Zycie Warszawy, październik 1970 (XXVII/234-260)

1970-10-25 / nr. 255

Kn 255 25-26 PAŹDZIERNIKA 1970 R. <W> ŻYCIE WARSZAWY Sfr 3 MUZEUM SZTUKI WSPÓŁCZESNEJ Prof, dr STANISŁAW LORENTZ W YSTAWA w Mu­zeum Narodowym, obrazująca osiąg­nięcia malarstwa sztalugowego w pierwszym 25-le­­du Polski Ludowej, wystawa, której otwarcie nastąpi 29 bm. —stanowi ważne wydarzenie w życiu artystycznym, a dla Mu­zeum Narodowego nowy etap wr realizacji programu, zaini­cjowanego w ostatnich latach przedwojennych i konsekwent­nie rozwijanego w ostatnim ćwierćwieczu. Już w r. 1937 porozumiałem się z Dyrekcją Państwowych Zbiorów Sztuki i za zgodą ministra WRiOP i prezydenta miasta Warszawy poczyniłem kroki, by działal­nością Muzeum Narodowego objąć i sztukę współczesną. Przejęliśmy wtedy bardzo cen­ne zbiory państwowe (Muzeum Narodowe było własnością miasta) i rozpoczęliśmy orga­nizowanie wystaw sztuki współczesnej — od wystawy, która osiągnęła niebywały sukces i została dobrze zapa­miętaną: „Malarstwo francu­skie od Maneta po dzień dzi­siejszy”. Wznowiliśmy wysta­wy sztuki współczesnej obcej zaraz po wojnie i urządziliś­my kilkanaście ważnych wy­staw sztuki współczesnej pol­skiej w ciaeu ubiegłego okre­su: pierwsze salony, wystawa na 15-lecie —■ wystawy indy­widualne najwybitniejszych artystów. — cenne naukowe katalogi — przypominać tego nie trzeba. Na Muzeum Narodowym ciąży też zasadniczy obowią­zek — stworzenia Muzeum Sztuki Współczesnej, jako jed­nej z podstawowych Galerii Muzeum. Ponieważ ze wzglę­dów zrozumiałych nieprędko powstanie nowoczesny .. budy­nek Muzeum Sztuki Współ­czesnej na terenach ogrodo­wych, związany z gmachem głównym Muzeum Narodowe­go w -Warszawie — powzię­liśmy inną koncepcje — two­rzenia naszego Muzeum Sztu­ki Współczesnej etapami, w warunkach, ną które nas stać. Mówię oczywiście nie o; sa­lach wystaw czasowych — tych' mamy już w Warszawie wiele — ale o Muzeum, o wy­stawie stałej, systematycznie dopełnianej i korygowanej, re­prezentującej nasze .współczes­ne osiągnięcia w dziedzinie sztuk plastycznych; współczes­ne. to znaczy od r. 1945. Co dotąd osiągnęliśmy? Utwo­rzyliśmy Muzeum Dunikowskiego w Królikarni 1 Muzeum Plakatu w Wilanowie, w Oranżerii wila­nowskie) i na przylegającym do nie), terenie parkowym mamy sta­ir pokaz rzeźby polskie) XX do lat ostatnich, jako prowizo­ryczne Muzeum Współczesnej Rze­źby Polskie). I dwie kondygnacje postanowiliśmy pawilonu, do- budowywanego obecnie na osi gmachu Muzeum Narodowego od «trony ul. Książęce), przeznaczyć na sale wystawowe malarstwa pol­skiego ostatniego półwiecza. Bez­pośrednio z hallu głównego, z obu podestów na piętrze i z obu stron wielkie) klatki schodowej na par­terze przechodzić się będzie do tych sal wystawowych o łączne) powierzchni ponad 500 m2. Ponie­waż Galeria Malarstwa Polskiego * czasów od XVI w. do r. 1930 mieści się też w centralnych pa­wilonach gmachu, związek między Galerią Malarstwa Dawniejszego 1 Galerią Sztuki Współczesne) bę­dzie bezpośredni. Zostanie więc dopełniony dezyderat, by sztukę współczesną przedstawić nie w oderwaniu od naszych tradycji