Żołnierz Wolności, sierpień 1970 (XXI/179-204)

1970-08-08 / nr. 185

I j&ty/trjfH I i W lipcu ubiegłego roku Główny Zarzqd Polityczny Wojska Polskiego ogłosił konkurs na wspomnienia żołnierzy służby zasadniczej pn. „Co mi dała służba wojskowa”. Celem konkursu było uzyskanie konkretnych wypowiedzi na te­mat społecznych i osobistych korzyści wyniesionych przez mło­dzież z odbycia służby wojskowej. Nadspodziewanie licznie odezwali się ci, którzy przeważnie służbę wojskowq majq już za sobq. Na konkurs wpłynęło 212 prac obejmujqcych ponad 1090 stron maszynopisu.'Młodzi lu­dzie znajdujęcy się już w rezerwie (choć w konkursie wzięli tak. że udział żołnierze pelniqcy czynnq służbę) pisali o swym żoł­nierskim życiu, o tym, co wynieśli z wojska, czego się tam nau­czyli. Z kart pisanych przecież nie przez profesjonalistów wy­łania się szeroka panorama wykraczajqca poza ramy zakreślo­ne tematem konkursu. Pisane w sposób prosty i szczery pa­miętniki pokazuję nam obraz współczesnego pokolenia żołnie­rzy, jego wysiłki, pragnienia, stosunek nie tylko do służby w wojsku (najczęściej poczqtkowo nieufny, pełen nieokreślonych obaw, potem zaś pełen uznania) lecz także do kraju, do naj­ważniejszych problemów współczesności. Jest to obraz pla­styczny i w swej ostatecznej wymowie głęboko optymistyczny. Wbrew wielu obiegowym pojęciom młode pokolenie poka­zuje się w tych relacjach jako generacja wrażliwa, głęboko patriotyczna, majqca zrozumienie dla czynów swych poprzed­ników i poczucie własnej odpowiedzialności za kraj, jego bez­pieczeństwo i obronę. Karty żołnierskich pamiętników stanowię także pochwałę dowódców, wychowawców i ich pracy i po­chwałę wojska jako całości. W przekonaniu, że wypowiedzi młodych żołnierzy zainteresu­ję z pewnościę naszych Czytelników, zwłaszcza tych, którzy na co dzień zajmuję się ich wychowaniem i szkoleniem, publiku­jemy dziś fragmenty prac nadesłanych na konkurs, wybrane w ten sposób, że składaję się jakby na jeden pamiętnik opisu­­jęcy najważniejsze momenty służby i przeżycia młodych adep­tów sztuki wojskowej. Obszerny wybór pamiętników ukaże się nakładem Wydaw­nictwa Ministerstwa Obrony Narodowej. wybór ł opracowanie: ppłk JAN BUDZIŃSKI Autorzy tekstów: TADEUSZ DĘBSKI, ZBIGNIEW GAtUSlN­­SKI, RYSZARD KÄMZEIEWSKI, JAN KORYCKI, ZYGMUNT KU­LAJ, STANISŁAW KUSZTELSKI, ZDZISŁAW LOMPERTA, AN­DRZEJ OSKOŁOCZNY, ZBIGNIEW POWROŹNIK, MIKOŁAJ SKIEPKO, ANDRZEJ ŻELAZOWSKI. „SZANOWNE JURY EasnSexst motta Macie przed sobą pracę starszego szeregowca rezerwy, który wła­ściwie nie był ani dobrym, ani złym żołnierzem, chyba po prostu przeciętnym Karany byłem aresztem i nagradzany urlopami. Kiedyś, podczas analizy dyscypliny naszej kompanii, obecny przy tym do­wódca pułku policzył (ku zdumieniu wszystkich obecnych) z mojej karty kar i wyróżnień skromniutką liczbę nagród oraz czarne miejsca po zatartych karach, stwierdzając, że ze wszystkich mam najwięcej wyróżnień Takim byłem żołnierzem. Służbę wojskową rozpocząłem 21 października 1964 roku, a skoń­czyłem 22 października 1966 roku Nie chcę udawać świętoszka i nie będę Wam wmawiał, że szedłem chętnie do wojska. Miałem niema­łego „pietra" udając sie do wskazanej przez WKR jednostki Spowo­dowały to pewno opowiadania starszych kolegów, którzy przedsta­wiali wojsko jako przerw,, w życiorysie Poza tym przyznaję, że czas poprzedzający służbę upływał mi na praktykach nie zawsze najcie­kawszych Miłe zaskoczenie, jakie mnie spotkało w naszym pułku (mimo niefortunnego początkuj spowodowało wielki szacunek dla Wojska Polskiego Z wolna zacząłem patrzeć na świat innymi oczyma. Wojsko przemieniło mnie z rozwydrzonego gówniarza w człowieka zda­jącego sobie sprawę