państwo na ich wykształcenie. A mógłby to być niezwykle interesujący rachunek o czym świadczą przykłady techników — społecznych agronomów; kierowników zespołów przysposobienia rolniczego. prezesów kółek rolniczych. Obok pracy społecznej spełniają oni na wsi rolę istotną — sa po prostu nosicielami postępu. Są pierwszymi sojusznikami służby gromadzkiej, zwykle najszybciej wprowadzają nowości agro i zootechniczne w swych gospodarstwach, oć nich uczy się wieś. Jak te wartości przeliczyć na złotówki, a nie sposób przecież pominąć w owym rachunku. I policzyć trzeba całą nadwyżkę produkcji — już wymierna w złotówkach i kwintalach — uzyskaną dzięki wyższym kwalifikacjom. Nie tak dawno z oburzeniem przyjmowano fakty, że gospodarze indywidualni sięgają po dyplomy techników. I argumenty były podobne: wystarczy wykształcenie podstawowe, nie stać nas — tzn. państwa na luksus przysposabiania technika do prowadzenia indywidualnej gospodarki. ZMW wyjaśniał, tłumaczył, argumentował, zabiegał o stypendia dla wytrwałych, podejmujących naukę w technikach korespondencyjnych. Młodzi, pracujący w gospodarstwach, nie korzystają za specjalnych przywilejów dla uczących się — ani z krótszego dnia roboczego, ani z urlopów. Zamknąć im drogę do dyplomu? Od podniesienia kwalifikacji rolników zależy postęp, gdy przybywa nowoczesnych środków produkcji. Ta zależność będzie się pogłębiać. Minimum kwalifikacji potrzebnych współczesnemu rolnikowi, to podstawowe wykształcenie rolnicze. Jest sprawa wielkiej wagi przekonanie o tym młodzieży podejmującej pracę w rolnictwie. Upowszechnienie podstawowego przygotowania zawodowego jest zadaniem najważniejszym, ale jego realizacja nie może przekreślać ambicji młodzieży wiejskiej, nie może tel zamykać drogi do dyplomu. Jest to jeden z istotnych warunków podniesienia rangi zawodu rolnika — pracującego tak w gospodarstwie uspołecznionym. jak i indywidualnym. I dlatego nie razi mnie, gdy pani inżynier karmi kury. IRENEUSZ ZWARDOŃ Kraków W POLICA Mimo, że budowa kombinatu chemicznego w Policach kole Szczecina nie została jeszcze zakończona, kombinat wyprodukował już kilka dwuskładnikowego tysięcy ton nawozu fosforanu amonu. W tym nowoczesnym kombinacie zatrudniona będzie niewielka tylko liczba pracowników. Dla wielu z już pracujących jest to pierwsza praca w życiu. Średnia wieku pracowni, ków fizycznych nie przekracza 22 lat, a personelu inżynieryjno, technicznego — 30. Sterowanie całego procesr produkcyjnego odbywa się przy pomocy pulpitu sterowniczego Na zdj. technik aparatury Zbigniew Wosik dozuje ilość pulpj przechodzącej z saturatora na mieszalniki. Fot. A. Nowosielski SYGNAŁY ZE SZKÓŁ Pisze matka ucznia klasy VIII: „Syn mój uczy się nieźle i zamierza ubiegać się o przyjęcie do technikum. Zauważyłam jednak, że od pewnego czasu popadł w stan pewnego zniechęcenia do nauki. W rozmowie ze mną wyznał: i tak chyba nie zdam, bo nasza pani powiedziała, że szanse dostania się do szkoły średniej będą mieli tylko ci uczniowie, którzy ukończą szkołę podstawową na piątkach i czwórkach, a ja nie jestem pewny, czy zdołam uzyskać same piątki i czwórki. Na wywiadówce straszono z kolei rodziców, mówiąc, że kto nie będzie miał „ładnego" świadectwa, pójdzie do zasadniczej szkoły zawodowej. Rozumiem, że nauczyciele chwytają się różnych sposobów, by młodzież zmobilizować do nauki a rodziców do wzmożenia opieki nad uczniami. czy straszenie jest w Tylko tym wypadku właściwą i skuteczną metodą podniesienia wyników pracy uczniów? Czy nie wywołuje wręcz odwrotnych skutków, jak w wypadku mojego syna? 1 czy „grożenie” zasadniczą szkołą nie deprecjonuje jej wartości”?. Nie jest to odosobniony przykład straszenia uczniów klas VIII — a rodziców na wywiadówkach — kominiarzem, którego w tym wypadku zastąpiono... zasadniczą szkołą zawodową. Nie najlepiej to chyba świadczy o nauczycielu i wychowawcy, jeżeli traktuje ten typ szkół jako zbiorowisko uczniów niezdolnych, uczących się najgorzej i jeśli