artystycznych, lecz w nawiązaniu rio nirh W stałych salach wystawo­wych bedzie można umieścić tylko wybór najwybitniejszych obrazów i przedstawić naj­ważniejsze problemy. Muzeum Narodowe zdecydowało się wiec, by na cele Muzeum Sztuki Współczesnej przezna­czyć i 2 górne pietra nowegc skrzydła. Tu pomieścimy du-T ydzień temu jeszcze słońce, szaleństwo czer­wieni i brązów, pajęczy­na między świerkami, a w długowłosej trawie rydze. Rydz — grzyb żołnierski: zdrowy i choć w środku ni­czym serce czerwony, to po wierzchu zieleniami, szaroś­ciami tak celnie zamaskowa­ny, że tropić go trzeba na ko­lanach. paluchami źdźbła roz­garniając na boki. To tydzień temu, a dziś już drzewa bez liści, deszcz przyciemnia płaszcze i ulice, na przedpolu smutny listo­pad. Pora więc najwyższa wydobyć z teczki listy pozos­tałe z lata, aby nie przeszły poślizgiem w nową porę ro­ku. Naturalnie nie wszystkie, lecz te co takie problemy po­ruszają, które mogą zainte­resować więcej osób. „Nie jestem literatem, ale napisałem książkę a­­partą na wspomnieniach { własnych przeżyciach z okresu wojny... nazwiska i fakty są prawdziwe.. ci ludzie prawie wszyscy zgi­nęli" — pisze Henryk F, ży. półwystawowy magazyn współczesnego malarstwa, do­stępny dla artystów, krytyków i miłośników sztuki. Pozwoli nam to łącznie w stałej eks­pozycji w salach wystawo­wych udostępniać wiele set obrazów — co łącznie umożli­wi dość pełne zobrazowanie naszego dorobku artystyczne­go z ostatnich dziesięcioleci. Na wyższych piętrach będą też pomieszczone magazyny współczesnej grafiki i współ­czesnej sztuki zdobniczej, do­stępne dla zainteresowanych. Cały nowy pawilon prze­znaczony więc zostaje dla sztuki współczesnej. A wobec tego zamierzamy uczynić jesz­cze dalszy krok. Główny dzie­dziniec Muzeum i podcień pfzy głównym wejściu, s także piękny zadrzewiony boczny dziedziniec, obecnie zamknię­ty dla publiczności, i teren parkowy przy nowym skrzy­dle — przeznaczone będą na ekspozycje rzeźby współczes­nej ha wolnym powietrzu. Tu przeniesiemy rzeźby, wysta­wione teraz w parku wilanow­skim. A wobec tego wybór rzeźb współczesnych zamierza­my wprowadzić też do sal wy­stawowych i półwystawowych nowego skrzydła gmachu. Będziemy więc już mogli mówić o Muzeum Sztuki Współczesnej, o Galerii głównym gmachu, równorzęd­w nej z innymi wielkimi Gale­riami Muzeum Narodowego: Sztuki Starożytnej, Sztuki Średniowiecznej, Sztuki Obcej i Polskiej Sztuki dawniejszych czasów. Samodzielnymi od­działami tego Muzehm Sztuki Współczesnej będą nadal Mu­zeum Dunikowskiego w Kró­likarni i Muzeum Plakatu w Wilanowie. W salach wystaw czasowych Muzeum Narodo­wego zamierzamy co roku urządzać pokazy współczesnej grafiki i sztuki zdobniczej. Program ten przedstawić mogę z okazji wystawy 25- lecia, bo jest realny. Spodzie­wamy się, że za rok dyspo­nować będziemy nowym skrzydłem i otworzymy nasze Muzeum Sztuki Współczesnej. Rzeźbę zaś przenosić zacznie­my z Wilanowa w najbliższych miesiącach. Gdy tak poważnie rozszerzy się zakres ekspozycji w głównym gmachu Muzeum Narodowego, po­wrócić warto do nie zrealizowanych pomysłów