Zycie Warszawy, listopad 1970 (XXVII/261-285)

1970-11-21 / nr. 278

wft 278 21 LISTOPADA 1978 R. ? JAK ONI TO ROBIĄ? w Pniewy, w listopadzie 7.,,Pniewy mogą się po­chwalić najstarszym wetera­nem Powstania Wielkopolskie­go, którym jest mój ojciec. Wincenty P. (93 lata). Ojciec ucieszy! się ogromnie pochleb­nymi wiadomościami o jego rodzinnym mieście. Jest z za­wodu mistrzem murarskim, wyjechał z Pniew w 1928 r. do budującej się Gdyni, bo W Pniewach zaczynało być cias­no i trzeba było szukać pracy gdzie indziej...” — oto frag­ment listu, jaki z okazji uzy­skania w ub. roku tytułu Wicemistrza Gospodarności, napisała do rady miejskiej mieszkanka Gdańska-Oliwy. Wiele serdecznych, ciepłych słów, połączonych ze wspom­nieniami młodości, kiedy to Pniewy były małą, apatyczną mieściną bez perspektyw — przyniosła w dniach sukcesu poczta z różnych zakątków kraju. Czy był to sukces jednego sezonu? Czy miasto, które w wyniku różnego rodzaju bodź­ców: ambicji, rywalizacji, po­trzeb życiowych, tak gwałtow­nie wyrwało się do przodu — nie spoczęło na laurach wice­mistrzowskiego tytułu ? W wojewódzkiej radzie w Poz­naniu panuje zgodna opinia, że władzom i ludności Pniew nie uderzyła woda sodowa do głowy. Przeciwnie, w tym ro­ku wszyscy starają się jeszcze bardziej! i jeszcze lepsze Osią­gają efekty. „Zresztą, niech pani zobaczy sama, na własne oczy”. Więc jadę. Dobre wielko­polskie drogi nie kończą sie na granicy miasteczka, tak jak to zdarza się gdzie indziej „kocimi łbami”. Wszystkie ulice Pniew mają nawierzch­nię asfaltową, wszędzie uło­żono płyty chodnikowe i kra­wężniki. Pierwsze wrażenie jak'najkorzystniejsze — odno­wione, kolorowe elewacje do­mów, .schludna , poczekalnia PKS na rynku, nowoczesne wnętrza sklepów, przytulny klub-kawiarnia „Ruchu”. Wszędzie widać gospodarską troskę, rzuca się w oczy ład i czystość, miasteczka. Ale gdzie kończy się to, co przyniosło Pniewom w ub, roku dwumilionową nagrodę w ogólnopolskim' konkursie — a gdzie zaczynają się nowe przedsięwzięcia, nowe inicja­tywy miejskiej rady i tutej­szych mieszkańców? Niełat­wo przeprowadzić linię gra­niczną. Niełatwo też Stwier­dzić, w jakim momencie ci sami ludzie, do niedawna ra­czej bierni — przekształcili się w społeczeństwo aktywne, ofiarne i pełne inwencji. A może pniewianie zawsze byli tacy, może to .czysty przypa­dek, że ci, co widzieli miasto parę lat temu, dziś z trudem je poznają? Kierunki mobilizacji Sam pan przewodniczący Szydłowski, spiritus movens wszystkich tutejszych akcji, nie bardzo potrafi na to py­tanie odpowiedzieć. Ot tak'się jakoś zaczęło, chyba od udzia­łu w wojewódzkim współza­wodnictwie o najpiękniejsze miasto Wielkopolski, do któ­rego Pniewy zgłosiły akces W ślad za drukowanymi ape­lami do mieszkańców o po­moc i podjęcie czynów spo­łecznych, poszli sarni członko­wie prezydium MRN. radni, przedstawiciele organizacji społecznych do wszystkich niemal tutejszych domów. Przewodniczący uważa bo­wiem, że żaden apel. żadne oficjalne przemówienie' nie zdziała tyle, co bezpośrednie rozmowy z mieszkańcami. Jednocześnie rada domagaiąc się od ludności podjęcia ge­neralnych porządków, umoż­liwiła uzyskanie pożyczek bankowych na remonty, za­i pewniła materiały budowlane pomoc rzemieślników. 