Zycie Warszawy, wrzesień 1967 (XXIV/207-232)
1967-09-16 / nr. 220
jttr 220 16 WRZEŚNIA 1967 E. (W) W kombinacie im. Lenina w Nowej Hucie trwają prace przy budowie jednego z największych Obiektów walcowni - slabing, z urzą dzeniami sprowadzonym z ZSRR. CAF — Gawlińsk: Okiem zza kółka Co to będzie w grudniu? ANDRZEJ WRÓBLEWSKI ifKażdy przezorny obywatel zaopatruje sie w opał latem' — głosił niezbyt foremny wierszyk, apelujący do ludzi,^ by nie czekali mrozów. My również pomyślmy dziś o grudniu. Co to będzie zimą? A jeszcze przedtem; co będzie jesienią? Jesienią będzie słota a na ulicach — błoto. Jesienią będziemy mieli zachlapane przednie szyby, bo znana jest nam wrodzona, polska niechęć do błotników. Ileż to „Starów“ zdejmuje w ogóle ten niepotrzebny, zdaniem kierowców, rekwizyt a później strzyka strumieniami brudnej mazi, od której nawet „Rolls Royce“ zmienia się w gruchota. Pal sześć zresztą estetykę. Chodzi raczej o bezpieczeństwo. Przez zabłoconą szybę trudno dojrzeć śmierć - a wystarczy jeden zastrzyk błota przy wyprzedzaniu, by zaniewidzieć kompletnie. Nie spotkałem jeszcze przedstawiciela władzy, który by karał kierowcę za brak błotników. Nie wiem, może mam pecha. Zapowiedziano jednak obowiązkowe instalowanie w samochodach Rumowych osłon przeciw błotu za tylnymi kołami, ale nakaz jest ciągle jeszcze, pobożnym życzeniem prawomyślnych. Więc?... Brudną szybę warto czymś umyć. Owszem, mamy różne „Re fleksy“ i „Siluxy“, nadają się one jednak raczej do mycia okien, mają bowiem tę przykrą cechę, że zamarzają. Póki ciepło, można ich używać, ale zimą nie daj Boże! Przyjdzie jednak ta zima . znowu przyniesie z sobą zmorę samochodziarzy — sól. Czym zabezpieczać chromy przed korozyjnym działaniem solanki? Tradycja przekazała kilka sposobów, m. in. pokrywanie części chromowanych woskiem, ale to, jak wiadomo, należy robić na gorąco. Zderzak posmarowany wazeliną lub towotem wygląda ponuro, a specjalnych środków rdzochronnych nie ma. Nie ma również środków przeciw potnieniu okien, a jedyny aerosolowy preparat przeciw obmarzaniu, zresztą skuteczny, ma tak niedbale wykonywane rozpylacze, że przeważnie leje się strumieniem, zamiast wytryskać obłokiem mgły, Z zadrością oglądałem niedawno półki sklepowe praskiej „Mototechny“. Były tam i tanie jak barszcz szampony w plastikowych tubkach na jedno umycie wozu, i takież tubki ze środkiem konserwującym, i preparaty prezciwko potnieniu, obmarzaniu, środki do zmywania much z szyb, płyn do usuwania kamienia wodnego z chłodnic, woda destylowana w plastikowych litrowych butelkach, ostatnio pojawił się tam np. środek do mycia szyb „Lavin';, który nie dość że święta nie zmywa ale i nie zamarza, „Chroinofi*“ przeciw’ korozji spowodowane,i solą, „Delcarbon AR" środek usuwający nagar, są również środki odsiarczające akumulatory, konserwujące części gumowe, zmywające grudki asfaltu z karoserii ltd. itp. Wszystko to pakowane jest w tubki, buteleczki i pudełka o różnych rozmiarach tak. że każdy może sobie dobrać wielkość i rodzaj stosownie do potrzeb. Jesteśmy podobno potęgą chemiczną. Piszę „podobno“, bo tzw. chemia gospodarcza ogranicza się na razie raczej do wynalazczości w dziedzinie gospodarstwa kuchennego, jak gdyby nie dostrzegając faktu, że po naszych drogach jeździ ponad dwa miliony samochodów i motocykli. Wiadomo zaś, że