z tego co robi, a najważniejszą w tym rolę ode­grał okres unitarny. Mam nadzieję że moje „opowiadanie" przedstawia to choć częścio­wo. Z listu jednego t uczestników konkursu do jurorów sssforw Odjazd Wreszcie nadszedł dzień, w którym miałem stawić się do jednostki. Cala rodzina wysypała się na dworzec, aby pożegnać brata i syna odjeżdżają­cego do wojska. Pamiętam łzy w oczach matki i dumę ojca stojącego pewnie, śledzącego oczyqjp moją sylwetkę. A później pociąg ruszył z miejsca. Krew pulsująca w żyłach i sercu jakby skamieniała. Nie myśla­łem i niczym. Dopiero po przekro­czeniu bramy jednostki krew odzy­skała dawny rytm. Ogarnęło mnie u­­czucie niepewności na widok „panów w mundurach". Czułem jak coś mnie spycha w przepaść. Miałem ochotę uciec jak najdalei od metalowej bra­my. Było to niemożliwe. Poznałem po raz pierwszy życie ustalone regulami­nem. Zbiórki, komendy, rozkazy - Bo­że jakież to było dziwne w pierw­szych dniach. My młodzi żołnierze przeżywaliśmy czyste szaleństwo i chaos duchowy. Znaleźliśmy się na­gle na innym gruncie. Dziś na moich ustach pojawia się lekki uśmiech na myśl o tym, jak my młodzi adepci sztuki wojskowej często nie poznawa­liśmy się na zbiórkach. Biegaliśmy od plutonu do plutonu szukając właści­wego, aż wreszcie znaleźliśmy się na swoich ustalonych miejscach. A potem? Potem to wszystko miało smak chleba. Kolejno odkrywaliśmy nowe tajemnice. Kapusta Jestem więc w wojsku. Mam n-a so­bie nowiutki, zielony, drobno cętko­­wany mundur. Na wysoko podstrzy­­żonej głowie tkwi zawadiacko prze­krzywiona rogatywka. Taka sama jak - — ź- s - — —ii ! — ie« — ł rTS/^ł Tiftrłooo A. IIU luivyium UjWSJ A. v, - ,------------------------­wiątego roku. Z jej przodu siedzi dumnie na rycerskiej tarczy Orzełek. Taki sam jak ten z ojcowskiej szu­flady, przechowywany pieczołowicie przez lata niewoli i potem w czas pokoju ku pamięci. Jest tylko młodszy o te dwadzieśció ileś lat i zdjął z gtö­­wy koronę. Z dwoma kolegami stoję na dnie silosu do kiszenia kapusty. Na no­gach mamy długie, sięgające wysoko za kolana gumowe buty. Z góry za­czyna jq sypać poszatkowanq kapustę. Zgodnie z otrzymaną instrukcją prze­sypujemy ją solą i drepcąc z noqi na nogę ubijamy, aż sok idzie. Opieram się wyciągniętą ręką o wywoskowaną ścianę i wkładam w usta garść chłod­nej, pachnqcej kapusty. Zęby już była kwaśna I W głowie huczy mi jeszcze wczoraj­szy dzień. Te śpiewy szaleńcze, pija­ne chwile przy barze miejscowej knajpy. Spiliśmy się jak świnie - my­ślę ze smutkiem i trochę ze wstydem. Pierwszy raz przekroczyłem bramę ko­szarową, po to, by za kilka chwil przestąpić próg żołnierskiego aresztu. Myślę o tym wszystkim depcgc ka­pustę. Piefwsze trzy dni mamy na „aklimatyzację” jak to określił jeden z kaprali. Pojutrze ma być pokaz sprzętu i uzbrojenia oraz uroczyste rozpoczęcie szkolenia unitarnego. Poziom, kapusty w silosie wyraźnie się podnosi. Nasze qtowy wystają już ponad jego krawędź. — Depczcie dobrze chłopaki, to dla was — woła sierżant pilnujący całej roboty. — Jak zjecie tę kapustę, to do­piero będziecie żołnierzami jak się patrzy. Wychodzimy i stojąc na betonowej krawędzi silosu, zdejmujemy rybackie obuwie. Zamieniamy je na nowe, pa­chnące garbarnią buty. Sierżant wi­dząc jak się męczę z onucą podcho­dzi i mówi: - Co ty robisz chłopie. Przecież ci but na to nie wlezie. Daj to pokażę. Wziął rażącą jeszcze bielą onucę i pokazuje iok „trza się z tym obcho­dzić, żeby było jak skarpetka, a na­wet jeszcze lepsze". Obuliśmy się jakoś, kapral popra­wił na nas odzienie i marsz. Masze­rujemy za nim gęsiego, tzn. rzędem, bo tak się ten szyk nazywa po woj­skowemu. Idziemy „w nogę”. Każde dziecko wie, że wojsko