Zycie Warszawy, luty 1970 (XXVII/27-50)

1970-02-14 / nr. 38

fra: 38 14 LUTEGO 1970 B»________ Więcej soków z owoców Nauka pomaga wyciskać W BOGATYM programie po stępu technicznego resor­tu przemysłu spożywczego znajdujemy setki przedsię­wzięć zmierzających do pod­niesienia jakości oraz unowo­cześnienia i uszlachetniania Wyrobów. Pierwszoplanową ro­lę odgrywa zaplecze naukowo­­techniczne m. in. również w przemyśle owocowo-warzyw­nym. Przemysł ten posiada­jący przeszło 50 kluczowych zakładów w Tarczynie, Tym­barku, Łowiczu, N. Sączu, Milejowie itd. oraz wiodący dla kilkuset zakładów drob­nych, spółdzielczych i tereno­wych notuje duże osiągnięcia w dziedzinie postępu techni­cznego i rozwoju nowych technologii Przemyśl owocowo-warzywny planuje w bież. roku przerób prawie 400 tys. ton owoców (w tym zakłady kluczowe ponad 200 tys. t.) oraz około 300 tys. t. wa­rzyw. Największą pozycję stano­wi przerób owoców na moszcze do wina i soków (160 tys. t.) oraz na soki zagęszczone do wy­robu płynnego owocu (nk. 75 tys. t.). W sumie więc ok. 60 proc. całego surowca. Z reszty Burowca wytwarza się kompoty (30 tys. ton), dżemy, marmoladę ltd. Korzyści dla gospodarki Ostatnio zastosowano ulepszoną technologię wyciskania moszczy, dzięki której uzyskuje się z każ­dych 100 kilogramów owoców o 10 litrów moszczy więcej. do­tychczas używane do wyciskania soków warstwowe prasy pionowe zastąpiono, na razie w dużych kluczowych zakładach, wydaj­niejszymi, nowoczesnymi prasami poziomymi „Bucherguyer” ze Szwajcarii. Nowa zaś technologia pozyskiwania moszczy metodą próżniowej filtracji przy pomocy adaptowanych pras, używanych w przemyśle ziemniaczanym, przyniosła dalszy wzrost wydaj­ności — o około 8 proc. Prasy te eliminują równocześnie ko­nieczność stosowania wirówek częściowo filtrów co, poza wzro­i stem wydajności, daje przemy­słowi dalsze korzyści. Oszczędza mianowicie wydatki na ten kosz­towny sprzęt, zmniejszając zara­zem koszty robocizny. Ewidentne zatem korzyści dla gospodarki. Na marginesie moż­na spytać, co z tego postępu technicznego uzyskają klienci? Obecnie bowiem wyrabia się z soków owocowych 180 milionów 1 wina rocznie, natomiast owo­cowych soków pitnych 10-krot­­nie mniej. Przy czym tę stosun­kowo wysoką sprzedaż soków pitnych (18 min 1) uzyskano do­piero w ub. r. W poprzednim bowiem roku sprzedano ich o 5 min 1 mniej. Poprawiono także technologię produkcji proszków z zagęszczo­nych soków owocowych. Proclukr cja proszków, która się szeroko przyjęła na rynku jest skooperu­­wana z przemysłem jajczarskim (korzysta się z suszarni do pro­szku jajecznego) i przemysłem koncentratów spożywczych (z paczkami poznańskiego zakładu koncentratów). Sytuacja jest skomplikowana. Producent prosz­ków musi trafić na właściwy mo­ment, kiedy może skorzystać z suszarni a więc wtedy, gdy ma­leje produkcja proszku jajeczne­go. Podobnie jest z paczkowa­niem proszku. Zakład w Jaśle przesyła soki do zakładu proszku jajecznego w Zamościu (koszty transportu), stamtąd proszek o­­woćowywędruje do paczkowania w fabryce kancentratów w Poz­naniu (znów koszty). Stamtąd go­towy do sprzedaży wraca w to­rebkach do macierzystego zakła­du w Jaśle (koszty) i tam do­piero sprzedaje się proszek deta­lowi, W bież. roku zamierza się uruchomić urządzenia do susze­nia, Będą one