niejeden z ich posiadaczy ma taką dziwną skłonność, która mu każe obchodzić się z WFM-ką lub Syrenką troskliwiej niż z żona. Pozwólmyż im o nie dbać. Warszawa x 21 Przyzwyczailiśmy się do t«go. żeby Warszawy szukać albo nad Wisłą, albo na innych kontynentach. Z wielkim wzruszeniem przyjmujemy informacje o tym. że np. w Ameryce Północnej jakaś miejscowość nosi nazwę naszej stolicy. A tymczasem w Polsce aż 21 miejscowości, nie licząc milionowego miasta stołecznego, nosi nazwę Warszawa. Są to: 1) osada Warszawa w gromadzie Lipnice, powiat Chojnice; z) osa da W-wa w grom. Stary Bukowiec, pow. Kuscierzyna; 3) pizy sióiCK W-wa w grom. Górki Wie! kie, pow. Cieszyn; 4) przysiółek W-wa w grom. Zajączki, pow. Kłobuck; 5) przysiółek W-wa w grom. chmielnik, pow. Busko- Zdrój; 6) kolonia W-wa w grom, Rytwiany, pow. Staszów; 7) przysiółek W-wa grom. Pogrcszyn, pow. Szydłowiec; 8) przysiółek W-wa w grom. Łobzów', pow. Olkusz; 9) przysiółek W-wa w grom. Janów Podlaski, pow. Biała Podlaska; 10) przysiółek W-wa w grom. Aleksandrów, pow. Biigoraj; 11) przysiółek W-wa w grom. Frampol, pow. Biłgoraj; 12) przysiółek W-wa w grom. Sól, pow. Biłgoraj; 13) przysiółek W-wa w grom. Bondysz, pow. Zamość; 14) kolonia W-wa w grom. Krasnobród, pow. Zamość; 15) przysiółek W-wa w grom. Suchowola, pow. Zamość; 16) osada W-wa w grom. Wronki, pow. Szamotuły; 17) przysiółek W-wa w grom. Nozdrzec, pow. Brzozów; 18) przysiółek W-wa w grom. Łużna, pow. Gorlice; 19) osada W-wa -w grom. Grabice, pow. Lubsko: 20 i 21) kolonie Warszawa Lniańska i Warszawa Wetfińska w grom. Lniano, pow, Swiecie. Jedna z wiosek nosi nazwę Warszawiaki (pow. Bełżyce), inna ■wieś i kolonia w powiecie Piaseczno — Warszawianka. W powiecie otwockim jest wieś i gromada Warszawice. Siedem miejscowości nazywa się Warszawka, cztery miejscowości — Warszawska, dwie — Warszawska Kolonia, jedna — ■Warszawska Ulica. W dzielnicy Krakowa Grzegórzki jest osiedle Warszawskie. Informacje powyższe pochodzą z nowo wydanego „Spisu miejscowości Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej” (Wydawnictwa Komunikacji i Łączności. W-wa 1967, cena 280 zł. stron 1384). Praca ta zawiera alfabetyczny spis miejscowości PRL z podaniem gromady, powiatu, województwa, urzędu pocztowego, stacji lub przystanku kole-owego i urzędu cywilnego wg stanu na d**eń 1.VI.1966 r. WTrrOL/n K. Warszaw’a ŻYCIE WARSZAWY Od naszego specjalnego wysłannika WOJCIECHA KUBICKIEGO Kraków, we wrześniu Największe zainteresowanie tzw. ogółu wywołują eksperymenty gospodarcze w fazie ich przygotowywania. Kiedy zaś zamiar staje się faktem — opinia publiczna porzuca go w chwili, kiedy teoretycznie sformułowane zasady poddawane są próbie życia. Przed kilku laty lawinę dyskusji wywołał zamiar Ministerstwa Przemysłu Ciężkiego przejścia w planowaniu i ocenianiu działalności przedsiębiorstw przemysłowych na pra cochłonność produkcji. Oczywiście, nie sposób przed stawiać tu wszystkie powody, dla których uznano liczenie w godzinach za bardziej sprawne od liczenia w złotówkach. Najogólniej rzecz rnożna przedstawić tak: liczenie produkcji w złotówkach według tzw. wskaźnika produkcji globalnej polega na sumowaniu wartości wszystkiego, co zakład wytworzył, licząc razem własny wkład pracy przedsiębiorstwa z wartością su rowców, półfabrykatów otrzymy wanych z zewnątrz. Można więc