1 wtedy, niemal z dnia na dzień mieszkańcy Pniew energicznie zajęli się elewacjami swoich domów, dźwignęli walące się płoty, uporządkowali podwór­ka, ogródki, klatki schodowe. Kie dość na tym. Po odremon­towaniu własnych posesji, wzięli się tutejsi za budowę i moderni­zację ulic, konserwację zieleni miejskiej, pomagali i pomagają w budowie kąpieliska 1 plaż nad jeziorem pniewskim, kopanie ro­wów przy robolach ziemnych budowanego rurociągu kanaliza­cyjnego. Ta ostatnia inwestycja stała się realna dopiero teraz, po uzyskaniu nagrody w kon­kursie — przedtem nie było na nią środków. Dziś jest ona wido­mym efektem wspólnej dla mia­sta działalności. Ten sukces jeszcze bardziej zdopingował mieszkańców. Ludzie, których prywatne działki musia­ły być częściowo zabrane pod inwestycje, nawet nie żądali od miasta odszkodowań rozumiejąc że rurociąg przyniesie i im sa­mym bezpośrednie korzyści. Wie­dzieli też, że w wyniku prawid­łowego odprowadzania ścieków, które dotychczas zanieczyszczały jezioro, można będzie wreszcie urządzić nad jego brzegami rze­czywiście piękne kąpielisko, Koszt kilometrowego na razie od­cinka rurociągu wynosi ma 769 tys. zl. Wartość tego, co już mieszkańcy Pniew przy nim zro­bili w czynie społecznym, sięga 30« tys. zł, Industrializacja na miarę miasta Pó to, aby zainteresować lu­dzi własnym miastem, trzeba stworzyć jakieś perspektywy, nakreślić kontury jego przy­szłości. Tutejsza rada zdaje sobie sprawę, że jest to je­den z najważniejszych ele­mentów integracji, że jest tc szansa zahamowania odpływu młodzieży i fachowców. Jeśli mieszkańcy mają pozostać na miejscu, nie szukać chlóba jak ów wielkopolski powstaniec rodem z Pniewa w innych zakątkach Polski — trzeba dać im pracę. A z tym nie tak łatwo w 3-tysięcznym miasteczku, o rolniczym do­tychczas charakterze. 400 osób zamieszkałych w. Pniewach jeździ do fabryk i urzędów innych miast w powiecie szamotulskim, a nawet do od­ległego o przeszło 50 km Poz­nania. Istniejące nieliczne bo­wiem tutejsze zakłady nie są w stanie zatrudnić .wszyst­kich chętnych. Świadomość tej sytuacji, trudnej b$a głównym powodem częstych ostatnio wizyt przewodniczą­cego MRN w wojewódzkiej radzie, a także w Warszawie, w Komisji Planowania, gdzie prezentował lokalne racje za stworzeniem większego obiek­tu przemysłowego na terenie miasteczka,' „Fachowców nam nie brak —,. perswadował — bo co roku nasza szkoła za­wodowa wypuszcza 170 ślusa­rzy, tokarzy i innych specja­listów7. Miejsce na odpowied­ni zakład się znajdzie, a ist­niejąca fabryka metalowa, ? dawnymi tradycjami, Stałaby się bazą dla nowego przemy­«in« Te argumenty oraz sporzą­dzony dokładnie bilans Siły roboczej tutejszego terenu przesądziły wreszcie sprawę na korzyść Pniew. Na szcze­blu centralnym, zapadła' decy­zja poparcia inicjatywy gos­podarzy miasteczka > już w 1974 r. uruchomi tu produk­cję Fabryka Aparatury Ui-ządzeń Komunalnych, która i dostarczać będzie wyposaże­nie dla oczyszczania ścieków’ i uzdatniania W’Ody. z Dumni są tu w prezydium odniesionego zwycięstwa. Oznacza ono bowiem dalszą aktywizację Pniew, zahamuje starzenie się miasta, da za­trudnienie 800 miejscow’ym lu­dziom. Z budową fabryki wią­żą się i dalsze plany — bu­downictwa mieszkaniowego (wytyczono tereny pod 370 domków jednorodzinnych) gospodarki komunalnej (nowe drogi, wydłużenie rurociągu, sieci gazowej) itp. W tych staraniach o lepszą przyszłość Pniew nie S% gos­podarze miasta osamotnieni Łatwiej im przeprowadzać różne akcje i zamierzenia, gdy wiedzą, że społeczeństwo da­rzy ich zaufaniem, a wszyst­kie aktywnie tu działające or­ganizacje społeczne — popar­ciem, Nierzadko