tak chodzi, te­go nie musi mi nikt tłumaczyć. Jed­nak nogi nam się mylą i podryguje­my często, aby przystosować krok do prowadzącego. Starzy żołnierze ob­serwują nas z lekceważeniem i par­skają śmiechem... Szef iest matką Siedzimy przy długich stołach wy­wijając ochoczo łyżkami. Chłopcy _ z drużyny służbowej sprawnie rozdają dolewki. Na stołówkę wchodzi szef. Smacznego - życzy nam. Dziękujemy — odpowiadamy chó­rem. Szef przechodzi pewnym krpkiem do stołu, na którym stoją kotły. Spraw­dza na ok0 prawidłowość porcji mię­sa, ilość kartofli i sosu. Wszystko jest w porządku. Po niedawnej drace, jaką zrobił w kuchni nikt nie śmie dać nam czegoś za mało. Szef dba o nas, wiemy o tym. Z werwą zabie­ramy się do drugiego. — Halo, panie kolego, co to znaczy? — szef zwraca się do Romka, — Od czego macie widelec i nóż? Romek tak jak i ja jadł łyżkg. Stoi teraz zaskoczony i patrzy tępo na szefa. Błyskawicznie chwytam wymie­nione sztućce. Nie uchodzi to jednak bystremu wzrokowi szefa. - O, drugi. Wstańcie! - rozkazuje. - Chcecie tu zdziczeć tak żeby was matki nie poznały? - zwraca się do wszystkich - Nóż I widelec sq po to. by ich używać, a drugie danie je się właśnie przy ich pomocy. Nie chcę widzieć jak jecie inaczej. Siadać! Siadamy niezdecydowanie. To wca­le nie przesada, że szef jest matkq kompanii. Dobrze pamiętam nakazy mamy z czasów, gdy byłem dzieckiem. „Z takimi rękami chcesz jeść. szyb­ko je umyj!" Albo: „Jak ty jesz? lyilię trzeba o, tak trzymać..." Choć jesteśmy dorośli, niestety ta­kie uwagi sq jeszcze na miejscu, Po to byśmy nie zdziczeli, jak to określił szef, a on już tego przypilnuje. Drążek 7..Jestem wątłe] budowy 1 raczę] słaby fizycznie. Jednym z wymogów wojskowej gimnastyki było wejście na tzw. drążek i wykonanie na nim pew­nego układu ćwiczeń. To było moją zmorą. Po prostu nie umiałem wejść ija drążek. Nie dlatego, że nie wie­działem jak się do tego zabrać, tylko brakło mi siły a może techniki. Z po­wodu drążka miałem wiele kłopotów. Moi przełożeni starali się w różny sposób pomóc mi i nauczyć tej sztu­ki. Niestety, bez powodzenia; W końcu orzekli, żev chyba nie chcę się do te­go zmusić. Nie pomogły zapewnienia o dobrej woli. Dostałem zakaz opusz­czania koszar i zabroniono mi udzia­łu we wszelkich rozrywkach do czasu wejścia na ów nieszczęsny drążek. Byłem rozgoryczony, ale jednocześnie zaciąłem się. Zacząłem po kryjomu uciekać do sali sportowej i zawzięcie ćwiczyć. Pot lał się po mnie obficie, lecz .nie ustawałem w nauce... Aż pewnego popołudnia udało mi się wreszcie osągnąć drążek. Byłem podn econy, z wrażenia serce zaczęło bić mocniej i czułem, jak policzki pło. ną mł ze wzruszenia. Odsapnąłem chwilę i postanowiłem spróbować jesz­cze raz. Niestety tym razem nie poszło tak łatwo. Podciągnąłem się na pół długości 1 opadłem na powrót do zwi­su. Puściłem drążek odszedłem 1 u­­siadłem na macie, począłem przyglądać się moiemu utrapieniu i zastanawiać sie dlaczego nie potrafiłem powtórzyć sukcesu. Czyżbym był aż tak słaby? Wstałem i rozpocząłem formalną wal. kę 7, głuchym i tępym przyrządem. Z zaciśniętymi zębami podchodziłem do niego i odchodziłem. Bez rezultatu. Trwało to ze dwie godziny. W swoim zapamiętaniu nie zauważyłem swojego dowódcy, który niepostrzeżenie wszedł do sal! gimnastycznej. Stanął z boku i przyglądał się mo:m zmaganiom. Wreszcie go zauważyłem. Spojrzałem na niego chcąc dostrzec jego reakcję. On był Jednak bardzo poważny ) nie uśmiechał się ironicznie, czego śię wła­śnie obawiałem. Powali zd<4ł mundur, położył go na macie 1 «Magie bez słowa podszedł do drażka; Był dobrze zbu­dowany. silny, bardzo zręczny .i p:ęk­­n:e ćwiczył na różnych przyrządach. Zawsze mu tego