powiększać produkcję globalną fabryki bez żadnego zwiększenia własnego wkładu — przez powiększanie otrzymywanych dostaw kooperacyjnych. Ogromnie trudne jest w tych warunkach określenie - jakie środki są przedsiębiorstwu potrzebne do wykonania nałożonych nań zadań, zwłaszcza ilu trzeba zatrudnić ludzi, jaką sumę zaplanować na place itd. Z wielu sposobów uniknięcia tych trudności i nieprawidłowości, oraz dowolności w ocenie niezbędnych środków — przyjęto system liczenie wg, pracochłonności. A więc znając plan produkcji i rzeczywistą pracochłonność każdego wytwarzanego w fabryce wyrobu (ściśle — każdej czynności) — można określić dość precyzyjnie ilu potrzeba dla tej produkcji ludzi. A znając obowiązujące stawki płacowe — obliczyć, ale trzeba za wykonanie tej produkcji zapłacić. I wreszcie — porównując w kolejnych latach wyniki — można określić, czy fabryka ma rzeczywiste postępy czy nie. Więcej pracy czy więcej ton? Właśnie przed dwu laty na zasadzie eksperymentu — wprowadzono ten nowy system liczenia m. in. w Krakowskich Zakładach Armatur — dużej i właściwie jedynej w Polsce poważnej fabryce wszelkiego rodzaju łazienkowych i kuchennych kranów, pryszniców itp., a także zaworów do centralnego ogrzewania i innych podobnych wyrobów. Po dwóch latach można już chyba mówić o wynikach tego eksperymentu. Dyrektor, inżynier Czesław Basz, na pytanie o wyniki odpowiada jednoznacznie; — wyraźny, duży postęp. Od czasu wprowadzenia nowych zasad fabryka osiąga zna cznie większe niż dawniej coroczne przyrosty produkcji w granicach 16 do 30 procent Skończyły się niedobory ludzi w narźędziowni (zatrudnia się nie tylu, ilu „wytargowano” lecz tylu, ilu wykazuje rachunek potrzeb). Skończył się nacisk w fabryce na wypychanie wszystkiego do kooperantów. Zarobki ludzi Wzrosły — średnio — z niecałych 27 tys. zł rocznie na zatrudnionego w roku 1964 do ,ponad 29 tys. zł w tym toku. I jeśli dawniej broniono Się wszelkimi siłami przed wszelkimi pracochłonnymi wyrobami, szukając drogich materiałów i małego nakładu pracy —- tak teraz szuka się wyrobów opłacalnych i znajdujących zbyt — niezależnie od tego, czy są bardzo, czy mało pracochłonne. Tak czy owak trzeba bowiem wykonać w cią gu roku produkty o określonym łącznym nakładzie godzin pracy. Jeśli będą mniej pracochłonne — tu musi ich być więcej, lub na odwrót. W każdym razie określony nakład pracy musi być zrobiony — i to jest podstawą oceny działalności fabryki, płac i udziału załogi w zysku. Skończyła się także fatalna w skutkach pogoń za W’ynikami „tonażowymi" — tak charakterystyczna w okresie planowania produkcji np. łazienkowych baterii w tonach, kiedy im wyrób był cięższy i pożerający więcej materiału — tym był korzystniejszy dla fabryki. Udana próba - i co dalej? Słowem — zarówno dyrekcja jak i pracownicy zakładu oceniają eksperyment pozytywnie. A obiektywne fakty wskazują, że i dla gospodarki narodowej jako całości nowy system okazał się korzystny, spełniając nadzieje pokładane w nim w fazie wstępnych dyskusji. Możną więc uważać, że ha tym odcinku realizacja Uchwały IV Zjazdu Partii została w praktyce wypróbowana z zdecydowanie korzystnymi wynikami. Jak każdy eksperyment — tak i ten przyniósł również szereg doświadczeń o szerszym znaczeniu. W pierwszym rzędzie — korzystne rezultaty uzyskane w krakowskiej fabryce skłaniają do