zainstalowane w Tymbarku. Obniży to nie tył ko koszty produkcji, ale pozwoli zarazem zwiększyć ją z 30 do 400 ton rocznie. Zaśpokoi to potrze­by rynku, starczy na eksport oraz dla przemysłów' cukierniczego i koncentratów spożywczych. Nowoczesne metody Z kolei sprawa odwadnia­nia aromatów/ owocowych. O- becnie przy produkcji soków zagęszczonych uzyskuje się aromaty o niskim Stopniu koncentracji i dużej zawar­tości wody. Ostatnio wypró­bowano w skali póitechnicz­­nej aromaty- odwodnione. U- zyskano 10.000-krotne, po od­wodnieniu, zagęszczenie aro­matu. Jedna fiolka lego aro­matu starczy na kilkanaście ton wyrobów, co nie tylko polepszy jakość wyrobów, ale da inne jeszcze korzyści. M. in. np. wierzchni wykorzystanie po­składowania aro­matów. Zamiast wielkich ba­niek korzystać się będzie z fiolek, które zmieścić można w dyrektorskim biurku. Poza tym w laboratoriach przemysłu owocarskiego opra­cowano nową metodę wykry­wania i oznaczania poziomu resztek pestycydów w wa­rzywach i owocach przezna­czonych do przerobu na prze­ciery i konserwy, zwłaszcza dla dzieci. Te wyroby muszą być wolne nawet od śladów środków chemicznych, które przedostają się do surowców najczęściej w wyniku opyla­nia sadów i pól z samolotów. Najmniejszy ujawniony ślad pestycydów w surowcach, dy­skwalifikuje je do produkcji przetworów Zadania placówek handlo­­wo-badawczych często . prze­rastają obecne ich możliwo­ści. W związku z tym pro­gram rozwoju zaplecza nau­kowo-badawczego i technicz­nego w resorcie przemysłu spożywczego w latach 1970 — 1975, przewiduje dalszy" ich rozwój i ■ zgrup o,w.a n ie, • w .. te - renie, odpowiadające ’ rozmie­szczeniu zakładów produkcyj­nych lub bazy surowcowej. M. in. -przewiduje się wybu­dowanie w 5-latce stacji do­świadczalnej, która zajmie się techniką i technologią produk­cji preparatów enzymatycz­nych stosowanych w przemy­śle owocowo-warzywniczym piwowarskim, paszowym itd. Inna stacja, w Łowiczu, pro­wadzić będzie badania w za­kresie technologii produkcji konserw, uszlachetniania wzbogacania wyboru artyku­i łów' produkcji przemysłu spo­­żyweżego. Powstanie w 5-lat­­ce centralne . laboratorium winiarskie w Warce. znaczenie będzie miała Duże dla ,,zielonego” przemysłu rozbu­dowa ośrodka opakowań we Włocławku IGNACY GAWRYLUK Po Redaktora <sbws7zycia" Przygody w „Lechu" Panie Redaktorze! Chciałbym o­­pisać pewne charakterystyczne wydarzenie z podróży kolejowej. 29.1. jechałem ekspresem ..Lech” z Poznania do Warszawy. Wagony czyste i nowoczesne, ale cały eks­pres nieogrzewany. Zbiegiem oko­liczności jechali w sąsiednim prze­dziale kontrolerzy dyrekcyjni. Py­tamy ich co się stało. Nie wiedzą. Mówią, że dowiedzą się jak pociąg stanie w Koninie bo w czasie jazdy me ma żadnej możności porozumienia się z załogą loko­motywy. A więc uwaga: lokomo­tywa elektryczna, nowoczesna, wartości prawdopodobnie wielu milionów złotych, a zabrakło te 5 tys. na zaprojektowanie telefonu od kierownika pociągu do loko­motywy. Notabene widziałem już kiedyśŁ jak w sytuacji awaryjnej kierownik pociągu usiłował poro­zumieć się z załogą lokomotywy na migi przez dwie szyby. W Ko­ninie okazuje się, że maszynista ma włączone ogrzewanie, ale nie grzeje, widocznie jest coś popsu­te. Wobec tego jedziemy dalej i marzniemy, a w Kutnie ma przyjść elektryk, który sprawdzi