zresztą wy­stępują one z własnymi, cen­nymi inicjatywami. — Kochamy swoje miasto — mówi przewodnicząca Ligi Ko­biet Maria Andrzejewska — i wszystkim nam leży na sercu jego dobro i przyszłość. Zatroszczyła się więc LK o za­trudnienie pniewskich kobiet, którym na miejscu jeszcze trud­niej niż mężczyznom znaleźć za­jęcie. Po rozmowach z poznań­ską spółdzielnią „Renoma” udało się uruchomić w Pniewach filię, która umożliwia pracę chałupni­czą 57 tutejszym mieszkankom. Wiele z nich nie spodziewało się nawet, że będą mogły z szycia koszul nocnych dorzucić do bud­żetu rodzinnego co najmniej po kilkaset złotych mie«-ee-/uie. I Liga Kobiet, i młodzież, i ko­mitety blokowe wzięły pod swo­ja piecze miejską zieleń, społecz­nie sprawuią dyżury w tutej­szym ogródku jordanowskim, a kiedy trzeba, pomagaja przy ło­pacie. Dzięki tei wspólnej, po­wszechne! móbiUzacji mieszkań­ców. w ciągu ostatnich lat mia­sto stało sie schludne, zielone i wszyscy dok’adaja starań, aby je jeszcze hardziej upiększyć, stwo­rzyć sobie i innym lepsze wa­runki życia. I kfo by powiedział, że to jest to samo miasto, gdzie jeszcze niedawno mieszkańcy biernie przypatrywali się roz­walonym płotom, odpadają­cym tynkom, wdychali fetor odkrytego rowu ściekowego i apatycznie czekali na Go­dota. który by zamiast nich odmienił ich własne rodzinne miasto BERNA BĄKOWSKA Pian rozbudowy zabytkowego Kłodzka (A) Ponad 2T-tysięczne Kłodzko, powiatowe miasto, leżące na daw­nym rzymskim szlaku bursztyno­wym znad Bałtyku przez Wroc­ław do Czech i dalej do krajów południowych, należy do najatrak­cyjniejszych pod wzglądem tury­stycznym miejscowości Dolnego Śląska. Strome uliczki, kamienny most gotycki z XIV w. z baroko­wymi figurami, do złudzenia przy­pominający słynny most Karola w Pradze, ruiny starej twierdzy Oraz cudowne górskie okolice i do­skonały kimat ściągają tu coro­cznie tysiące turystów. Uchwalą Prezydium WSN we Wrocławiu realizowany jest długo­falowy plan rozbudowy i moderni­zacji Kłodzka; szczególną uwagę poświęca się odbudowie części je­go zabytkowej starówki. Obok dwóch już wznoszonych o­­siedli mieszkaniowych rozpocznie się budowę dwóch następnych, które pomieszczą ponad 25 tyś. o­­gób. Zakłada się także wybudo­wanie tu nowego hotelu „Snleż­­nika”, domu towarowego, domu kultury, obiektów dla obsługi ru­chu turystycznego, modernizację magistrali samochodowej itp. (PAP) (W) Z YCI E W A RS Z A W Y Sioc/ma Gdańska Im. Lenina ma w bieżącym kwartale poważne za­dania: Załoga Wydziału Obróbki Kadłubów Okrętowych K-l pracu­je nad elementami przeznaczonymi dla 20 kadłubów, w tym 2 pro­totypowych Jednostek. Wykańcza się elementy dla 2 trawlerów typu B-22; dobiegają końca prace przy 6 drobnicowcach B-444, 2 masowcach B-522 oraz czterech przemysłowych bazach rybackich. Przygotowywane są elementy prototypowego uniwersalnego jednopo­­kładowca o symbolu B-431. Fot. CAF ________. Stf. 3 Lokator czy spółdzielca? PIERWSZY PRÓG - BIURO ZARZĄDU HALSZKA BUCZYŃSKA \A/ ARTYKULE pod tym sa- YY mym tytułem relacjono­waliśmy dyskusję, jaka toczy się wśród działaczy spółdziel­czych, zatroskanych wew­nętrznymi stosunkami w spół­dzielniach mieszkaniowych, coraz bardziej odległych od ideału współdziałania wszyst­kich ogniw samorządu i admi­nistracji w imię wspólnych in­teresów członków. Ta sprawa jest od dawna troską również władz spół­dzielczych, czego wyrazem była m. in. przeprowadzona wiosną br. szeroka