pytania — czy nie należało energiczniej rozszerzać ten nowy system na cały przemysł maszynowy, a może i na inne branże? Dalej — obserwacje poczynione w Krakowie zachęcają do pójścia dalej drogą tutaj wypróbowaną w kierunku rozszerzania samodzielności przedsiębiorstw. Jak słusznie zauważa dyrektor Basz — kadra kierownicza w fabrykach stoi na ogół na wysokim poziomie fachowym i moralnym i można by poszerzyć Zakres jej kompetencji w przekonaniu, iż skorzysta z tych swobód w imię zasad gospodarności i postępu przemysłu Oto np. w Krakowie zniesiono stary system ścisłego narzucania fabryce podziału ogólnego zatrudnienia na bezpośrednio produkcyjnych i „pośrednich”. fizycznych i umysłowych itp. Okazało się, że swoboda w gospodarzeniu się posiadanymi kadrami przez przedsiębiorstwo jest korzystna, a przy tym nie pozwala na powstawanie nagminnych niegdyś szkodliwych dysproporcji i ograbiania z ludzi tzw. zaplecza technicznego fabryki (narzędziowhie, działy doświadczalne, konstrukcyjne, prototypownie itp.). Czy więc nie należałoby rozważyć posunięcia tej swobody nieco dalej? Np. czy mając do wykonania jakieś nowe zadanie produkcyjne dyrekcja nie powinna mieć swobody wyboru: albo kupić nowe maszyny czyli, zainwestować w majątek trwały i drogą zw-iększonej mechanizacji i automatyzacji otrzymać większą produkcję przy nie zwiększonym zatrudnieniu — czy przeciwnie, oszczędzić na inwestycjach a zatrudnić więcej ludzi? Nikt poza przedsiębiorstwem nie może lepiej ocenić w każdym szczególnym przypadku co się lepiej opłaca. Tymczasem obecnie przedsiębiorstwo nie tylko nie ma żadnej swobody w elastycznym manewrowaniu inwestycjami i funduszem płac — ale nawet w samych inwestycjach jest całkowicie skrępowane decyzjami instancji zjednoczenia i innych administracji gospodarczej. Podobnych przykładów możliwości korzystnego rozwijania nowych zasad planowania i gospodarowania można by oczywiście przytoczyć wiele. Rutyna czyha na eksperyment Niestety, mimo pozytywnych na ogół wyników obecnie trwa jącego eksperymentu — nic ostatnio nie słychać o jego pogłębianiu i rozszerzaniu. A przecież po to się robi eksperyment — żeby potem go i upowszechniać i dalej iść w kierunku coraz śmielszych rozwiązań Tymczasem nawet te już obowiązujące eksperymentalne zasady są często ,pod presją rutyny niwelowane — wskutek wtłaczania fabryce przez zjednoczenie starych wskaźników, które teoretycznie miały mieć charakter _ tylko „informacyjny”, ale nierzadko są „nieoficjalnie” narzucane jako ńajbardziej obowiązujące — nie wyłączając niesławnej „produkcji globalnej” i „tonażowego rozrachunku”. I wreszcie, jeżeli zakład ma się racjonalnie gospodarzyć — to nie można zabierać mu połowy funduszu amortyzacyjnego, uzyskiwanego z doliczania do kosztów odpowiedniej części zużywanych corocznie maszyn, urządzeń, budynków itp. Oznacza to bowiem 'stałą dekapitalizację — nawet bowiem przy założeniu coraz lepszego wykorzystywania posiadanego majątku — co jest faktem — inwestycje i kapitalne remonty nie mogą bez szkody dla długofalowych interesów fabryki obywać się zaledwie połową wartości tego, co jest w każdym roku fizycznie zużywane. Budzi też wątpliwości system zastrzeżeń, jakimi obstawiona jest gospodarka innymi funduszami. Na przykład taki fundusz postępu technicznego: można z niego finansować prace badawcze, konstrukcyjne