przyczyny awarii. Rzeczywiście w Kutnie podłączają ogrzewanie. Kontrolerzy wyjaśniają, że maszy­nista lokomotywy źle załączył o­­grzewanie i dlatego nie działało, trzeba było po prostu /inaczej coś tam podłączyć. To, że torzy często nie umieją konduk­zapalić światła wieczorem w wagonie to jeszcze nie nieszczęście. Nato­miast. fakt, że na lokomotywie, jeździ człowiek, który nie zna do­kładnie sprzętu to 1uż chyba znacznie gorzej. Powstaje pytanie co się stanie jak w najbliższym czasie nie będzie umiał podłączyć hamulca. Wolałbym nie jechać tym pociągiem. (Nazwisko i adres znane redakcji) Wystawa „Cepelii" w Waszyngtonie WASZYNGTON (PAP). W śro­dę w Waszyngtonie została otwar­ta handlowa wystawa współczes­nych polskich tkanin dekoracyj­nych zorganizowana przez ..Ce­pelię” i amerykańską firmę „The Store Led.”. Ni otwarcie przybył ambasador PRL w Waszyngcome J. Michałowski oraz liczni przed­stawiciele miejscowych Kół kul­turalnych i artystycznych. Waszyngtońska wystawa pol­skich tkanin jest jedną z serii tego rodzaju imprez organizowa­nych przez ..Cepelię” w Si. Zjed­noczonych. Wystawy takie cieszą­ce się dużym zainteresowaniem i handlowym powodzeniem od­były się już w Nowym Jorku 1 Los Angeles. Wkrótce „Cepelia” zaprezentuje polskie wyroby ar­tystyczne w Dallas (Teksas). (A) , , (w )________________________ŻYCIE W A R S Z A W V Radca prawny: czyj aniol-stróż? DANUTA KACZYŃSKA p OZWÓJ gospodarki, dosko­­l' i.alenie systemu zarządza­nia, który coraz bardziej preferował będzie samodziel­ność przedsiębiorstw, muszą zwiększać zapotrzebowanie na specjalistów-znawców pra­wą*, których fachowe doradz­two jest niezbędne do zagwa­rantowania praworządności w sferze życia gospodarczego. Wyznacza to rolę i nadaje wysoką rangę zawodowi rad­cy prawnego, Tak przynajmniej rzecz P'■ się od strony teorii, w praktyce — ma się nieco inaczej. Jest ich obecnie ok. 7 ty­sięcy. Ciągle za mało. Korzy­stają więc z przywileju obsa­dzania półtora etatu, który mogą dzielić na cząstki pół­­czy ćwierć etatowe i podej­mować pracę jednocześnie na­wet w 4 jednostkach gospo­darki uspołecznionej. Dzięki temu ok. 12 tys. przedsię­biorstw’- korzysta już z usług radców prawnych, jednakże dalsze 6—8 tys. przedsię­biorstw, dla których pomoc prawna jest niezbędna, pozo­staje poza sferą oddziaływania radców, Kwalifikacje Radca prawny — tó zawód nowy. Jeszcze 10 lat temu każdy, kto tylko miał chęć szczerą, nawet nie prawnik, mógł wykonywać obowiązki radcy prawnego. Dopiero w latach 1961—63 ustalony zo­stał status zawodu, określo­ne wymagania kwalifikacyj­ne oraz zakres obowiązków radcy. Od tej pory musiał on posiadać wyższe wykształce­nie prawnicze, aplikacje są­downą lub arbitrażową i staż pracy w nrzedsiebiorstwie. Weryfikacja kadr radcow­skich ściśle według tych wy­magań pozbawiłaby jednak większość przedsiębiorstw ob­sługi prawnej. Powstała więc konieczność podniesienia kwa­lifikacji ludzi pracujących na stanowiskach radców praw­nych — przez organizowanie rocznych kursów aplikacyj­nych. Było to tym bardziej .jłęąnieęzne, że w rok,, później nowy przepis zakazał łącze­nia praktyki adwokackiej z wykonywaniem zawodu rad­cy prawnego, co spowodowało odejście z radcostw znacznej liczby adwokatów, To pogłębiło braki kadro­we, ostrzej też stanął prob­lem kwalifikacji