przedwojennych. Każdy, kto przechodzi alejami .Jerozolim­skimi koło Muzeum Narodowego, i każdy kto wchodzi na główny dziedziniec, przy podjeżdzi« na « cokołach widzi wielki® wazy kwiatami między * wysokimi ma­z sztami, na które w dni uroczyste i z racji otwarcia wystaw wciąga się sztandary. Maszty i cokoły — to pomysł arch. Antoniego Dyga­ta, z okresu, gdy kończyliśmy w r. 1937 i 1938 nowy gmach Mu­zeum. Ale nie myśleliśmy wtedy o wazach z kwiatami, lecz o rzeź­bach na cokołach. Gmach Muzeum usytuowany Jeśt nie na osi wiel­kiej arterii komunikacyjnej, lecz z boku, co jest bardzo niekorzy­stne. Nie wyczuwa się tego, że w linii ulicy na prawie 200 m, z pun­któw widokowych na skrzyżowa­niu alei Jerozolimskich i Nowego Światu gmach widać w dużym skrócie. Maszty i rzeźby w inten­cji Dygata zaakcentować miały główne wejście. Czy nie należałoby się zastano­wić nad tymi dawnymi koncep­cjami i podjąć je w chwili, gdy dobudowa nowego skrzydła od strony ogrodu zamyka czterdzie­­stokilkuletni okres wznoszenia gmachu. Czy na cokołach zamiast prowizorycznych i tylko sezono­wych waz z kwiatami nie warto ustawić form przestrzennych, skomponowanych i w nawiązaniu do istniejących masztów i do ca­łego założenia architektonicznego? Muzeum w układzie przestrzen­nym śródmieścia zajmuje miejsce bardzo eksponowane, a gdy po­rządkujemy teraz jego zaplecze i nawiążemy do wielkich terenów parkowych na skarpie warszaw­skiej, zdecydować trzeba, jak osta­tecznie ukształtować się powinno otoczenie. dzo Muzeum Narodowe jegt bar­zainteresowane sprawą jak najwłaściwszego rozplano­wania terenów przyległych, a także pozyskania dominujące­go akcentu na osi głównej bu­dynku od alei Jerozolimskich. To zresztą sprawa nie tylko nasza, na pewno też urbani­stów, architektów, rzeźbiarzy i wszystkich miłośników Warszawy Wypowiedziałem się w spra­wie Muzeum Sztuki Współ­czesnej w Warszawie. Ale z okazji wystawy, której otwar­cie nastąpi 29 bm., warto by poruszyć w ogóle sprawę mu­zeów sztuki współczesnej w Polsce, nie w sposób fanta­styczny, lecz realny. Piszę o „muzeach”, jako samodziel­nych działach w istniejących dużych zakresie muzeach o szerszym działania, przede wszystkim w muzeach naro­dowych w Krakowie i w Poz­naniu, w muzeach w Łodzi, we Wrocławiu, Toruniu, Szczeci­nie, Gdańsku, a także i ta­kich ośrodkach, które swój awans kulturalny zawdzięcza­ją słusznej polityce mnożenia w Polsce Ludowej ośrodków życia kulturalnego, jak Zielo­na Góra, Słupsk, Rzeszów, Kielce. Ich ambitne zamiary zasługują na serdeczne popar­cie, ale chyba warto przedy­skutować dokładnie zasady rozwoju sieci muzeów sztuki współczesnej. Wprawdzie w dziedzinie kultury jest bardzo trudne planowanie, ale jest konieczne przynajmniej w tym zakresie, który wiąże się z mecenatem państwa. A przecież wyznaczenie roli muzeów w dziedzinie sztuki współczesnej Wiąże śle z pro­blemem bardzo ważnym i bar­dzo szerokim, o którym tylko wspominam: jakie mają być losy tych wielu tysięcy obra­zów, które rokrocznie powsta­ją. ile z nich przyjmować po­winny muzea, ile zakupywać mogą instytucje państwowe i zakłady pracy dla