i technologiczne, można kupować nietypowe urządzenia. Ale- jeśli przy unowocześnianiu jakiegoś (DOKOŃCZENIE NA STR. 5) EKSPERYMENT-SUKCES Z HAMULCAMI KSIĄŻKI BEATA SOWIŃSKA NIE TYLKO O MIŁOŚCI. — Jak to się dzieje — zapytała mnie niedawno pewna osoba — że półki księgarskie uginają się od nadmiaru książek, a na dobrą sprawę, nie bardzo jest co czytać... Zapewne sporo w tym drugim stwierdzeniu przesady, faktem jednak pozostaje, że tzw. bestsellery pojawiają się rzadko. A jeśli już trafi się pozycja, wychodząca naprzeciw upodobaniom czytelniczym, znika z rynku jak kamfora. Podobny los, jak sądzę, przypadł w udziale najnowszej książce Aleksandra Jackiewicza. „Spotkanie w Santa Margherita“ ukazuje nam historię niespełnionego uczucia dwojga ludzi. Zrodziło się ono w czasach przedwojennych, w małym garnizonowym miasteczku na Kresach, gdzie bohater książki odbywał służbę wojskową. (Koloryt tego miasteczka i obraz stosunków panujących w garnizonie odtworzył autor ze znajomością rzeczy). Zawierucha wojenna rozdzieliła młodych. Po latach rozłąki przebywający na emigracji Paweł; zaprasza do siebie Agatę, podejmując próbę rozpoczęcia wspólnego życia. A zatem powieść o miłości? Tak, choć byłoby to jednak określenie niepełne. Jest to bowiem także ujmująca psychologiczną prawdą powieść o starości, o jej goryczach i niepokojach, o słabości, pustce i zobojętnieniu. Ma ono swoje źródła również i w czym innym: w wyobcowaniu człowieka, który stracił kontakt z własną ojczyzną. Ustabilizowana egzystencja, względny dostatek, zapewniający swobodę poczynań, kombatanckie związki przyjaźni — nie potrafią jednak wypełnić życia, nasycić go żywymi treściami. Pozostaje dojmujące poczucie osamotnienia i bezsensu trwania.. Stąd ciągła, uporczywa konfrontacja teraźniejszości dniami minionymi, stąd też dej cyzja spotkania z Agatą. Tc nie tylko kwestia odnowienia uczucia, to także próba powrotu w przeszłość, pragnienie ujrzenia w tamtej kobiecie — siebie z dawnych lat, chęć zanurzenia się we własną młodość, w owe dni „chmurne : górne”, odzyskania wiary siebie i w sens własnego żyw cia. Przyjazd Agaty nie przynosi jednakże spełnienia nadziei. — „To już nie ta kobieta” — powie Paweł, a potem jeszcze wyzna; „wszystko, co mówiła, umierało natychmiast, stawało się obrazkiem i przypomnieniem”. Odnalezienie siebie po latach okazało się niemożliwe. Agata przybyła z kręgu innej rzeczywistości. Rozdzieliły ich nie tylko granice, ale także inne warunki, inne poglądy- na świat i życie. Nie pomogła urzekająca sceneria włoskiego miastdczka, w Santa Margherita spotkało się dwoje innych ludzi. — „Chcesz powiedzieć — stwierdzi Paweł na ostatnich kartkach powieści — że nie jestem ani stąd, ani stamtąd? Zawsze tak myśię. Nie jestem ź tym, co było, ani z tym, co jest tam u was. Ale z tym tu tćż nie jestem” Powieść jest gatunkiem literackim, który ostatnio przechodzi wyraźną ewolucję. Jest to na pewno interesujące w sensie rozwoju form twórczości, inna jednak sprawa, że autorzy, zwracając się w stronę po-szukiwań formalnych, coraz mniejszą -wagę przywiązują do spraw fabuły. A czytelnik, bądźmy szczerzy, szuka przede wszystkim książek do czytania, których lektura nie nuży, nie męczy, nie zmusza do gimnastyki umysłowej. Powieść Jackiewicza, utrzymana w konwencji tradycyjnej, zgrabnie i z kulturą literacką