zawodowych. Przedłużono więc aplikację radcowską do 2 lat, położono większy nacisk na zakres i jakość szkolenia. I wielu radców osiągnęło wysokie u­­miejętności fachowe. Lecz ciągle jeszcze zdarzają się przypadki rażącej nieznajo­mości przepisów i takiego po­stępowania radcy, które nie przysparza dobrej opinii za­wodowi. Trzeba więc jasno postawić sprawę: podniesienie rangi zawodu radcy prawnego leży przede wszystkim w dalszym podnoszeniu kwalifikacji jej przedstawicieli. Ale nie tyl­ko... Miejsce racicy Ustalając status radcy pra­wnego w' 1961 r. podporządko­wano go bezpośrednio ’dyrek­torowi przedsiębiorstwa. Mia­ło to zapewnić właściwy auto­rytet stanowisku radcy. W praktyce jednak — a na to życie przynosi wiele przy­kładów — takie podporządko­wanie może przekształcić się w’ daleko idącą zależność Nierzadkie są przypadki, żs radca prawny służy dyrekcji do uzasadniania oczywiście niesłusznych, podjętych przez nią- decyzji, do wyszukiwa­nia paragrafów, które by u­­chroniły dyrekcję od odpo­wiedzialności za niewłaściwe postępowanie. Co prawda w przepisach mówi się o niezależności radcy praw­nego od dyrekcji przedsiębior­stwa przy wydawaniu opinii prawnych. Radca ma więc saty­sfakcję niezależności, ale jeżeli jego opinia nie znajdzie uznania dyrektora, to może pożegnać się z pracą. Dj^rektorzy bardzo na ogół nie lubią takich prawni­ków, którzy trzymają się ściśle litery prawa. „Panie, co mi pan tu zawraca głowę prawem, kiedy ja mam plan do wykonania” — usłyszał już niejeden radca praw­ny od swego zwierzchnika. Ta sytuacja stwarza niebezpie­czeństwo pójścia na łatwiznę, ta­kiego ustawienia się radcy przedsiębiorstwie, ‘żeby reprezen­w tować przede wszystkim interesy dyrekcji, co nie zawsze jest rów­noznaczne z interesem społecz­nym. Nie jest również ustalona spra­wa awansów i wynagrodzenia radców prawnych w zależności od posiadanych kwalifikacji, Przygotowywany przez Komitet Nauki I Techniki—projekt wpro­wadzenia specjalizacji w zawodzie radcy prawnego utknął w Ja­kiejś szufladzie. Gdy do tego do­dać, że o zwolnieniu radcy praw­nego z pracy decyduje dyrektof nie musząc nawet uzyskać na to zgody z jednostki nadrzędnej -t można zrozumieć, że radcowie prawni nie czują się zbyt pew­nie na swych stanowiskach. Czy własna organizacja? Radcowie prawni nie mają własnej Organizacji zawodo­wej. W wielu - rozmowach słyszałam wypowiedzi póstu­­lujące powołanie takiej or­­ganizacji-Czy jest ona potrzebna? Przed odpowiedzią na to py­tanie trzeba się zastanowić, kim właściwie jest radca prawny: członkiem załogi danego przedsiębiorstwa, czy też przede wszystkim przed­stawicielem zawodu prawni­czego, w pewnym sensie wy­obcowanym spośród załogi? Nie można zresztą powie­dzieć, że radcowie prawni nie mają opieki. Rady adwokac­kie troszczą się o prawnych-adwokatów, radców któ­rzy stanowią jednak zaled­wie 20 proc. ogółu radców. Zrzeszenie Prawników Pol­skich podejmuje próby zor­ganizowania radców prawnych w oddzielnych kołach, co zresztą wywołuje nieraz kry­tykę, że celem ZPP jest in­tegracja całego środowiska prawniczego w kołach tereno­wych, a nie dzielenie go na zawody. O wpisie na ,istę radców i o skreśleniu z tej listy decydują prezesi okrę­gowych komisji, arbitrażo­wych. Wszystkie te organi­zację prowadzą również szko­lenie radców prawnych Kw’estia, czy