celów de­koracyjnych, dla domów kul­tury, świetlic, klubów książki i prasy, dla reprezentacji za­granicznej i krajowej, ile mo­że stać się przedmiotem han­dlu zagranicznego i krajowe­go. itd. Informacje, które po­siadamy. trzeba by zestawić, wnikliwie zinterpretować wyciągnąć wnioski. To ważny i i pilny obowiązek, o którym przypomni za dni pare wysta­wa w Muzeum Narodowym. morusany „San” z furią opryskał na odjezdnym — czerwony przystanek PKS. Gliniasta maź upstrżyja słu­pek i przylgnęła do pustej tablicy po rozkładzie jazdy. Będzie trzymało do zimy! Budno ma błoto ogromne, przepaściste i nie do pokona­nia Znów jest cicho i sennie; monotonnie gdaczą kury, w oknach między doniczkami grzeją sie bure koty. Pyzata dziewczynka z tornistrem, za­wzięcie pedałująca na męskim rowerze, odkrzykuje zadysza­na, że matka i stryjne poszły do pegeeru rwać buraki. Tyl­ko świetlicowa została, bo przvjechali do niej taksówką z Goleniowa. Kto? Nie wia­domo, jakaś pani i pan, stoją koło kościoła.. Gołębiowska? — spod białej chustki filuternie mrug­nęły czarne oczy. — To ja! Odchodzi trochę na bok 1 szepcze: poczekajcie, zaprowa­dzę tylko tych Niemców do PGR, mówią, że przed wojną mieszkali niedaleko stąd. ...Kartka była różowa, czarną wroną, nazwisko kole­z żanki przekreślone, a wpisane moje. Ojciec z miejsca do­myślił się, kto to zrobił. Soł­tys, Ukrainiec, chciał oszczę­dzić swoich. Nie było już na co czekać. Owinęłam szmatkę bochenek z wiatracz­w nej mąki — w domu mówili, że upieczony z białej, od mły­narza, za szybko zjada się — i poszłam pieszo na stację do Biłgoraja. Przydzielili mnie do bauer­ki, która miała syna, jedyna­ka na froncie. Kiedyś przyje­chał na urlop. Wesoły, trzas­kał oficerkami i śpiewał: Deutschland, Deutschland, über alles... Rano. gdy czyś­ciłam mu te okropne buty. rzucał we mnie laczkami krzyczał, że Polaki kaput... Co i jeszcze namietam: głód. Suro­wą brukiew żarliśmy. A ba­­uerka chlipała na śniadanie rosół. Zebrało mi się na wspomin­ki, bo popatrz pani, jaki mały jest świat. Ci Niemcy, co ta­ksówką przyjechali, sąsiadują z moją niemrą. wiedziałam, że jej Nawet nie jedynak zeinął na froncie. Ale ja tu ze swoim! my­ślami, a pani pewnie za jakaś snrawą i może spiesząca sie? Nieee! To bardzo proszę do klubu zajść, ciastka mam jesz­cze świeże, to znaczy przed­wczorajsze, przywiozłam z tej uroczystości. — Ładnie? A z serca mó­wione? To miałabym prośbę. Widziałam w telewizorze je­den klub w Warszawie, taki duży, na rogu ulic. W oknach wisiały zdjęcia z całego świa­ta, Jakby to nam się przydało! Od lat robie gazetkę na. świe­tlice, najczęściej z „Przyjaciół­ki” albo „Zielonego Sztanda­ru”. ale mało kto na nią pa­trzy. Ja to mam do dzieci sła­bość. Zaraz po wojnie założy­łam przedszkole. Nauczycieli nie było, nikt nie pytał się, czv z sześcioma klasami pora­dzę. Ale! Gadanie. Swoich troje wychowałam, to z obcy­mi ma iść gorzej? Prawdę mówiąc, te pierwsze dzieci po wojnie nie były takie mądre jak teraz. Zasmarkane, ani bu­tów dobrych, ani rajtuz do­pranych. Wyprowadziłam kie­dyś gromadkę do lasu i na­kazałam starszym bawić się