napisana (może tylko zbyt rozciągnięta) wychodzi naprzeciw owemu czytelniczemu zamówieniu. druga książka, inna w charakterze, mająca wszakże również szansę zdobycia powodzenia u czytelników. Jej autor — Czesław Michniak opublikował już kilka zbiorów opowiadań — m. in. cieszące się zainteresowaniem „Losy srebrne i złote". Najnowsza książka nosi tytuł mniej poetyczny, za to bardziej konkretny. Niemal słyszymy głos sekretarid, anonsującej dyskretnie swemu szefowi: — „Telefon od żony, dyrektorze”, Oczywiście rzecz nie ma nic wspólnego z książką telefoniczną. Telefon jest tu tylko rekwizytem, sygnałem wywoławczym całej sprawy. A sprawa jest z gatunku codziennych, chciałoby się rzec — potocznych. Michniak podjął tzw. temat życiowy, sięgając do sfery wości. współczesnej obyczajoBohater powieści, w życiu zawodowym — inżynier - magister, stojący na czele dużego zakładu pracy, a w godzinach pozasłużbowych kochający mąż i ojciec, przekonany o przywiązaniu i wierności swojej żony, dowiaduje się pewnego dnia, iż wierność ta stoi pod znakiem zapytania. I oto ustalony porządek otaczającego świata zaczyna się chwiać, spec od rozwiązywania problemów racjonalizacji, wydajności pracy itp., itd. staje przed problemem, którego rozwiązać nie umie.. Mamy więc ,w gruncie rzeczy sytuację banalną, zaczerpniętą z dnia powszedniego. Historyjka ta jednak służy autorowi jako punkt wyjścia do ukazania w satyrycznym widzeniu całego kompleksu spraw na styku — „biuro— dom”. Przede wszystkim ów kapitalny, jakże trafnie zaobserwowany obraz biurowej rzeczywistości: stosunki między dyrektorem a podwładnymi, ciche wojny podjazdowe i zabieganie o łaski, intryżki, donosiki, lizusostwo. Stworzył tu autor całą galeryjkę barwnych, nakreślonych cienkim piórkiem postaci, wypełniających ów mały urzędniczy światek, oddał też świetnie atmosferę małego miasta, w którym każdy się zna i krok każdego śledzony jest z uwagą godną lepszej sprawy. Oczywiście, na plan pierwszy wysuwa się ukazany w krzywym zwierciadle portrecik dyrektora — spędzającego życie na konferencjach, naradach fabrycznych i zebraniach, służbisty, człowieka wpatrzonego w przepisy, pryncypialnego i w gruncie rzeczy dość ograniczonego, zajętego bez reszty losami produkcji, normami, realizacją planów. Ów kierownik zakładu, umiejący sobie doskonale radzić z rozmaitymi „wąskimi gardłami”, przestojami maszyn i obniżkami kosztów własnych, w .obliczu domniemanej zdrady swojej małżonki czuje się całkowicie bezradny. Tu nie można działać za pośrednictwem kadrowców, straży fabrycznej, czy dyrektyw odgórnych! Nasz bohater odkrywa naraz bezlitosną prawdę, iż życie okazuje się bardziej zawikłane od skomplikowanych procesów technologicznych, a reakcje kobiety trudniej przewidzieć niż reakcje chemiczne... Michniak ma dar obserwacji i niewątpliwe poczucie humoru. Ową zabawną, utrzymaną w felietonowym stylu opowieść czyta się lekko i z zainter eso wan iem, *) Aleksander Jackiewicz — Spotkanie w Santa Margherita Czyt. str. 462, cena 25 zł. **) Czesław Michniak — Telefon od żony, dyrektorze — Wyd. Pozn. str: 133, cena 10 zł, r Str. 3 W paryskim karnecie Król Ubu w korekcie Od stałego korespondenta LESZKA KOŁODZIEJCZYKA T Paryż, 14 września RUDNO w jednym segregatorze pomieścić wszystkie wycinki prasowe z gazet francuskich, które uzbierały się w związku