pogląd ten zaszczepia młodzieży i rodzicom. Nauka w każdej szkole powyżej podstawowej wymaga wprawdzie innych ale określonych zainteresowań, predyspozycji, sprawności umysłowych czy manualnych. I zasadnicze szkoły w zależności od kierunku kształcenia również mają swoje wymagania wobec kandydatów. Niektóre muszą nawet organizować egzaminy wstępne, jako że liczba chętnych przekracza limit miejsc. Fakt, że większość (a na pewno znaczna liczba) młodzieży myśli o szkole średniej nie uwłacza zasadniczej. O- statecznie ambicje zdobycia pełnego wykształcenia średniego (zawodowego czy ogólnokształcącego) uznać trzeba za objaw pozytywny, zwłaszcza, gdy idą w parze z określonymi zainteresowaniami możliwościami ucznia. Seleki cję absolwentów jak wiadomo przeprowadza się drogą egzaminu wstępnego. Czy tylko? Praktyka roku ubiegłego dowodzi, że tu i ówdzie tworzy się różne bariery jeszcze przed tzw. naborem absolwentów klas ósmych do szkół. Uczniowie piątkowi na ogół przyjmowani są bez egzaminu wstępnego, co ma swoje dobre strony (zachęta do pracy w szkole podstawowej — nagroda za celujące oceny), ma również i wady (piątka nie zaWsze odpowiada faktycznym wiadomościom i umiejętnościom ucznia). Na razie jednak przywilej ten jest faktem i stanowi niewątpliwy bodziec wychowawczy w pracy szkoły. Tymczasem w praktyce bywa tak, że z góry ustala się, ilu uczniów z każdego powiatu może być przyjętych bez egzaminu do klasy pierwszej szkół średnich. Na przykład — sześciu. A jeśli w powiecie jest takich więcej — których wybrać? Na tym tle rodzą się nieporozumienia między szkołą a młodzieżą i rodzicami. Zdarzają się też próby ustalania dla poszczególnych szkół podstawowych w powiecie limitu miejsc w szkołach średnich („wy skierujecle tylu a wy tylu” — w zależności od liczby absolwentów klas ósmych), co również stawia nauczycieli w kłopotliwej sytuacji uczniów i rodziców. Są wobec też wypadki przyjmowania zgłoszeń (m. in. do techników) wyłącznie od uczniów, legitymujących się świadectwami piątkowo-czwórkowymi. Czy słusznie? J. Pieter’') stwierdza: „Jest rzeczą wiadomą, że cenzury uczniów są tylko częściowo — czasami wręcz w drobnej części zależne od obiektywnsgo stanu wiadomości uczniów i że przeciwnie, wielką rolę odgrywa tu: temperament, przekonania i w ogóle różne na wskroś subiektywne cechy nauczyciela, pomijając już przypadek”, Że oceny szkolne nie powinny być jedynym kryterium dopuszczenia kandydata do egzaminu wstępnego dowodzą wyniki tychże egzaminów. Nierzadko czwórkowopiątkowi absolwenci są gorzej przygotowani do podjęcia nauki w wybranej szkole (a potwierdzają to również wyniki sprawdzianów zastosowa. nych w szkołach, które przyjęły podania wyłącznie od najlepszych) od rówieśników z kilkoma trójkami na świadectwach (czasem nawet z przedmiotów Trudno więc podstawowych). chyba zgodzić się ze stosowaniem w niektórych szkołach średnich kryteriów znacznie ostrzejszych od przyjętych przez wyższe uczelnie, które dopuszczają do egzaminu wstępnego przecież nie wyłącznie maturzystów z piątkami i czwórkami od góry do dołu. Wydaje się, że wszystkie te i inne ograniczenia motywowane potrzebą ilościowego 1 jakościowego doboru młodzieży do różnych typów szkół mają charakter zabiegów doraźnych, podejmowanych zwykle w sytuacjach awaryjnych a w tym wypadku wynikających ze słabości dydaktyczno-wychowawczej pracy szkoły podstawowej, z niedostatków organizacji programu działania w zakrei sie tzw. preorientacji zawodowej młodzieży i rodziców. Jakie to daje efekty wychowawcze? Nieraz odmienne od zakładanych przez nauczyciela, mobilizującego młodzież klas ósmych do nauki metodą straszenia szkołą zasadniczą i z góry przekreślającego szanse dostania się do pełnej szkoły średniej z trójkami na świadectwie. kilku niektórych uczniów, jak wyU nika z cytowanego listu, wywołuje to zniechęcenie do nauki, niewiarę we własne siły, lęk przed niewiadomą przyszłością. Również z ostatnich klas maturalnych docieraj? sygnały o groźbach niedopuszczenia do egzaminu maturalnego tych uczniów, którzy będą mieli oceny niedostateczne na pierwszy okres. Są licea, w których tak właśnie przedstawiono tę sprawę młodzieży i rodzicom na wywiadówkach. Blady strach padł na wszystkich (bo każdemu może przecież przydarzyć się t.aka przykrość w pierwszym okresie) — a oto zdaje się chodziło, choć przy tego rodzaju przestrogach można się zmobilizować, ale można także machnąć ręką. No, bo jeśli dwója przekreśla na pierwszy okres szanse dopuszczenia do matury, to po co się wysilać? Można ostatecznie zrezygnować z egzaminu dojrzałości i pozostać przy świadectwie ukończenia uznawanego, zgodnie z liceum, nowym regulaminem, jako dowód wykształcenia średniego. Czy w niektórych szkołach źle odczytano regulamin egzaminu dojrzałości czy też jest to tylko doraźny straszak na uczniów i rodziców? I w jednym i w konsekwencje drugim wypadku wychowawcze mogą być odwrotne od zamierzonych. I dotkliwe — tak dla ucznia jak i dla szkoły. B. JAŚKIEWICZ *) J. Pieter, Nowe sposoby egza. minowania. Wiedza — Zawód Kultura. Po co to straszenie? Mowa kopalnia plasku podsadzkowego KATOWICE* 24 bm. w okolicach Dąbrowy Górniczej przekazano do eksploatacji nową inwestycją górniczą — kopalnię piasku podsadzkowego, materiału niezbędnego do zapełn.ania pustych miejsc po wybranym węglu. Nowa kopalnia, posiadająca zasoby piasku. które wystarczą na t»k. 13 lat nieprzerwane! eksploatacji. dostarczać go będzie do kopalń węgla Zagłębia Dąbrowskiego i kopalń bytomskich. Została ona wyposażona w wysoko wydajne koparki produkcji NRD; zbudowano cały system komumikacyjmy, w tym kilkadziesiąt km zelektryfikowanej sieci kolejowej. W uruchomieniu nowej inwestycji uczestniczył minister Górnictwa.,* Energetyki — Jan Mi« tręga. - (PAP) Spostrzeżenia IVbzwisk© NIE znam panów Mori i Yoshidy — Lindo, pracowników słynnej na świecie japońskiej firmy Sony. Mam w pełni uzasadnione przekonanie, że nigdy ich nie poznam. Mogę się domyślać, że są solidnymi pracownikami, skoro ich podpisy widnieją na karcie kontrolnej wyrobu tej firmy. Nabrałem do nich szacunku — swoim nazwiskiem zapewniają mnie, że spełnili obowiązek kontrolerów; nabrałem zaufania do wyrobu, który firmują ludzie nie kryjący się za numerami: KT 171IV. KT 17IIV nie znaczy nic dla klienta. Nic nie znaczy nawet dla posiadacza tego stempelka. Tylko przełożeni tego „Numeru”, w razie reklamacji mogą go odszukać. Numer nie zobowiązuje, ba, niweluje wartość nazwiska, separuje klienta od człowieka, który gdzieś tam produkuje, czy dba by produkcja była należyta. Gdybyśmy odeszli od zaszyfrowanych znaków naszej KT, moglibyśmy częściej mówić przy kupnie: o, to dobre nazwisko, pewność i zaufanie. W przypadku dotychczasowych KT 17/IV, można by ewentualnie powiedzieć: dobry numer... Wydaje mi się, że sprawy nazwiska można nie ograniczać do tajemniczych dziś kontrolerów. Przyzwyczailiśmy się np. do tego, że jedna fabryka ubrań męskich produkuje dobrze, inna nie ma sukcesów; jedna fabryka butów budzi zaufanie klientów, od wyrobów innej ludzie stronią. Chciałoby się jednak wiedzieć, że noszę ubranie dobrze uszyte przez brygadę mistrza Piotrowskiego, 'którego wyrób na rynek wypuścił z fabryki kontroler Kwiatkowski. Może wtedy Piotrowski i Kwiatkowski powiedzieliby parę słów do słuchu tym kolegom, którzy dotychczas kryją się za nazwą zakładów i partaczą niemiłosiernie. Może wtedy ci koledzy bardziej szanowaliby swoje nazwiska. I klientów. Nie ma żadnych powodów, by kryć się za numerkami, lub roztapiać w masie producentów zasłoniętych nazwą zakładów. Ludzie lubią zrobić coś w swoim własnym imieniu, a szanując siebie szanować będą to, co robią, swą pracę. Sprawdźcie proszę: wejdżcła na pocztę, do PKO, czy kas PKP, podejdźcie do okienka, w którym wisi bilecik z imieniem i nazwiskiem panienki mającej załatwić waszą sprawę. Z doświadczenia wiadom,o. że nievorozumienia wybuchają przeważnie tam, gdzie zajmuje się wami anonim. B. KOLIŃSKI