z maluchami. No, to one wy­ciągnęły spod koszul piłki. Ale jakie! W moim rodzin­nym Zamchu takimi graliśmy. Z powrósła lnianego owinię­tego pończochą, albo krowiej sierści. Pani nie zna? No, na pastwisku skubało się krowę i potem sierść trzeba było po­lać mlekiem. Aż urosła kul­ka, nawet miękka, tyle, że śmierdząca. Gdy więc zoba­czyłam takie zabawki, wydało mi się, że cała biłgorajska bieda na zachód za nami przywlekła się. Śmiać chce mi się z tam­tych strachów'. Teraz dzieci najważniejsze. Co chcą, do­stają. Do geesu sprowadzili lalki po 300 zł, poszły w cią­gu jednego dnia. O, tamten adapter też dla dzieci. Płyty z bajkami puszczam na nim. Pierwsza klasa, co? Dosta­liśmy go za przedstawienie, sama je obmyśliłam. Na sce­nie paliła się żarówka w czer­wonej bibułce, niby ognisko. Dookoła stały świerki. No pewnie, że nie sztuczne, lasów koło Budna jest dosyć. I jesz­cze co — Wzięłam od kościel­nego kadzidło i trochę poma­chałam nim. A role były zwy­czajne. Życiowe. O żołnie­rzach, wysiedlaniu na zachód, szabrownikach. Grali ci, któ­rzy są w Budnie od samego początku. Dlatego wyszło im z czuciem Kiedyś dali mi dyplom. Za inicjatywę. Co to jest ta ini­cjatywa? Lubię robotę i już. A może im chodziio o to, że nie wszystko wychodzi moimi rękami? Sama przecież nie wydżierżę. Gazety muszę sprzedawać. Zresztą niech się młodsi wprawiają. Do biblio­teki poprosiłam panienkę z biura, ona najwięcej czyta. Ja bym chciała, żeby każde dziecko w Budnie przeczytało choć jedną książkę w miesią­cu. A przepraszam, że pytam, tak z ciekawości, czytała pa­ni „Dolinę bez wyjścia“? Nie, autora nie znam, była bez okładek. Tak pisało: dwócb podróżnych wpadło w prze­paść, wołają, nikt nie przy­chodzi. Oswoili wielkiego pta­ka, przywiązali się do jego skrzydeł i on wyniósł ich na szczyt góry. — Nie czytała pani? A: „Sygnał z ciemnoś­ci’’? O Cygance, która porwa­ła dziecko dziedzica i zginęła od pioruna. To taka więcej do płaczu. Zapalić telewizor? W Bud­nie prawie w każdej chałupie by wyryć w kamieniu wszystkie nazwiska". „Ja w tamtych czasach byłem w obozie koncentra­cyjnym, ale żołnierze 1 ar­mii to także moi koledzy” — pisze pan Ryszard Le­wiński, przed pół wiekiem ułan krechowiecki. Przesyłam na pańskie ręce 200 złotych na ten pomnik. Każdemu poległemu nale­ży się imię i nazwisko na grobie” Przeglądam raz jeszcze kil­ka listów w tej samej sprawie i smutno mi, że ani jednegc z Wałcza. Bo póki w tym mieście ktoś się cmentarzem Sześciu serdecznie Tysięcy nie zajmie, niczego nie zdzia­łamy. ce, Za tydzień Zaduszki. Wień­schrypnięte przemówie­nia, warty honorowe, świece, Proszę o coś trwalszego niż płomyk — o nazwiska wyry­te w kamieniu. Proszę w i­­mieniu tych, którzy mieliby prawo żądać, gdyby mogli kd nam zawołać poprzez ćwierć wieku, przez wciąż grubiejącą ścianę czasu. oglądają „Kobrę“. To dlatego tak trudno ściągnąć ludzi na spotkania. Po prawdzie, pre­legent}' nie zawsze ciekawi« mówią. Nieraz zbierałam sięl napiszę do ich biura w Szcze­cinie, wytłumaczę, że chłop,' gdy już brudną koszulę i gu­miaki zrzuci, nie będzie faty-* gowal się po