lustracja 63 wybranych średnich i więk­szych spółdzielni w całym kraju pod kątem widzenia dwóch najważniejszych spraw — organizacji pracy we wszy­stkich biurach i sposobu za­łatwiania spraw członków. Co roku do oddziałów i central­nego zarządu związku napły­wa ok. 3 tys. skarg, właśnie na działalność płatnego apara­tu kierowniczego i personelu administracyjnego. Obserwuje się, że ilość tych skarg roś­nie mniej więcej o 10 proc. rocznie. Co jest ich przyczy­na? Wyniki tej lustracji nie są zbyt pomyślne. Mimo szeroko prowadzonej akcji szkolenio­wej, jej wyniki poprawiają, jak się zdaje, może samą tech­nikę pracy wewnątrz biur spółdzielni, ale nie wpływają na organizację tej pracy i nie potrafiły dotąd zakorzenić w umysłach, młodych przeważ­nie, pracowników administra­cji spółdzielczej podstawowej prawdy, że cały sens ich pra­cy polega na ochronie sub­stancji mieszkaniowej i ułat­wianiu w bardzo szerokim sensie tego słowa warunków bytowania członków spółdziel­ni w ich osiedlach. Począwszy już od pierwsze­go zetknięcia kandydata na spółdzielcę z „urzędnikami”, te braki organizacyjne dają się poważnie we znaki samej administracji, gdyż niedosta­tecznie przemyślana akcja in­formacyjna skazuje ją na od- BEATA SOWIŃSKA powiadania w kółko na te sa­me pytania. Człowiek „skaza­ny” na wstąpienie do spół­dzielni, bo nie ma innego spo­sobu uzyskania mieszkania, nie jest obowiązany znać ani prze­pisów ogólnych, ani organiza­cji spółdzielni, ani regulami­nów .obowiązujących zarówno kandydata, jak i członka. C ile — dzięki zresztą powtarza­jącej się krytyce prasowej — zarządy spółdzielni zaczęły już szerzej informować kan­dydatów o ich niezliczonych obowiązkach formalnych, tyle szczęśliwy posiadacz tzw. o lokalizacji, czyli terminu u­­zyskania przyszłego mieszka­nia i jego adresu, mniej już może się dowiedzieć o szcze­gółach, związanych z przepro­wadzką i warunkami użytko­wania lokalu. Są już wprawdzie spółdziel­nie, które każdemu nowemu lokatorowi wręczają drukowa­ną czy powielaną informację, dotyczącą zarówno samej technologii budowy i rodzaju wbudowanych materiałów (co wiąże się ze sposobami kon­serwacji podłóg, stolarki i u­­rządzeń technicznych w mie­szkaniu), sposobu korzystania ze wszystkich urządzeń tech­nicznych w budynku, zasad rozliczania kosztów inwestycji i sposobu opłacania czynszów, zasad organizacji i działania samorządu spółdzielczego oraz zasad współżycia społecznego w domu i osiedlu oraz regu­laminu domowego. Są to jed­nak chlubne wyjątki. W bardzo wielu spółdziel­czych biurach nie postarano się nawet o krzesła i ławki w pokojach, w których człon­kowie spółdzielni oczekują na rozmowę z urzędnikiem cży kierownikiem spółdzielni. Przy tym w 20 proc. zlustrowanych spółdzielni, biura zarządów i administracji czynne są tylko w godzinach urzędowych, co zmusza setki ludzi do zwal­niania się z pracy po to, aby uzyskać prostą informację lub wyjaśnić jakieś nieporozumie­nie. Najwięcej grzechów na sumie­niu ma administracja spółdzielni w , związku z regulacją opijM- czyn­szowych. jaka nastąpiła na po­czątku bieżącego roku. Fakt, że wiele spółdzielni prowadziło, 'defi­cytową gospodarkę, że czynsze nie pokrywały wszystkich wydat­ków, znany był większości za­rządów od dawna. Jednak nawet tam, gdzie sprawę referowano na posiedzeniach rad osiedli, przeważ­nie szeregowych czlouków o po­stanowieniach nie uprzedzano, a w kilku wypadkach nawet nie rozesłano