z niedawnym pobytem gen. de Gaulle’a w Polsce. Ile ich jest? Zapewne kilkaset. Średnie dzienne żniwo nożyczek to 30—50 wycinków. Niektóre gazety paryskie poświęcały tej podróży codzien nie całą stronicę lub nawet półtorej. Niektóre dzienniki wysłały dla obsługi po kilku dziennikarzy. Nie mówiąc tu już o codziennych sprawozdaniach i komentarzach radiowych. Nie mówiąc także o telewizji, która w ciągu tygodniowego pobytu generała w Polsce w sumie kilka godzin programu poświęciła na bezpośrednie transmisje lub filmy o naszym kraju. Bez przesady można stwierdzić, że mało któremu wyjazdowi gen. de Gaulle’a za granicę towarzyszyła tak obszerna oprawa pra sowa i takie zainteresowanie. Polityczna ciekawość związana z tą wizytą była przypuszczalnie istotną, ale nie jedyną motywacją tego zainteresowania. Jak tu pominąć bowiem związki emocjonalne? Pisaliśmy już, że gdy jeden z instytutów badania opinii publicznej zwrócił się do swych rozmówców, aby wymienili dwa spośród najsympatyczniejszych dla nich europejskich krajów socjalistycznych (poza Związkiem Radzieckim) — to Polska z, odsetkiem głosów 41 proc., znalazła się na pierwszym miej scu. Drugie były Węgry 30 proc. głosów. Tradycje przyjaźni polsko-francuskiej znalazły w tym swoje pokwitowanie. Nie bez znaczenia pewnie 'jest tu też fakt, że jak ktoś obliczył, we Francji żyje około pół tora miliona ludzi pochodzenia polskiego, z których część zachowała polskie obywatelstwo, a wszyscy sentyment do starego kraju Znakomita większość artykułów pisana była w tonacji przychylnej Polsce, nawet jeśli komentarze polityczne przebiegu - samej' Wiz ftf Tub "o c jej rezultatach nie były', jednorodne. ny Ze strony polskiej i ze strooficjalnych kół francuskich polityczna waga pobytu gen. de Gaulle’a w Polsce była niejednokrotnie i obszernie omawiana. Jeśli więc jeszcze raz wracamy do tego tematu, to w tym celu, aby zwrócić uwagę na pewne uboczne efekty tego najazdu żurnalistów francuskich na Polskę, które z natury rzeczy pozostawały w cieniu, ginąc w natłoku relacji politycznych. Tymczasem wartość tych efektów ubocznych jest niemałego kalibru. Oto bowiem wraz z relacjami politycznymi czytelnik fran cuski dostawał codziennie porcję wiadomości o Polsce, o jej historii, o jej urokach, o zniszczeniach wojennych, o odbudowie, o zabytkach, rozmachu gospodarczym, nawet o turystyce, Znana jest i niemal legendarna ignorancja tzw. przeciętnego Francuza o tym, co dzieje się poza granicami jego kraju, a często, gęsto poza obrębem jego miasta lub dzielnicy. Gdy dodać do tego skutki wieloletniej dezinformacji z okresu lat zimnej wojny w stosunku do tego co się działo w krajach na wschód od Elby, to nietrudno się potem dziwić pytaniom w rodzaju, czy u was w Warszawie niedźwiedzie chodzą po ulicach, lub czy łowickie pasiaki stanowią ulubiony strój wyjściowy Polaków, Prawda, że lata ostatnie zaczęły nieco korygować wyobta żenią przeciętnego Francuza o Polsce, a rozwijająca się turystyka dopełniła reszty. Na podatną w ten sposób glebę padły teraz dobre ziarna. Warszawa ukazała się w 8 milionach telewizorów francuskich już nie tylko jako miasto koszmarnej martyrologii, ale i bohaterskiej odbudowy mogącej zaimponować rozmachem, nowoczesnością, ale także iście romantyczną skrupulatnością w odbudowie zabytków. Z zachwytem i uznaniem pisano o