potrzebna jest odrębna organizacja zawodo­wa radców prawnych jest sprawą dyskusyjną. Nie pod­lega natomiast dyskusji, że problemom radców prawnych trzeba1 poświęcić więcej uwagi niż dotychczas. „ ____________________ Książki tygodnia BEATA SOWIŃSKA Wojenne opowieści u/ SWOIM czasie telewizja YY gdańska nadawała w pro­gramie ogólnopolskim cyklicz­ną audycję pt. „Gawędy wil­ków morskich”. Słuchając tych ciekawych, a zarazem Zjednu­jącym swym autentyzmem marynarskich opowieści, myś­lałam sobie, że stanowiłyby one świetne tworzywo do wspomnieniowej książki. I o­­to „rzecz stała się ciałem”, bo jeden ż występujących na­­ówczas w TV marynarzy chwycił za pióro. W efekcie otrzymaliśmy obecnie, tom ó­­powieści pt. „Konwój w nie­znane”. Autor książki, ,.Jan Mrózó­­wicki, dziś kapitan żeglugi wielkiej, w latach ostatniej wojny pełnił obowiązki dru­giego oficera na statku „Cie­szyn”, a później na statkach „Lublin”, „Morska Wola”, „Białystok" i in. Wszystkie te statki pod polską banderą pływały w alianckich konwo­jach. Wspomnienia Mrozcync­­kiego, zręcznie podbeletryzo­­wane i ujęte w formę od­dzielnych opowieści odsłania­ją pewr.f epizody z wojennej epopei polskich “marynarzy, stając się interesującym przy­czynkiem do dziejów najnow­szych, a ściślej — do udziału Polaków w walce z hitlerow­skim najeźdźcą na morskich frontach. Mrozówieki wykorzystał ka­pitał własnych przeżyć i do­świadczeń. Pole obserwacji miał szerokie: statki, na któ­rych pływał autor, przemie­rzały w gorących dniach woj­ny wiele morskich szlaków, od brzegów Afryki po Wyspy Brytyjskie, od wybrzeży Ka­nady po Grenlandię, od Ocea­nu Północnego po Morze Śród­ziemne. A więc sceneria mo­rza , i sceneria wojny; walka z żywiołem i walka z silami nieprzyjaciela; spotkania z niemieckimi łodziami pod­wodnymi i z atakującymi kon­woje — samolotami Luftwaf­fe; żegluga wśród zaminowa­nych obszarów wodnych groźne awarie w oku cyklo­i nu.... W walkach toczonych na morzu podczas II wojny świa­towej marynarze polscy zapi­sali wiele bohaterskich kart. Mróżowicki sporo owych kart ukazuje. Czyni to jednak by­najmniej nie w tonacji pod­niosłej, namaszczonej, pełnej patosu. Przeciwnie —■ jego o­­powieści pisane są prosto, bez­pośrednio, z zachowaniem od­powiedniego dystansu. Autor ma dar obserwacji i poczucie humoru, umie w sytuacjach nawet najbardziej dramatycz­nych dostrzec elementy komi­zmu, co Widzianym obrazom przydaje dodatkowych barw. Groza wojny? Powiedziała­bym raczej — smak wielkiej, wojennej przygody na morzu. Ot, choćby owa brawurowa ucieczka polskich statków z portów afrykańskich (w mo­mencie, gdy Petain podpi­sał porozumienie z Niemca­mi) i dotarcie bez osłony kon­woju do portu angielskiego; czy dramatyczne a tragikomiczne sceny zarazem podczas ratowania się marynarzy z to­nącego „Cieszyna”; albo ryzy­kanckie manewry na podmi­nowanym morzu i dociągnię­cie uszkodzonego statku z prze­lewającą się już przez pokład wodą — do portu macierzy­stego. A swoją drogą czytając owe opowieści, nie sposób oprzeć się gorzkiej .refleksji: myślę tu o stosunku angielskiego do­wództwa do jednostek pol­skich. Jeśli trzeba było prze­wieźć wyjątkowo niebezpiecz­ny ładunek (np. materiały wy­buchowe, które przy naj­mniejszym wstrząsie mogły cały statek obrócić w perzy­nę) wybierano do tej misji Polaków. Jeśli