próżnicy. Trze­ba życiowo mówić, najlepiej o chorobach. Od nas do po­wiatu jest tylko S kilome­trów, doktór na zawołani« przyjeżdża, ale starzy lubią kurować się po dawnemu. Matka moja na ten. przykład do końca swoich dni wierzy­ła, że na robaki najlepsza łyż­ka nafty wypita na czczo, na kasze! główka czosnku, i nogi w słonej wodzie wymoczonej a na przestrach tylko moc* babki wypity naraz pomóe może. Powinno się też o chowaniu dzieci kazać. Po co bić je pa­sem? Pewnie, że szybciejsz« to niż siędnąć i gadać do rozumu, ale zawziętości uczy. Czy ja nie pamiętam, 11« naryczałam się, gdy ojciea rzemień z kolka zdejmował? Łóżko w izbie stało szeroki« a niskie, to był jedyny ratu­nek pod nie wleźć 1 prze­czekać tatulowy gniew. Cza­sem usnęłam tam i dopiero w nocy myszy mnie obudziły, Gadam jak najęta. Niektó­rzy we wsi bez to krzywo na mnie patrzą, ale ja nie wi­­nowata. Chciałabym drugie­mu strapienia oszczędzić. Na przykład ze szkołą. Męża miałam kształconego, z ma­turą. wstyd brał mnie, ża taka nieuczona jestem. Poka­żę pani tylko z daleka, nie, proszę nie podchodzić, jaki mam brzydki charakter. Li­tery koślawe, a od byków ai się roi! Siebie już przekre­śliłam, pamięć szwankuje, ale młodzi niech się uczą. Ila to ja nachodziłam się, gdy nie chcieli w Budnie podsta­wówki założyć. W gminie le­żała kartka z Warszawy, ża siedem klas musowo przyna­leżne nam, a powiat nie 1 nie! Pojechałam do Golenio­wa na skargę, tam nasko­czyli na mnie: nie bądźcie, Nastka, taka pyskata, bo przez was wróg klasowy przemawia. Ja na to: moż« mówić sam diabeł, nie ustą­pię. No i wygrałam. Teraz elegancką mamy w« wsi szkolę, nauczyciele rozu­miejący, wyżej uczniów pcha­ją. W tym roku ani jedno dziecko nie zostało w domu. Kto wie, czy na średniej skończą? Na razie tylko je­den z Budna studiuje, syn stróża. Och, pani, ale było wybrzydzanie, gdy Kaziuk szedł na inżyniera. Jego oj­ciec niepiśmienny, drzwi na skobel zamknął przed sy­nem. Ale Kaziuk uparty. No, to było trzy lata temu, tera* stróż chodzi dumny, w skle­pie, gdy po machorkę zaj­dzie. cenzurkami chwali się. Ma czym! W zeszłym roku Kaziuk wielki zaszczyt wsi zrobił, samolotem nad Büd­nern niziutko leciał. Stary rozpowiada, że na wiosnę syn weźmie go do Szczecina na zawsze. Po mojemu, taki pegeerowski stróż zmarkotnie­­je w wielkim mieście. A pa­ni z samej Warszawy? Tam musi być pięknie. Byłam w stolicy jeszcze przed wojną, /fako sezonówka. Robiłam w polu u Żyda, nazywał się Paryż. Miał fabryczkę ogór­ków konserwowych. Ach, nie zapomnę cię, stolico! Marzy­łam o tobie, śniłam, myśla­łam. że Warszawa jest naj­piękniejsza, a wyszło na to, że w baraku przy Puławskiej więcej pcheł skacze niż moim słomianym Zamchu. w I jak ciężko pracowałam. Za jeden złoty dziennie, bez je­dzenia od czwartej rano do dziewiątej wieczorem. Nie powiem. chciałabym pojechać teraz do Warszawy, aie z dziećmi z PGR. Pani widziała, jakie one ubrane? Zachowanie też na piątkę. Nie chwalący się dołożyłam do tego ręki. Lekcje ładnego jedzenia szykowałam, a sta­żystkę z gospodarstwa mówiłam. żeby starszych na­u- czyła grać w biydża. Ja mówię