do członków listów wy­jaśniających wzrost poszczególnych pozycji czynszowych: tyle za wo­dę, tyle kosztuje e.o., a tyle kosz­ty eksploatacji np. dźwigu. Zda­rzyły się na wet Wypadki, że członkowie o obowiązujących ód 1 stycznia br. podwyżkach dowia­dywali się — w końcu lutego albo w marcu... To „zurzędniczenie” admini­stracji spółdzielczej na pewno ma swoje źródła zarówno w ogromnym rozroście zasobu mieszkaniowego *), a także nadmiarze przepisów szczegó­łowych, krępujących działanie i nie pozostawiających „mar­ginesu na myślenie”. Praprzy­czyną jest jednak chyba sia­ki, towarzyszymy jej w co­dziennych kłopotach i tro­skach, przyglądamy się jej ży­ciu z bliska. Karty tego Dziennika odsłaniają przed nami wizerunek własny au­torki „Granicy”, rysują pew­ne wzruszające cechy jej oso­bowości. Nałkowska ceni wy­soko swoją misję pisarską, pragnie jednak, by widziano w niej nie tylko pisarkę, lecz również pełną powabu kobie­tę. Pisze np. na marginesie pewnego spotkania: — „Bądź­my ostrożni, zachwyt jest oczywiście dla mnie jako Zofii Nałkowskiej. Ale czy to stanowi jego dyskwalifikację’: Moja osoba literacka jest w pewnym stopniu także i mną. Poza tym — na te chwile zawsze jeszcze mogę stać się ładna (...). Zaciekawienie czło­wiekiem, radość porozumie­nia — to zawsze mobilizuje urodę". Owa kobiecość emanuje z wielu pomieszczonych w Dzienniku wyznań. Przytło­czona ciężarem wojny, częste bezradna wobec przyziem­nych, dręczących ją kłopotów bytowych, pisarka stara się być zawsze „wyświeżona, do­brze ubrana i uczesana”. Na inne kobiety patrzy okiem taksującym: — „Hela schudła, jest stara”... „Wczoraj przyszła Maria — taka chuda i taka nieładna. Ale i z nią rozmo­wa jest ciekawa”. Spisując wrażenia z pewnego spotka­nia towarzyskiego, zaopatruje je uwagą: — „Panie przeważ­nie niemłode, prócz jednej — ładnej ale pretensjonalnej”. To są, oczywiście, drobiażdżki, ale przecież te właśnie wynu­rzenia, obnażające pewne sła­bostki autorki, tym bardziej nam ją przybliżają, pozwala­jąc odtworzyć sobie jej auten­tyczny wizerunek człowieczy. bóść spółdzielczego samorzą­du, którego ogniwa mają pra­wo i obowiązek kontrolować pracę zarządu i administra­­c;i I to nawet nie jest praw­dą. że ludzie nie garną się do pracy społecznej, że chcą mieć tylko w „terminie wszystko załatwione” i „mieć spokój w domu”. Świadczy o tym stale rosnąca liczba działaczy spół­dzielczych. 5 lat temu w spółdzielczoś­ci mieszkaniowej funkcjono­wało 320 rad osiedlowych (ok. 3 tyś. osób) i 2 tys. komite­tów mieszkańców, w których działało ok. 9,5 tys. osób. W roku ub. liczba rad wzrosła o 462. liczba komitetów o nie­mal 5 tys., zaś ogólna liczba działaczy samorządu osiedlo­wego przekroczyła 28 tys. osób. Są więc ludzie, którzy do biur zarządu i administracji mają interesy nie tylko oso­biste. Od stosunku do nich ogniw kierowniczych spół­dzielni, od modelu współpracy zależy bardzo wiele. Jak wy­nika zarówno z wyników lu­stracji, jak i zbieranych wy­rywkowo przy sposobności szkolenia personelu, wypowie­dzi samych „urzędników” spół­dzielczych, zdarzają się i pre­zesi i kierownicy administra­cji, którzy w bardzo grzeczny sposób pozbywają się działa­czy tak samo jak szeregowych interesantów. To prawda, że ci początku­jący działacze nie zawsze do­brze wiedzą ani co, ani jak mają załatwiać, ale personel zajęty sprawami eksploatacyj­nymi oraz sprawozdaniami dla „górnych ogniw.” nie zaw­sze słucha głosów