zazdrościłem. Ne patrząc na mnie wspiął sie powoli na poręcz I wykonał wzorowo' trudrrv i chyba nlcosiasralnv dla mnie układ ćwiczeń Pot^m sianał na pi>dH*ú»e i podszedł do mnie. czvnlac ruch zachę­ty w moją stronę. Chwile się waha­łem, ale w końcu wvteżajac Wsrvstkie siły. spróbowałem leszcze raz. T znowu n a próżno; Poośtrzyłcm .bezradnie ń# swego dowódcę i rozłożyłem ręce. On włożył mundur, śmągnął n*sem. kazał mi zrobić to samo \ mchem, głowy przykazał Iść z.a sobs. Doszliśmy do budynku szkoły f weszliśmy do sali. - Jutro sDróbulecie jeszcze' raz, ze mnq - powiedział. Kiwnąłem niepewnie głową i mu­siałem mieć w oczach dużo rezygna­cji; bowiem dowódca lekko się u­­śmiechnął. Chcieć to móc — powiedział zno­wu - jestem pewny, że jutro będzie­cie no drążku, Chciolem, żeby miałweteję, ale ni* byłem tak pewny jak on. Potem sięg­nął- do szuflady, wyjął jakiś papierek i podał mi bez słowa Było to prze­pustka, pierwsza przepustka w okre­sie mojej dotychczasowej służby! By­łem szczerze wzruszony, ćbś ścisnęła mnie za gardło i nie mogłem wymó­wić słowa. — Na, ogarnijcie się i lećcie, Tylko nie spóźnijcie się z tej pierwszej prze­pustki i doceńcie ją odpowiednio. Ni^dy nie pojmę jak to się stało, ale następnego dnia byłem na drążu i mało tego — już prawie dobrze ćwi­czyłem na jego wysokościach. Od tej pory wchodziłem na przyrząd za każ­dym razem, coraz lepiej i łotwiej.. CIĄG DALSZY NA STR. 4 Nauka chodzenia. Kołobrzeskie P UBLICZNOŚĆ tegorocznego Fe­stiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu otrzymało od Pol­skich Nagrań miły prezent w postaci płyty 8Vt TAKI CZAS:.., świetnie pa­­sujqcej do tej imprezy - bo to i no okładce sympatyczna twarz Stanisła­wa Mikulskiego (śpiewaiqcego tytu­łowa piosenkę J, Matuszewskiego i W. Młynarskiego), który prowadził ko­łobrzeskie koncerty o na płycie na­granie dwunastu piosenek patriotycz­nych I wojskowych (wiele z nich u­­słyszeć możno było i w tym roku w kołobrzeskim amfiteatrze) Pomysł pły­ty zrodził sie w redakcji ..Polskich Na­grań" w ubiegłym roku i praca nad niq trwało sporo czasu. Ale też I efekt jest oiekny: otrzymaliśmy ptytę ztożo­­nq z doskonałych nagrań, ze świetnie dobranym repertuorem i - mimo dłu­­gieao okresu produkcji - przecież w sama porę. Pozą tym słuchacza płyty nawiedzajq miłe refleksje: żadna z piosenek-przebojów nie zestarzała się, choć rok ery parę lat to dlo piosenki bardzo dużo. Podstawowej przyczyny upatrywać chyba trzeba w stosunko­wo wysokim poziomie większości tek­stów i muzyki a przede wszystkim w silnym, emocionalnym zwtozku ogółu polskich słuchaczy z tego typu pio­senkę. Druga po piosence Był toki czas - to WRZOSY. nazwane tutaj nie wiem dlaczeao „We wrzosach", śpiewano doskonale przez Dane Ler­­ską, któro należy do najlepszych wy­konawczyń tej popularnej piosenki, a której towarzyszy zespół instrumen­talny W Wandera; następna również bardzo dobrze zaśpiewana, piękna, wzruszajqca piosenko J A. Marka i E. Sadowskiego Kiedy nie mogło być inaczej; Balladę przydrożnych drzew (E. Sojki i J. Gałkowskiego) śpiewa poważnie A Zwierz; Żołnierzu Po­­nienko (J Wasowskiego i J- Jurando­­ta) o żolnierzach-łączniczkach śpiewa J, Nowak. Autor tekstu chce, żeby był to pomnik dla tych bohaterskich dziewcząt i trzeba powiedzieć, że jest to pragnienie niezbyt skromne, bo choć piosenko prosta, mila i wzru­szajqca to jednak na pomnik trochę za mnło. A i wykonawca nie nadal jej odpowiednio mocnego brzmienia. Młodzieżowy zespół „Czerwonych Gi­tar" śpiewa przebój (K. Klenczona i J. Kondratowicza) Biały Krzyż nie tylko bardzo tadnq. ale i jedna Z pierwszych z obfitej tali piosenki pa­­triotyezne'j w repertuarach zespołów mocneqo