szybko, myśli mi skaczą, ale jesz.cze nie uspo­koiłam się po tej akademii. Do końca nie wierzyłam, ża wygram. Ciężko szedł mi pa­miętnik, połowę życia w nim zamkłam. Pierwsza nagroda! W głowie mi się nie mieści. Przecież to takie zwykłe, pe­­eeerowskie życie.. •) Na III sejmiku miłośników Ziemi Szczecińskiej jedną z dwu pierwszych nagród w konkursia „Dzieje szczecińskich rodzin w XX wieku” otrzymała bohaterka reportażu, Anastazja Gołębiow­ska ze wsi Budno w goleniow­skim powiecie. NASTKA Z BUDNA" HELENA KOWALIK W Ł.azienkach Fol. CAF Bff PAMIĘTNIK, PAMIĄTKA, PAMIĘĆ Pik JANUSZ PRZYMANOWSKI i pyta co począć skoro maszynopis (100 stron) zos tał odrzucony kolejno przez trzy wydawnictwa „CaR-ić obeimuje około 380 stron... Reszla w bru­lionie i nie przepisuję, bo to poważny koszt... Chcia­łbym ocalić od zapomnie­nia wiele wydarzeń, o któ­rych jeszcze nikt nie pi­sał..." Naturalnie, nie wszystkie wspomnienia mogą być wy­dane drukiem, lecz przecież każda relacja, byle autentycz­na i treściwa, zasługuje na ocalenie od zapomnienia. Za­równo Wojskowy Instytut Historyczny - (Warszawa 72 — Rembertów) jak i Zakład Na­rodowy im. Ossolińskich (Wrocław, Szewska 37) zaku­pują relacje, wspomnienia i pamiętniki, także w rękopisach. Podstawowym kryterium jest ich autentyczność i atrakcyj­ność opisanych wydarzeń. Można również próbować druku co ciekawszych frag­mentów w prasie. Wiele ga­zet regionalnych chętnie pu­blikuje materiały tego typu, zwłaszcza dotyczące własnego terenu Czasem malutka kartka by­wa warta tyle co cały pa­miętnik. Oto leży przede mną rozerwana na cztery' części, pożółkła, zapisana energicz­nymi literami liliowym ołów­kiem chemicznym. Tłumaczę słowo po słowie: „Zaświadczenie wydane Józefowi, synowi Wincen­tego, Kościukowi na do­wód, że od 27 do 29 kwiet­nia 1945 roku, brał aktyw­ny udział w walce, poma­gając pododdziałowi Armii Czerwonej bronić domu Nr 3 przy Ras...strasse (za­tarte litery, spec musi od­­cyfrować) w Berlinie przed atakami wroga. — kapitan gwardii D. M....... (nieczytelne) jednostka wojskowa 16052". Przysłał tę kartkę Józei Kościuk z Białegostoku, a ja przekazuję ją do Centralnej Biblioteki Wojskowej, gdzie odpowiednio oprawiona i za­konserwowana pozostanie na wieczną rzeczy pamiątkę. Wdzięczny będę ofiarodawcy, jeśli zechce choć w paru sło­wach opisać wydarzenia o­­wyeh trzech dni, dom nr 3 i kapitana gwardii o niemożli­wym do odczytania nazwisku. O łatwych do, odczytania nazwiskach żołnierzy poleg­łych na Wale Pomorskim pi­sałem 13 września. Propono­wałem wyrycie tych nazwisk w kamieniu na cmentarzu Sześciu Tysięcy pod Wałczem. Zapłaciliby za to ich koledzy frontowi z 1 armii. Każdy za swych najbliższych. Wypisali­by je z dokumentów pracow­nicy Centralnego Archiwum Wojskowego, historycy, stu­denci Wydziału Historii Uni­wersytetu Warszawskiego... „Jestem jednym z tych, którzy postradali na Wale Pomorskim kogoś najbliż­szego’’ — pisze dzienni­karz z Pomorza — W lutym 1945 roku, te natarciu na Nadarzyn zo­stał ranny mój brat. Zmarł w szpitalu potowym. Po jego grobie nie .pozostało nic. To słuszny wniosek,

Next