mieszkań­ców danego osiedla, nawet w sprawach podstawowej wagi. Na ogólną liczbę przebadanych 63 spółdzielni w 19 stwierdzono nawet brak dokumentacji uchwal, wniosków i postulatów różnych ogniw samorządu do realizacji których zarząd sig zobowiązał. Inaczej mówiąc, zła organizacja pracy pogłębia komplikacje mię­dzy szeregowym członkiem spół­dzielni iub jej działaczem samo­rządowym a administracją i za­rządem. na Swego czasu aż do znudzenia wszystkich konferencjach 1 naradach przytaczano przykład jednej z uliczek warszawskich, gdzie w identycznych domach po ję&itej stronię ulicy mieściły , ąję domy WSM, a po drugiej tzw. kwaterunkowe. W domach miej­­sltich było brudno, zieleń zadep­tana, dzieciaki niesforne, a w do­mach lySM czystość, spokój, po­rządek i zorganizowane zabawy dzieciaków. Ten przykład jest raczej nieaktualny. Ale — przy obec­nych reformach pracy admi­nistracji domów miejskich, czego pozytywne przykłady już mamy — może się zda­rzyć, że stary przykład war­szawski akurat gdzieś w te­renie stanie się swoją odwrot­nością. Nie jest to sprawa tylko władz spółdzielczości i my sami winniśmy żwawiej do­magać się zmiany stanu rze­czy. Nasze to przecież wspól­ne domy, nasze wspólne spra­wy. *) Wartość majątku spółdzielni 1 stycznia br. wynosiła prawie 67 miliardów zł. (66.931 min), cc jest wzrostem w stosunku do ub. roku o blisko 1/4 (24 proc.). Okiem zza kółka STAROŚĆ OCZEKUJE WZGLĘDÓW ANDRZEJ WRÓBLEWSKI WIDZĘ, że i artykuł Stefa­na Kubiaka i moje felie­tony o starszych ludziach na jezdni były na czasie. Polski Czerwony Krzyż zaprosił mnie właśnie na uroczystość pod­pisania porozumienia między PCK, Sekcją Geriatryczną Polskiego Towarzystwa Lekar­skiego i Wydziałem Kontroli Ruchu Drogowego Komendy Stołecznej MO „w sprawie współdziałania na rzecz po­prawy stanu bezpieczeństwa w ruchu drogowym”. Jest nie­dobrze. W zeszłym roku zgi­nęło na ulicach Warszawy 152 osoby z czego 139 pieszych, wśród których znaczny odse­tek stanowiły osoby w wieku powyżej 60 lat. W ciągu 3 kwartałów br. na ogólną licz­bę 95 zabitych 53 to osoby w starszym wieku a na 316 ran­nych w wypadkach ulicznych większość to ludzie po sześć­dziesiątce. Przyczyn tego fa­chowcy upatrują w zbyt powoi nej adaptacji ludzi do warun­ków ruchu wielkomiejskiego ł w nieznajomości zasad uczestni czenia w tym ruchu. To okre­ślenie łatwo przetłumaczyć na bardziej obrazowy język. Lu­dzie. przybyli do Warszawy w wieku dojrzałym, póki im sprawność fizyczna i refleks dopisywały, unikali wypad­ków. Z wiekiem te cechy przygasają —- ruch jednak się wzmaga. Przyzwyczajenie do innego tempa życia, które upływało wśród pojazdów konnych i spokoju małych miasteczek, daje o sobie znać niezdecydowaniem w sytua­cjach konfliktowych. Pogorsze­nie sie wzroku, mylna ocena odległości nadjeżdżającego po­jazdu, zwolniona reakcja i brak zdecydowania — wszyst­ko to czyni z osoby starszej na jezdni partnera, którego reakcję kierowca nie zawsze potrafi przewidzieć. „Wrhrńfewy na jezdnie stój Człowiek musi być traktowany w wielu wyjfńdkach jak ślepiec’^ zwlaszczą o zmierzchu, w czasie mgły, deszczu czy śniegu” — po­wiada dr Bernard Bielecki w swo­im referacie „Zmiany biologiczne wieku starczego w problem adap­tacji do współczesnego ruchu wiel­komiejskiego”. Do tego trzeba do­dać upośledzenie słuchu (obniże­nie górnej granicy słyszalności), co w połączeniu ze wzmożoną po­budliwością powoduje w sytua­cjach konfliktowych