uderzenia, Jerzy Połomski - znang piosenkę Biało-Czerwona, Joanna Rawik - Balladę o Antku (Andrzeja Januszki, który podczas te­gorocznego festiwalu zanotował na swoim koncie prawdziwy sukces - naj­większą liczbę piosenek na festiwalo­wych koncertach i T. Urgacza) - jed­no z ładniejszych wykonań. Na marginesie warto wspomnieć, że wykonanie Bułgarki Emilii Markowej w roku 1970, choć w innym nieco u­­trzymbne, bardziej dramatyczsym to­nie, było również świetne. Menażkę (R. Żyliński i W. Scisłowski) śpiewa z temperamentem T, Woźniakowski. Utrzymana w poważnym nastroju pio­senka Tędy szli, gdzie dzisiaj słcńce, to zgrabna reminiscencja z trudnego czasu wojny (J. Tyszkowski - A. Ja­­strzębiec-Kozlowski), śpiewa A. Zwierz Druga piosenka śpiewana przez Danę lerska to jej wielki sukces, jej I piosenki Szli na zachód osadnicy (J. Tomaszewski - J. Kasprowy). Wykonanie naęrane na tej płyete bardziej mi się podoba od tego, ktAre styszatem w tym roku. bo n Lerska śpiewała te piosenkę lakoś lekko, nie porlkieślalar zbyt mocno rytmu. Płytę zamyka nagranie Trubadurów J-st Warszawa (B KHmczuk. A. I.eoh). W sumie płyta bardzo udana. Przy­nosi trafny wvbAr nalnowszvch pio­senek - tych. ktńre pozostaną w pa­­nTecl ! tych, spośrAd ktAryrh nie'rdna weidz.ie na' trwałe do repertuaru pieśni woiskowe’ i patriotycznej. Skromn'e pisze o tvm nakładca. (Muza XL 0566, zi 80,—. Wersja stereo SXL 0566.) JEZ. LAGODHÜ TWÓR ten nie Jest opowiada­niem ani pamiętnikiem. Proszą sobie wyobrazić człowieka, kto­­' ry ma przed sobą zwłoki tony, samobójczyni. Rzuciła sią z okna przed kilkú godzinami. Mąż jest zaskoczony, nie zdążył jeszcze zebrać myśli. Krąży po pokojach i skupia myśli, starając się wniknąć w przyczyną samobójstwa. Jest to zatwardziały hipochondryk, je• den z tych., którzy rozmawiają sami z sobą. W opowiadaniu rozprauńa właśnie w ten sposób, opowiada kolej­no zdarzenia, tłumaczy je sobie. U- 8prawiedhwia siebie, oskarża żoną i zapuszcza sią w gąszcz rozmyślań, nie mających nic wspólnego z samym zda­rzeniem; — widzimy tu zatem oschłość serca i myśli, to znów szczerość uczuć. Udaje mu sią po trosze wyjaśnić zda­rzenie i ,,zebrać myśli w jeden punkt”. Szereg wspomnień, wywołanych przez wyobraźnią przywodzi go w końcu ku prawdzie; działa ona wstrząsająco ua tok Jego myśli. Jasność formy rośnie w miarą opowiadania. Prawda odsłania sią nieszcząsnemu dość jasno i wyra­ziście, jemu samemu przynajmniej...” Któż lepiej, jak nie ouior, wie o czym pisze? Dlatego też dopuściłam na wstępie d© głosu samego Fiodora Dostojewskiego. Cytat powyższy wyjaśnia chyba wszystko, a pochodzi i jego wstępu do opowiadania znanego w Polsce pod tytułem „Potulna”. Opowiadanie to zainteresowało sławnego r*iii««r«i RnK«rła Bressona (..Ucieczka ska­zańca", „Na los sczęścia Baltazarze") i tak powstała „Łagodna”. Film, który reżyser zrealizował według własnego scenariusza I za który otrzymał Srebrnq Muszlę w San Sebastian w 1969 roku. Gtównq rolę kobiecą gra Dominique San­da, 17-letnia cover-girl z „Vogue” i „Elle”, rolę męskq - 34-letni malarz Guy Frangin. Jak wiadomo Bresson, chcąc uniknąć fałszu nie angażuje zawodowych aktorów i w tym przypadku też posłużył sie amatorami. Na­tomiast po raz pierwszy zrobił pewien wyłom w dotychczasowej metodzie, a mianowicie sięgnął oo taśmę barwną. POWIADANIE Dostojewskiego jest właści­­wie gotowym scenariuszem filmowym. Nakreślone przez nteąo sytuacje, medytacje głównego bohatera dają reżyserowi duże pole do popisu. To, co niedopowiedziane można ukazać; luki słowne wypełnić obra­zem* Bresson trzyma się niby dość wiernie ro­syjskiego pierwowzoru. Film toczy się jakby według tych założeń Dostojewskiego, jakie przytoczyłam