wynikała ko­nieczność wysiania statku w rejs bez żadnej osłony — de­legowano statek polski. Jeżeli zachodziła potrzeba udania się na trasę szczególnie zagro­żoną niemieckimi torpedami — posyłano tam właśnie na­szą jednostkę. Oto jeszcze je­den kamyczek do kolekcji złudzeń, jakie tu i ówdzie jeszcze pokutują czy też po­kutowały wśród tych, którzy w czasie wojny — w Angli­kach upatrywali swoich wy­bawców.. Ale to dygresja na margi­nesie książki.' A sama książ­ka? Owe barwne, zgrabnie napisane opowieści, oparte na zdarzeniach autentycznych, za­sobne w daty, fakty, nazwi­ska, stanowią lekturę atrak­cyjną dla wielu czytelników. Kogóż bowiem nie pociągnie agzotyzm morza i morskiej wojennej przygody? A oto druga pozycja, także przenosząca nas w lata ostat­niej wojny, inna jednak w charakterze. Myślę o książce Stanisława Sławińskiego pt. „Od borów tucholskich do Kampinosu”. Jest to żołnier­ska relacja z pamiętnego wspomnieniowa września 1939 roku. Na temat kampanii wrześniowej ukazało się u nas wiele już publikacji — zarów­no pozycji typu pamiętnikar­skiego jak i opracowań doku­mentalno-historycznych. Co nie przeszkadza, że pojawia­jące się ciągle jeszcze wspom­nienia witamy z zaintereso­waniem, rozszerzają one bo­wiem naszą wiedzę o wrześ­niu, wnoszą nowe elementy do obrazu tamtych dni. Wybuch wojny zastał Sła­wińskiego na stanowisku pro­jektanta i inspektora budow­nictwa w Korpusie Ochrony Pogranicza w Sarnach. Tam też został zmobilizowany i odkomenderowany do sztabu armii „Pomorze” w Toruniu. Pełniąc funkcję oficera łącz­nikowego autor miał szczegól­nie dogodny punkt obserwa­cyjny; poruszał się w miarę swobodnie (na tyle, na ile na to pozwalały ruchy wojsk) po podlegającym tej armii obsza­rze. Śledził rozgrywki bitewne i rozgrywki w sztabie; sytua­cję żołnierzy na froncie i sy­tuację ludności cywilnej. (Do-dajmy, że był to teren specy­ficzny — w tzw. korytarzu pomorskim bardzo wcześnie dala o Sobie znać działalność dywersyjna ludności niemiec­kiej). Czytając wspomnienia Sła­wińskiego — stajemy się nie­mal naocznymi świadkami lo­sów, jakie przechodziła armia „Pomorze”, - potem połączona z armią „Poznań”. W biogra­fię wrześniową owych jedńo­­stek. wpisały się karty ważkie — m. in. walki pod Chojni­cami, tragiczna szarża ułań­ska pod Krojantami czy wre­szcie słynna bitwa nad Bzurą znajdująca swój krwawy epi­log w bojach w Puszczy Kam­pinoskiej. Rozproszone od­działy próbują przedrzeć się później do Warszawy. Autor ranny w lasku mlocińskim, dostaje się do niewoli nie­mieckiej; stamtąd ucieka zjawia się w stolicy, ,w dra­i matycznych dniach kapitula­cji Mamy więc obraz Września widziany oczyma jednego z jego żołnierzy. Sławiński skru­pulatnie, niemal na zasadzie raportu wojskowego, odnoto­wuje wydarzenia tamtych dni, nie pomijając szych szczegółów. najdrobniej­Ta kroni­karska wierność sprawia, że możemy prześledzić punkt po punkcie dzieje owych formacji wojskowych, do których autor należał. Toteż sądzę, że czy­telnicy. a zwłaszcza ci, którzy brali sami udział w kampanii wrześniowej z zainteresowa­niem sięgną po tę książkę, •) Jan Mrozo-wiekf — Konwój w nieznane — Wyd. Morek. st,r. lSf cena 15 zł, ••) Stanislaw Sławiński — Od borów racholskich do Kampino­su — Iskry, str. 233 cena 18 z1. Str. 8 Swiecie - do I piątki EUGENIUSZ WASZCZUK P O raz trzeci gościmy w Za­kładach Celulozowo-Papier­niczych w Swieciu i po raz trzeci stwierdzamy, że i obiek­ty1 przemysłowe mogą mieć swoją urodę. Kombinat wy­gląda coraz bardziej- imponu­jąco — olbrzymie hale o jas­nych, szklanych ścianach, strzelisty komin jak wysmukła wieża. W walce z niszczeniem przyrody przez przemysł, ze szpeceniem krajobrazu niech to będzie jakąś pociechą. Ale zanim dotarliśmy do kombinatu, dostrzegliśmy bie­gnący ku rzece betonowy ru­rociąg. To jasne — odprowa­dza ścieki z kombinatu. Czy oczyszczane? Potem zapytamy i o to dyrektora. W ciągu ostatnich 2 lat kom­binat rozbudował się. potężnie, tylko dyrekcja siedzi po sta­remu w haraku, tyle,:1 że zmie­nił on kolor z zielonego na kremowy. Po staremu też dy­rektorem jest inż. Andrzej Ol­szewski, o którym w Minister­stwie Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego mówią: To dobry organizator. I dodajmy od siebie: praw­domówny. Ilekroć bowiem zda­rzało się nam zapytać dyrek­torów fabryk, czy zatrńwaią rzekę, nad którą leżą ich za­kłady, niema] , tylekroć, otrzy­mywaliśmy, odpowiedź, po­wiedzmy wymijająco: — To inne fabryki, ale wszyscy tyl­ko nas widzą, a my może 1—2 procent. Inna sprawa, że wystarczy przemnożyć , te 1—-2 procent przez liczbę kilkunastu czy kilkudziesięciu zakładów, po­łożonych nad rzeką, aby o­­trźymać wynik, który prze­kształca ją w kanał ściekowy. Ale dyrektor Olszewski ‘ na nasze pytanie odpowiada wprost: — Zatruwamy, zatru­wamy. Sytuacją poprawi się dopiero wtedF, kiedy gotowa będzie budowana obecnie o­­czyszczalnia. Takiego samego typu, jak udana oczyszczalnia w Ostrołęce, tyle, że odpo­wiednio większa. Byliśmy niedawno u ujścia kanału, odprowadzającego dc Narwi oczyszczone ścieki z Ostrołęckiej Fabryki Celulozy i Papieru. Có prawda ścieki mają brunatny, kolor — od­barwić ich : -się nie udało — ale rybom to nie przeszkadza, bó widać: Ich tam sporo. Inna sprawa, że nabierają ponoć specyficznego zapachu. A jesz­cze inna, że zapewne oczysz­czalnia nie zawsze nadąża, bc czasem płynie mętna falą wprost przez Ostrołękę — wi­docznie fabryka nadmiar ście­ków odprowadza wówczas bezpośrednio do rzeki, nie kie­rując ich do oczyszczalni za miastem Oto jak nie można oderwać się od palącego, narastającego problemu walki o ochronę przyrody. Zajrzyjmy jednak dc kombinatu, do jego działów produkcyjnych i na teren dal­szej rozbudowy! Dotychczasowe wyniki Co więc już kombinat daje’ Pracuje pierwszy wydział celulozowńi, przerabiający drzewo bukowe z województw północnych, i z Bieszczadów — produkcja w 1969 roku osiąg­nęła 51 tys. ton celulozy dla przemysłu chemicznego — do wyrobu celofanu i włókna cię­tego. Odbiorcą są zakłady kra­jowe — w Jeleniej Górze i „Anilana“ w Łodzi, — a także importerzy z Włoch, NRF, An­glii i Francji. Byliśmy w ogromnej hall, gdzl* kończy się proces produkcyjny tego wydziału. Uderza pełna auto­matyzacja prac — ciecie wielkie! bali celulozy na małe piaty, ukła­danie paczek, wiązanie ich drutem, ważenie odbywa sie automatycz­nie, tylko pod nadzorem nielicz­nych robotników, śledzących bies taśmy Czynny Jest także pierwszy dział workownl — 110 min worków rocz­nie (dla porzemyslu cukrownicze­go, .cementowego, nawozów,sztucz­nych itd.). Rusza n dział •— w sumie produkcja worków wzrośnie do 2U0 min rocznie. Ale