zamęt w ana­lizatorach mózgowych i w następ­stwie brak zdecydowania, zmniej­szona zdolność oceny zagrożenia, zwiększone roztargnienie itd. Ta chłodna analiza zmian biologicznych nie powinna ni­kogo przerażać. Lata biegną i wszystkich nas to czeka. Trze­ba jednak zdawać sobie z tego sprawę. Tym, którzy wchodzą w ten niebezpieczny wiek. uświadomienie sobie stanu rzeczy pozwoli na wyostrzenie krytycyzmu i wzmożenie ostrożności. Tym, którzy ob­serwują ludzi starszych zza kierownicy, zrozumienie przy­czyny ich niezdecydowanych ruchów pozwoli na uniknięcie wypadku. Dlatego cieszy mnie zawar­cie umowy między intytucja­­mi, których obiektem zainte­resowania jest człowiek, w tym wypadku człowiek na jezdni. Zanotowałam 'znamienne zdanie płk. Figury z Komendy Stołecznej MO: „Do środków represyjnych musi się dołą­czyć wiedza”. To znaczy, że nie mandat dla starszego czło­wieka, który, zdezorientowa­ny. tańczył przed maską sa­mochodu. Chciałbym jednak widzieć ten mandat dla kie­rowcy, który zmusił tego prze­chodnia do tańczenia. Wspomniane porozumienie prze­widuje wygłaszanie pogadanek i wyświetlanie filmów w środowi­skach ludzi starszych — w domach rencistów, w klubach osiedlowych ltd., wydanie materiałów propa­gandowych, uwzględniających pro­blematykę ludzi starszych w ru­chu wielkomiejskim, instruowanie przez lekarzy starszych pacjentów o sposobie zachowania się na jezd­ni, akcje profilaktyczne pod ha­słem „Uwaga, starszy człowiek na jezdni’', oraz współdziałanie ze szkolnymi kolami PCK i druźy* nami harcerskimi w tym zakresie. Bardzo potrzebna inicjaty­wa. Nie ma dnia, by pod ko­łami nie ginął człowiek, ma­jący przed sobą wiele lat spo­kojnego życia, człowiek, któ­ry mógł był sie cieszyć owo­cami swej długiej pracy. Tak, starość oczekuje wzglę­dów. I tych względów trzeba od kierowców wymagać, Książki tygodnia D zienniki Nałkowskiej Nietrudno przewidzieć, że książka ta stanie się wyda­rzeniem czytelniczym. Jest to bowiem nowe spotka­nie z N(iłkowską, która prze­mówiła do nas bezpośrednio, w sposób bardzo osobisty, od­słaniając pewne karty ze swe­go życia, a ściślej — z tego rozdziału, biografii, w który wpisały się lata szczególnie dramatyczne. Opublikowane obecnie na­kładem Czytelnika „Dzienni­ki czasu wojny” wyjęte zosta­ły — jak informuje nota od wydawcy — z ogromnego rę­kopisu, który rozpoczyna się datą 1899 a kończy w grud­niu 1954 — «a trzy dni przed śmiercią Zofii Nałkowskiej. Rękopis ten, ocalony z wojen­nej zawieruchy przez Geno­wefę Goryszewską i złożony po śmierci autorki „Medalio­nów” jako depozyt w Biblio­tece Narodowej, w ostatnich latach znajdował się pod pie­czą siostry pisarki, Hanny Nałkowskiej-Stefanowicz, któ­ra wyraziła zgodę na powie­rzenie go Instytutowi Badań Literackich. Poszczególne to­my Dzienników ukazywać się mają sukcesywnie w ciągu najbliższych lat. Otwierające tę edycję „Dzienniki czasu wojny” o­­bejmują okres od 1 września 1939 do 10 lutego 1945. Roz­poczyna je opis wrześniowej wędrówki a następnie powro­tu do Warszawy. Rzecz cha­rakterystyczna: owe początko­we rozdziały stanowią szcze­gółowy, niemal kronikarski zapis faktów, zdarzeń, miejsc, ludzi. To relacja spisywana pod ciśnieniem chwili, stara­jąca się pochwycić i utrwalić wszystko to, co składa się na obraz otaczającej rzeczywisto­ści: Refleksja ustępuje tu miejsca faktografii. Gdy prze­chodzi. pierwszy szok, pisar­ka próbuje odnaleźć się w od­mienionym tak nagle