na wstępie. Narracja powolna, refleksyjna. Nie ma niespodzianek. Rzecz zaczyna się od śmierci. I na śmierci się kończy. Między tymi śmiertelnymi nawiasa­mi jest czas, jaki przeżyło dwoje łudzi. Czas nabrzmiały narastającymi uczuciami, ciężki od milczenia panującego między małżonkami. * „Zajmują sią problemem niekomunt­­katywności miedzy ludźmi —*■ powie­dział Bresson. — Nie twierdzą, te mał­­teństwo nigdy nie może dojść do po­rozumienia, jednakże w okolicznoś­ciach jakie wybrałem jest to absolut­nie niemożliwe Wydaje mi sią, że gdy kobieta l mężczyzna zaczynaja sią ro­zumieć, nie mogą sią już dłużej zno­sić”. Przyznam się, ie nie bardzo wiem o co Bressonowi chodzi w ostatnim zdaniu, bo jest ono albo zbyt niejasne, albo zbyt dwu­znaczne. Natomiast wydaje mi się, że w o­­kolicznościach stworzonych przez niego dla „Łagodnej” niemożliwe jest zrozumienie sensu filmu. Albo możliwe rozumienie o* pocznę. Dostojewski urzekł zapewne Bressona fil­­mowością, o także tragedią milczenia, na­rastającą obcością, całą gamą uczuć; od budzącej się miłości do nienawiści. Bo przecież zaczęło się nie najgorzej, a skoń­czyło... Bresson zainteresował się więc związkami ponadczasowymi, jakie istnieją między ludźmi zawsze. Ale czy związki te nie są jednak zależne od okoliczności? Od czasu, od miejsca? „Łagodna” jest chłodna, beznamiętna, jakby systematycznie odliczona. Analiza psychologiczna prowadzona jest skrupulatnie Za pomocą czułego oka kamery. Ale w tym rachunku coś się nie zgadza... Bo pene­tracja psychologiczna Bressona jest inna, niż Dostojewskiego, bo oderwana jest od real­nego podłoża, na którym opowiadanie było zbudowane. O POWIEŚĆ Fiodora Dostojewskiego uka­zała się w 1876 roku. Proszę sobie wy­obrazić carską Rosję sprzed około stu laty, ówczesne - nazwijmy to — życie miejskie; szesnastoletnią biedną dziewczyną, wraż­liwą i inteligentną, której jedynym bogac­twem jest duma. Żadnych perspektyw inte­lektualnego rozwoju; jedyna szansa życiowa, to Wyjście za starego obrzydliwego kupca. Później korzysta z drugiej szansy i wychodzi za właściciela lombardu; przestrzeń życio­wa ograniczona mieszkaniem i sklepem, a jedyna niekosztowna rozrywka, to chyba tyl­ko cerkiew. Pełna dobrej woli i czułości, traktowana chłodno, poskramiana i „wycho­wywana" przez męża, przechodzi wszystkie fazy; wdzięczności, buntu, nienawiści, apatii, rezygnacji i wyzwolenia przez śmierć. U Bressona rzecz dzieje się współcześnie, w Paryżu. Problem ma pozostać xen sam, więc wszystko dzieje się niby tak samo, ałe w wersji unowocześnionej. No dobrze, ale co może być wspólnym mianownikiem dla zmaltretowanej bohaterki Dostojewskiego i współczesnej studentki Sorbony? A Paryż rozświetlony neonami, ta Mekka turystów całego świata? Dom, mający wszystkie no­woczesne udogodnienia, biblioteka, telewi­zor, płyty, samochód... Jeżeli jest taka różnica warunków, to czyż nie zmieniają się możliwości wyboru, men­talność, sposób patrzenia na życie? Oczywiś­cie, można być nieszczęśliwą w każdej sy­tuacji, ale chyba przesadą jest dramat, gdy dla oszczędności trzeba zaprzestać bywania w teatrze i ograniczyć się do kina. Prawdę mówiąc sprawy finansowe nie są tu przedstawione prawdziwie. Francuzi są narodem bardzo oszczędnym; realizm fran­cuski jest znany. Tu ani idee wolnościowe, ani miłość nie przekreślają wartości i roli pieniądza. Co innego romantyzm słowiań­­sk! ■_ j.t. Z ASTANAWIAJĄC się jeszcze nad filmem Bressona możliwe, źe określenie „Ła­godna" potraktował on złośliwie. Bo ła­godności u bohaterki nie znajdziesz. To bardzo drapieżna, nowoczesna dziewczyna (nie daj Boże dostać się w jej ręce) i mi­mo wszystko musi się współczuć mężowi. Do­minique