Wilanowie, o Belwederze, Łazienkach, o Teatrze Wielo kim, ho a przede wszystkim o Starym Mieście, przypominając zbrodniczą dumę Goebelsa* gdy ten w 1944 roku oświadczył, iż z Warszawy pozostał tylko punkt geograficzny na mapie Europy. Podobne uznanie wzbudziła odbudowa zabytkowego Gdańska. Niektórzy ocenili ją nawet wyżej jako dzieło rekonstrukcji niż odbudowę warszawskiej Starówki. Oczywiście jednak olśnieniem dla wszystkich był Kraków. Zachwytom nad jego urokami nie było końca. Przeciętny Francuz odkrył ze zdumieniem 1000-letnią ciągłość naszej kultury, piękno średniowiecznych zabjdków Polski, intelektualną eksplozję polskiego Odrodzenia, Największym jednak odkryciem francuskich sprawozdawców była Polska współczesna. Więc Śląsk, o którym pisali, że jest jednym z największych centrów przemysłowych Europy i -jedtlą z -najgęściej w EUfbpte zaludnionych aglomeracii miejskich. Więc Nowa Huta z jej załogą liczącą kilkadziesiąt tysięcy ludzi, z iei trzema milionami ton stali, z jei ludnością, która w ciągu 15 lat przekroczyła 130 tysięcy w miejscu gdzie przedtem rozciągały się ugorne pola. Więc wreszcie stocznia gdańska, jedna z największych w Europie, a funkcjonująca w kraju, który przed wojną nie miał żadnych tradycji w przemyśle okrętowym. Z ciekawością podglądali też zagraniczni sprawozdawcy zwykłe życie codzienne w naszych miastach, stwierdzając, że dziewczęta noszą mini-spćdnice. żę młodzież tańczy ye-ye, że wyświetla się zarówno filmy wschodnie jak i zachodnie i że w teatrach idzie wiele sztuk autorów z Zachodu, czasem wcześniej niż trafiają one na deski sceniczne Paryża. Oczywiście drażniły ich kolejki w sklepach i dużo skromniejszy w porównaniu z Paryżem wybór towarów* oraz to, że banalne i często tandetne wyroby konfekcyjne z Zachodu widnieją w witrynach komisów po cenach niebotycznie wysokich. Z drugiej jednak strony stwierdzali, że ludzie są przyzwoicie ubrani, a uroda i wdzięk Polek skutecznie nadrabiają niedostatki w asortymencie konfekcyjnym, Z okazji pobytu w dwóch teatrach w Zabrzu i w Warszawie dziennikarze francuscy mieli też okazję otrzeć się 0 problemy kulturalne w Polsce. Olśnił ich zespół „Śląsk”. Pisali, że ma piękne kostiumy, dobre głosy i tańce pełne wesołości i radości życia. Podobał im się Teatr Wielki w Warszawie. O wykonaniu „Fausta” pisali, że nie powstydziłby się jego nawet Bejart. Zauważyli jednak, że gen. de Gaulle’owi bardziei przypadł do serca Mazur ze „Strasznego dworu'-1, odświeżając w nim wspomnienia z lat. gdy próbował swych umiejętności w tym względzie. Przytaczali jednak wypowiedź pewne) warszawianki, która znała kapitana de Gaulle’a 1 kategorycznie stwierdziła, że zawsze był lepszym strategiem nim tancerzem. Skoro jesteśmy przy żartobliwym tonie — to nie uszło uszom francuskich sprawozdawców słynne poczucie humoru warszawiaków, to też niejedno sprawozdanie kraszone było znanymi anegdotami. Można więc powiedzieć, że razem z de Gaulle'em podróż przez Polsko odbyło pare milionów, a może kilkanaście milionów Francuzów. Podobnie jak gen. de Gaulle tak i wielu z nich oddało cześć naszym wysiłkom w dziele odbudowy kraiu. W znanej sztuce satyrycznej Jarry'ego pt. „Król Ubu“ - autor pisze, że „rzecz dzieje się w Polsce, czyli nigdzie”. Kamery telewizyjne, mikrofony, radia, artykuły gazet zweryfikowały ten sąd o naszym krłjr ju.