świecie, przestawić na inne tory, za­adaptować do nowych wa­runków. W tej partii Dziennika na plan pierwszy wysuwają się sprawy bytowe. Zmuszona do szukania źródeł egzystencji Nałkowska podejmuje pracę w sklepiku z papierosami. Notuje wówczas w swoim Dzienniku: — „W sklepie lu­dzie mili, ale zamęt okrop­ny, pośpiech w liczeniu tego mnóstwa pieniędzy (...) Aby kupić dziesięć jajek, muszę sprzedać papierosów za sto złotych, najmniej dwustu o­­sobom, każdej mówiąc dzień dobry i do widzenia (...) Od stu złotych jest osiem złotych procentu, a z tego połowa od­pada na „koszty handlowe”. Gdy sklep się zamyka, przed drzwiami stoi jeszcze tłum ludzi i każdy krzyczy swoje: „pięć Mewa", „trzy Junaki”, „dwadzieścia Sportów” (...) Wreszcie powrót do domu. Na górze jemy chudą kolację, nie ma masła, nie ma cukru”. A nieco dalej wyznanie: — „Nie ma czasu na wznawianie tam­tego, umarłego życia, naiuet czytanie własnych pism jest demoralizujące”. Ten nurt pamiętnikarskiego zapisu, przewijający się zre­sztą również, choć już mniejszym stopniu, przez dal­w sze rozdziały Dziennika, uka­zuje w sugestywnym zbliże­niu obraz egzystencji pisarki w okupowanej Warszawie. Ale Dziennik rzuca przecież także wyraziste światło na życie we­wnętrzne autorki „Domu nad łąkami”. Nałkowska w swoim „kajecie intymnym” otwiera się przed nami, pisze w spo­sób ujmujące szczery, bez osłonek o swoich najbardziej osobistych przeżyciach i do­znaniach; o perypetiach ser­cowych (cała historia tragicz­nie zerwanego związku uczu­ciowego z panem B.), o swych dziwnie kształtujących się przyjaźniach, o sprawach ro­dzinnych (zwłaszcza przejmu­jące są tu karty poświęcone matce). Pojawia się w Dzien­nikach jeszcze jeden, znamien­ny ton: lęku przed starością, zadumy nad przemijającym czasem, niepokoju o sprawy twórczości Czytając ów Dziennik do­znaje się szczególnego uczu­cia: oto obcujemy bezpośred­nio z pisarką, znaną nam do­tąd jedynie poprzez jej książ­A wizerunek pisarski? Nał­kowską nurtują sprawy twór­czości, w miarę postępujące­go czasu pojawia się na len temat coraz więcej zapisków w Dzienniku. Ale przede wszy­stkim sam Dziennik prowa­dzony jest po to, by dać ujście potrzebie pisania. Wię­cej — jak to określa Nałkow­ska — „chęci zatrzymania ży­cia, ustrzeżenia go przed zgu­bą i zniszczeniem. Ponieważ najtrudniej jest mi zapisywać zdarzenia, opowiadać jakieś cudze sprawy, wychodzi więc na to, że ostatecznie tylko utrwalam siebie”. Jest rzeczą znamienną, że do owych „Dzienników czasu wojny” rzeczywistość okupa­cyjnej Warszawy przenika w sposób niepełny, jakby wyci­szony. Najprawdopodobniej w grę wchodzi tu autocenzura podyktowana obawą, ąby Dziennik nie wpadł w ręce okupanta. Nałkowska wspomi­na zresztą, że jeden z zeszy­tów spaliła, gdy do domu, u’ którym mieszkała, przyjecha­li Niemcy, robiąc u kogoś re­wizję. Dopiero w ostatnich rozdziałach Dziennika, zwła­szcza w okresie powstania (który to okres Nałkowska spędziła pod Warszawą) wy­darzenia wojny dochodzą sil­niej do głosu. W końcu lip­­ca 1944 pojawia się w Dzien­niku znamienny zapis: — „Historia i wojna robią się wciąż tylko ludźmi, ich odmiennością i podobień­stwem (...). Ludzie ludziom go­tują ten los”. Oto słowa, któ­re potem odezwały się peł­nym i jakże przejmującym brzmieniem w motcie do „Me­dalionów”, *) Zofia Nałkowska — Dzienniki czasu wojny — (Wstęp, opracowa­nie. przypisy — Hanna Kirchneri - Czyt, str. 503 cena 12 zl.

Next