Sanda nie gra miękko, lirycznie, nie budzi współczucia, lecz po prostu po­zuje, pozwala się fotografować. Patrząc na nią nie wierzy się, że ma lat siedemnaście; twarz ma zaciętą, oczy twarde. Tak, życie modelki nie jest łatwe, ale... Dostojewski nie pisał o paryskiej cover-girl. Fiodor Dostojewski nazwał swój utwór fantastycznym ze względu na formę, ale za­znaczył, że przeważa w nim pierwiastek re­alny. Robert Bresson zamieniając Rosję koń­ca dziewiętnastego wieku na Paryż końca dwudziestego wieku zrealizował jednak u­­twór raczej fantastyczny. GRÄCJAHÄ MELLER „Łagodna”, film prod, francuskiej, 1869, barwny. Scenariusz (wg F. Do­stojewskiego) i reżyseria Robert Bres­son. Wykonawcy: Dominique Sanda, Guy Frangin i in. Dominique Sanda, odtwórczyni głównej roli w filmie Roberta Bressó­ua „Łagodna". Dlaczego Bolesław Krzywousty zdobywał Białogard Od wielu lat historycy szukają odpo­­wiedzt na pytanie: dlaczego Bolesław Krzywousty w latach 1102—1110 kierował wyprawy wojenne w kierunku Biało­gardu? Dlaczego jego kronikarz Gall Anonim nazwał Białogard miastem kró­lewskim i uważał, te jest to najbogat­sza osada na Pomorzu Zachodnim? Przypuszcza sią, te właśnie w Biało­gardzie zapoćzątkouxina została dyna­stia ksiątąt zachodniopomorskich. Z zamiarem odnalezienia brakującego o­­gniwa wystąpił archeolog, dr Eugeniusz Cnotliwy ze Szczecina. Już w trakcie pierwszego wykopu stwierdzono rzecz rewelacyjną, a mianowicie to, że wal okalający gród mierzy w przekroju aż 22 in, a wiąc jest dużo wiąkszy niż Gród Kołobrzeski w Budzisławie i nie ma sobie równych na Pomorzu Zachod­nim. Odkrycie to świadczy, te grodzisko słowiańskie w Białogardzie miało po­­tąiny charakter chociaż sam gród nie był rozległy. Odkryto też ślady chat, palenisk, znaleziono wiele naczyń gli­nianych i zabytków. Dotarto także do warstw spalenizny, którą pozostawił po sobie Bolesław Krzywousty, gdy zdo­bywszy gród spalił go. Badania archeologiczne, które już o­­becnie zapowiadają sią rewelacyjnie potrwają kilka lat. W tym czasie zbadany zostanie gród, a także, juk przypuszcza dr E. Cnotliwy, bogate podgrodzie. Dopiero wtedy bądzle mo­żna w pełni odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Gall nazwał Białogard mia­stem królewskim. ** WŚRÓD wielu pozycji wydaw niczych, które uświetniły ob chodzoną w bieżącym roku 25 rocznicą zwycięstwo nad faszyzmem znalazła się ostatnio książka Jana Boenigka pt.j „Wyroki”. „Wyroki'' - pisze autor - to losy Polaków spod znaku Rodła, którym drogi Tio wolności Po I wojnie światowej zatarasowały szlabany obcych interesów To właśnirT te obce interesy ustanowiły krwawiącą granicę, dzielącą obszar narodowo polski”. Na terenach od­wiecznie polskich, administrowanych przez władze niemieckie, znalazło się półtora miliona Polaków, którzy skaza­ni zostali na prześladowania i ger­manizację: Najlepsi z nich, skupie­ni w Związku Polaków w Niemczech stawiali czoło naporowi germańskie­mu. Wśród wolczac.ch pod znakiem Rodło był także autor książki. Kiedy zgasła pożoga ostatniej woj­ny, Jan Boeniak postanowił odszukać przyjaciół, z którymi przed laty wal­czył o wspólną sprawę_ Nieliczni, któ­rzy przeżyli prześladowania i kosz­marne lata wojny, swoimi relacjami I zachowanymi pamiątkami przyczynili się do powstania książki o „Wyrokach" wydanych przez hitlerowców na tych, którzy nie chcieli wyrzec się polsko­ści „Wszyscy oni - czytamy - myślą i sercem byli przy Polsce Jako je­den z nich postanowiłem spisać ich tragiczne losy. Pragnę pokarać, jok młodzi, dzielni synowie oolskiego na­rodu znod olsztyńskiej tyny, z Ziemi Lubuskiej, znad Odry - służyli jednej sprawie, którei na imię Polska, jak walczyli i ginęli". Książka