papier do Ich produkcji pochodzi na razie z importują to kosztuje dewizy. Wkrótce jednak sytuacja u­­legnie zmianie. Trwa właśnie w Swieciu budowa pierwszej maszyny do produkcji papieru workowego. Rozruch mecha­niczny tej maszyny już się od­bywa, 1 kwietnia 1970 r. ma ruszyć produkcja — w 1970 r. 32 tys. ton papieru, a po peł­nej wydajności — 80 tys. ton papieru rocznie. To się tak mówi — maszy­na. W rzeczywistości jest to cały wielki zespół maszyn, długości dobrych kilkuset me­trów. Pulpity sterownicze, już zainstalowane, wskazują, że i tu proces produkcyjny będzie przebiegał automatycznie. Kultura potrzebna Nie można powstrzymać się jednak od paru uwag pod ad­resem Bydgoskiego Przedsię­biorstwa Budownictwa Prze­mysłowego. W sumie spisuje się ono dobrze, dyrekcja kom­binatu nie uskarża się na nie. Ale pewne braki w kulturze pracy wprost rzucają się w o­­czy. Zainstalowane precyzyjne pulpity sterownicze nie są o­­słonięte, pył budowy osiadł' na nich grubą warstwą — chyba -im to: na • zdrowie nie wyjdzie. A przecież to prosta sprawa, przykryć / pulpity czymkolwiek. Podobnie: nie są zabezpieczone liczne otwory w podłodze, co grozi przynajmniej połama­niem nóg. Tak się złożyło, że następnego dnia byliśmy w Gdyni na pokładzie budowa­nego 55-tysięcznika — tam wszystkie otwory były zabez­pieczone. Może ktoś powie, że to dro­biazgi, ale i z takich drobiaz­gów składa się kultura budo­wy, kultura miejsca pracy. Rozpoczął się też montaż n ma­szyny papierniczej o wydajności 9(1 tys. ton rocznie. Rozpocznie ona produkcję o rok później od I maszyny — 1 kwietnia 1971 r. Równolegle trwa także budowa n celulozowńi o wydajności 170 tys. ton rocznie. Początek produk­cji Jest przewidziany na I kwar­ta! 1972 r., pełną zdolność produk­cyjną osiągnie ta celulozownia w IS7J W perspektywie mają pracować w Swieciu i maszyny papiernicze, dajac 340 tys. ton papieru worko­wego 1 opakowaniowego — m. tn. tekturę falistą na pudla, stano­wiące opakowania wielu produk- Łńw. Obecnie pracuje w Swieciu oki 2 tys. ludzi. Część z nich prze­chodzi szkolenie, przygotowując się do obsługi I maszyny papier­niczej. Od 1 stycznia 1969 r, szko­li się podstawowa kadra w fa­brykach przemysłu papierniczego w Ostrołęce, Kostrzynie i Skolwi­­nie. 12 osób przeszło szkolenia w Finlandii, a 5 w Szwecji. Jaką wielkość przedstawia kombinat w Swieciu w skali krajowej i europejskiej? W końcu 1970 r. Swiecie bę­dzie doganiało Ostrołękę, a w połowie lat 70, po pełnej roz­­budotvie, wyprzedzi ją 2,5- krotnie. Wtedy też Swiecie a­­wansuje do pierwszej piątki tego typu kombinatów w Europie. Wzrost produkcji papieru — to konieczność, jest ona bo­wiem stosunkowo niska, a za­potrzebowanie rośnie. Obec­nie produkujemy rocznie ok. 27 kg papieru na 1 mieszkań­ca Polski. Darujmy sobie po­równanie z niektórymi kra­jami, w których zużycie pa­pieru jest ogromne i niewąt­pliwie można mówić nawet o pewnym marnotrawstwie. Mo­żemy jednak przymierzać się do naszych sąsiadów — w Czechosłowacji produkuje się rocznie ponad 40 kg papieru na 1 mieszkańca, a w NRD ok. 50 kg. Jesteśmy więc dość opóźnieni w stosunku do na­szych najbliższych sąsiadów. Kombinat w Swieciu wpraw­dzie tej sytuacji radykalnie nie. zmieni, ale przynajmniej ją poprawi. Zakłady Celulozowo-Papiernicze w Swieciu. fot. L. Fogiel

Next