Jana Boenigka to reportaż będący owocem wieloletnich poszu­kiwań żyw>:h ludzi oraz pamiątek po zamordowanych. Wykorzystując wszelkie dostępne źródła i kontakty, autor starał się powiedzieć o swoich bohaterach wszystko, nie pomijając najdrobniejszych nawet szczegółów. Jego książka odznacza się jednak ­ruchu oporu na terenie Rzeszy. Jako „zawzięte Polki” dostały się w ręce gestapo. W efekcie obydwie, tzn. Ste­fanię i Helenę skazano na karę śmier­ci. Wyrok, wykonano tylko na Helenie, bowiem Stefania - z nią właśnie autor spotkał się w Krakowie - na kilka go­dzin przed mającym nastąpić tragicz­ wśwm obok bogactwa informacji - inną jesz­cze cechą, a mianowicie silnym uczu­ciowym zaangażowaniem w opisywa­ne wydarzenia. Jest to dla nas oczy­wiste, jeśli pamiętamy, ie „Wyroki”, to dzieje ludzi w większości znanych autorowi osobiście, wśród których by­ło wielu jego bliskich przyjaciół. W czasie swej wędrówki w poszuki­waniu materiałów do książki, w dwóch miejscach - tj. w Krakowie i w Kaj­­nach koło Olsztyna - zatrzymał się autor dłużej. W Krakowie bowiem za­mieszkała po wojnie Stefania Jung- Mochnacka, z domu Przybylówna. Jej relacje pozwoliły odtworzyć tragiczne dzieje bohaterskiej rodziny Przybytów, którzy pochodząc z ziem objętych za­borem pruskim, od I wojny mieszkali w Berlinie, czynnie działając w organiza­cjach polonijnych, Ich córki, wychowa­ne w duchu umiłowania polskości, w czasie II wojny brał udział w polskim nym końcem zdołała zbiec z więzienia. Połowa książki Boenigka została po­święcona odtworzeniu obrazu marty­rologii innej bohaterskiej rodziny pol­skiej - Żurawskich z Kajn koło Ol­sztyna. Ojciec i trzej synowie zostali zamordowani w hitlerowskich katow­niach. A jak umierali świadczy list do rodziny, pisany przez Alfonsa Żu­rawskiego na kilka godzin przed wy­konaniem na nim wyroku śmierci; „Moi najdrożsi Rodzice i Rodzeństwo. Dziś otrzymacie ode mnie moi ostat­ni list. Wierzcie mi najdrożsi moi, że rzadko w życiu bytem tak opanowany i spokojny jak teraz (...) Najdroższa Matka, bądź silna i bądź ze mnie dumna”. Przybylowie i Żurawscy, to tylko przykłady, a „Wyroki", to książka o nich i tych wszystkich z półtoramilio­­nowej rzeszy Polaków, którzy pozba­wieni prawa do polskości, walczyli o nie wytrwale. To oni - jak pisze au­tor - „umierali za Polskę... Z niemiec­kim paszportem, obywatele Trzeciej Rzeszy. Byli Polakami z krwi i duszy, przepojeni swoją prawdą, że - Polak co dzień narodowi służy". Służyli na­rodowi, a karani za to, umierali z pod­niesionym czołem. Jedna ze skazanych na śmierć, po ogłoszeniu wyroku po­wiedziała do sędziów hitlerowskich: „Nie myślcie, że będę błagała was o Jitość lub o łaskę. Ja gardzą wami, jak zbrodniarzami. Skazaliście mr.ie na śmierć, a ja żałuję, że zrobiłam tak mało". Na zakończenie raz jeszcze oddaj­my głos autorowi, który tak pisze o swej pracy: „...konsultacje i rozmowy, jak również moje osobiste, wieloletnie kontakty z bohaterami „Wyroków”, a także własne przemyślenia i refleksję złożyły się na ostateczny kształt tej książki. Przez towarzyszące zasadni­czej treści dygresje, które wydać się mogą luźno tylko związane z głównym tematem, pragnę dokładniej oddać kii nat tamtych dni, przybliżyć Czytelni­kowi sprawy i lud:i, którzy żyli i U- mierali dla Polski i za Polskę”. W bogatej literaturze naukowej i wspomnieniowej, ukazującej boha­terską walks narodu oolskiego z oku­pantem hitlerowskim brak byio opra­cowań odzwierciedlających udział w tei walce Polaków spod znaku Rodła. Lukę tę wypełnia książka Jana Boe­nigka. KAZIMIERZ MOLEX i Jan Boenigk! „Wyroki” T.SW, wyd. I, |naki. i.UUU egi.. str. 173. c. 14 zł. Igpgg Żołnierz Wolności nr 185

Next